Bundesliga. Matka wraca do domu

Po roku przerwy całe Niemcy znów będą patrzeć na Zagłębie Ruhry. Legendarne Revierderby pomiędzy Dortmundem a Schalke wracają do gry.


Żadna inna rywalizacja za Odrą nie wyzwala tylu emocji, co spotkania tych dwóch uznanych drużyn. Nie bez powodu zresztą określa się ją mianem „Die Mutter aller Derbys” – czyli matką wszystkich derbów. Górniczy, przemysłowy region skupia na swoim terenie wiele klubów. Nawet w zeszłym tygodniu Schalke grało derby z ekipą Bochum. Jednak prawdziwe Revierderby to właśnie te z Borussią Dortmund.

Zjazd do czeluści

Dzisiejsze spotkanie będzie jednak inne niż te rozgrywane w ostatnich latach. BVB wielokrotnie była faworytem, ale nie aż tak mocnym, jak obecnie. Schalke po raz pierwszy od 1991 roku jest bowiem beniaminkiem Bundesligi i jak łatwo się domyślić – jego celem jest przede wszystkim utrzymanie. W Dortmundzie nastroje są zupełnie inne, dlatego – pomijając derbową otoczkę – od Borussii oczekuje się tylko i wyłącznie zwycięstwa w tym spotkaniu.

Schalke zanotowało szybką drogę upadku ze szczytu do czeluści. W 2018 roku zespół ten zdobył przecież (zaskakujące mimo wszystko) wicemistrzostwo Niemiec, choć aż tak ambitnych celów przed sezonem nie miał. W Gelsenkirchen chodziło o ponowną stabilizację w top 6 po rocznej obniżce formy, jednak potem było już tylko… gorzej. W dwóch kolejnych sezonach „Koenigsblauen” zajmowali miejsce w drugiej dziesiątce, aż w końcu w edycji 2020/21 zamknęli ligową tabelę. Schalke po raz pierwszy od 1988 roku spadło z Bundesligi, ale w przeciwieństwie do tamtego okresu udało się mu wrócić po jednym sezonie banicji.

Nożyce poszły w ruch

To już jednak zupełnie inny klub. Niemiecką elitę S04 opuszczało obarczone długami, niekompetentnymi pracownikami, kontrowersjami wizerunkowymi, zbędnymi piłkarzami zarabiającymi zdecydowanie za dużo, a pokazującymi za mało. Choć często spadek dla klubów oznacza ogromne problemy, to Schalke udało się wykorzystać ten rok do oczyszczenia atmosfery z pełną świadomością, że postawi kilka kroków wstecz.

Budżet jest zdecydowanie niższy niż jeszcze dwa lata temu, jeden z najniższych w obecnej Bundeslidze. Długi? Nadal są, ale udało się je wyraźnie zredukować. Największym ciosem było dla klubu zerwanie umowy z wieloletnim, czołowym sponsorem Gazpromem, co miało rzecz jasna związek z agresją Rosji na Ukrainę. Tak trzeba było zrobić, mimo że „Koenigsblauen” dostało się po kieszeni.

Musi ich utrzymać

Stopniowo pozbywano się także przepłaconych grajków. W przeszłości Schalke chętnie inwestowało w nich pieniądze, licząc na zwrot w postaci jakości sportowej i potencjalnej dalszej sprzedaży, ale rzadko się to sprawdzało. Tym bardziej że S04 słynęło z tracenia piłkarzy za darmo – jak Leon Goretzka czy Joel Matip. Obecna kadra jest zbudowana po kosztach, ale z głową. Pewne wątpliwości budzi co prawda sens zatrudnienia trenera Franka Kramera, któremu zarzuca się stosowanie taktyki niedostosowanej do posiadanego potencjału. To nie on wprowadził Schalke do Bundesligi (z czym mimo wygrania 2. ligi były pewne kłopoty) i teraz z dużą dozą powątpiewania patrzy się na to, czy uda mu się utrzymać drużynę w elicie.

Ostatnie 3 odsłony derbów bezapelacyjnie padły łupem Borussii, ale we wcześniejszych 8 udało jej się wygrać tylko raz. Remisem Schalke tym razem nie pogardzi, a że warto grać do końca, pokazały Revierderby z 2017 roku. To właśnie wtedy BVB prowadziła do przerwy 4:0 tylko po to, aby ostatecznie mecz skończył się wynikiem… 4:4.


Na zdjęciu: W kwietniu 2018 roku Schalke pokonało Borussię 2:0 i później wywalczyło zaskakujące wicemistrzostwo Niemiec.
Fot. PressFocus