Byliśmy arcysłabi

Fatalny był w wykonaniu biało-czerwonych mecz z Włochami. Zasłużona krytyka nie może być tym razem delikatna.


Opinie po niedzielnym spotkaniu nie pozostawiają wątpliwości. Eksperci nie zostawili na naszym zespole suchej nitki, lecz ważniejsze jest to, co powiedzieli sami zainteresowani. Bartosz Bereszyński przyznał, że nie poznawał drużyny. Kamil Glik, że reprezentacja Polski została sprowadzona na ziemię, a tak naprawdę jest średnim zespołem, który jedynie może napsuć krwi najlepszym. Przyznał to również wprost Robert Lewandowski.

– Nie jesteśmy drużyną, która może na równi grać z Włochami – powiedział nasz kapitan, któremu nie możemy nie wierzyć.

– Taktycznie wyglądaliśmy słabo. Zarówno w ataku, jak i w obronie. Ciężko się grało, bo mało co u nas funkcjonowało. Mamy dużo do poprawy – dodał „Lewy”, a to właśnie do zaproponowanej przez Jerzego Brzęczka taktyki, jak również jej realizacji, mamy wszyscy największe zastrzeżenia. Wielu z nas nie potrafi zrozumieć, czego selekcjoner się boi? Bo ewidentnie w meczu z Włochami chodziło mu o to, aby nie stracić. Ale murować bramkę też trzeba umieć. Tymczasem nasi „murarze” dysponowali rozwodnioną zaprawą, wyszczerbionymi kielniami, popękanymi cegłami, a ręce im się trzęsły, jak… każdemu budowlańcowi w poniedziałek rano.

Nie wszyscy są gorsi

Bardzo źle było pod każdym względem, może z wyjątkiem Wojciecha Szczęsnego, i przypominał się fatalny mecz z Holandią, rozegrany we wrześniu w Amsterdamie. Wtedy jednak tłumaczyliśmy sobie, że nie było Lewandowskiego. W niedzielę był na boisku, ale wyglądało to tak, jakby go nie było. Kapitan przyznał nawet, że nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek uczestniczył w podobnym spotkaniu. Nic dziwnego, przecież nie zdarza się, aby ktoś w taki sposób zdominował Bayern Monachium, w którym występuje. Nie zdominowali nas tak – za Adama Nawałki – nawet Niemcy, a przecież graliśmy z ówczesnymi mistrzami świata o punkty aż trzy razy i przegraliśmy tylko raz. Najbardziej boli chyba to, że Włosi, których przecież nie było na mundialu w Rosji, a my na nim byliśmy, musieli radzić sobie bez kilku kluczowych zawodników. Na ławce trenerskiej zabrakło Roberto Manciniego, a i tak nasz zespół był dla rywali jedynie tłem. Italia grała dobrze, ale znowu bez przesady. Nawet Bośnia i Hercegowina zdołała we Włoszech zremisować. Przede wszystkim to my byliśmy w tym meczu arcysłabi i mamy wielki problem.

Wygląda bowiem na to, że starcia z renomowanymi, wyżej notowanymi przeciwnikami przegrywamy już przed pierwszym gwizdkiem. Tak było w Amsterdamie i nie sposób jest sobie wyobrazić, że odpowiedzialni za to są piłkarze. Bo w naszej drużynie grają przecież zawodnicy, którzy mają po kilkaset występów w najsilniejszych europejskich ligach, również w Serie A, a także regularnie występują w europejskich pucharach. I wcale nie są gorsi, przynajmniej na niektórych pozycjach, od zawodników, którzy w niedzielę biegali po boisku w Reggio Emilia w niebieskich koszulkach. Tymczasem wyglądało to jak starcie świadomego zespołu z drużyną, która kompletnie nic nie rozumie. Kto za to odpowiada? Tylko i wyłącznie Jerzy Brzęczek. A najlepiej świadczy o tym… 8-sekundowa cisza Roberta Lewandowskiego. Przed odpowiedzią na pytanie, czy reprezentacja Polski miała na ten mecz jakiś pomysł.

Piłkarski elementarz

Trudny to czas dla kibica reprezentacji Polski. Po październikowych meczach było sporo optymizmu, abstrahując już od szansy na 1. miejsce w grupie Ligi Narodów i awans do Final Four, którego – najprawdopodobniej – zostalibyśmy gospodarzami. Ale gra wyglądała lepiej. Jasne, że Finlandia oraz Bośnia i Hercegowina, biorąc również pod uwagę wszystkie okoliczności tych meczów, to rywale przynajmniej o klasę słabsi od Włochów. Ale z tymi samymi Włochami, którzy – w dodatku – nie mieli takich problemów kadrowych, potrafiliśmy bezbramkowo zremisować w październiku. Wtedy Italia też była od nas lepsza, ale był to mecz jakże różny od tego niedzielnego, w którym nie oddaliśmy celnego strzału i nie stworzyliśmy nawet namiastki sytuacji. Dwa uderzenia, a w zasadzie kopnięcia piłki w kierunku linii końcowej, bo przecież nie bramki, to było wszystko, na co stać było podopiecznych Jerzego Brzęczka. Frustracja zawodników nakreślona na początku tekstu nikogo zatem nie powinna dziwić. Nie można opędzić się bowiem od wrażenia, sądząc po słowach, a także po zachowaniu naszych graczy na boisku, że oni nawet chcieliby zagrać inaczej, ale robią to, co każe im robić trener. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Otóż w pierwszej połowie kilka razy staraliśmy się rozgrywać piłkę od bramki i każde takie działanie kończyło się błyskawiczną stratą piłki, bo Włosi podchodzili bardzo „wysoko”. Można tego uniknąć w bardzo prosty sposób. Po maksymalnie dwóch takich nieudanych akcjach bramkarz powinien – po prostu – zagrać długą piłkę na połowę przeciwnika. Elementarz – zwyczajny piłkarski elementarz.


Na zdjęciu: Nie wiemy, co w tej sytuacji chciał zrobić Kamil Glik, jak również nie mamy pojęcia, jaki był pomysł Jerzego Brzęczka na mecz z Włochami.
Fot. PressFocus