Cierzniak: Nie umiem robić świństw

Kto jest faworytem rundy finałowej w Lotto Ekstraklasie?

Radosław CIERZNIAK: – Nie będę oryginalny, Legia Warszawa. Przy Łazienkowskiej każdy piłkarz ma świadomość, że tu nie przychodzi się po to, żeby ot tak pograć sobie w piłkę, tylko żeby zdobywać trofea. Chcemy wygrać czwarte mistrzostwo z rzędu, i właśnie taki scenariusz przewiduję.

Macie niezbędne argumenty?

Radosław CIERZNIAK: – Śmiem twierdzić, że kluczem do obrony tytułu będzie to, że mamy szeroką oraz wyrównaną kadrę, i największe doświadczenie w skutecznym rozgrywaniu rundy finałowej ESA 37. Pewnie, to jest piłka, więc potrzebne będzie też trochę szczęścia, ale w ostatnim okresie prezentowaliśmy już taki styl, że wszyscy muszą zakładać, że to my w maju podniesiemy trofeum. Prawda jest zresztą taka, że w rundach finałowych, Legia potrafi grać na wyższym niż wcześniej poziomie. A przede wszystkim – wyższym od ligowych konkurentów.

Radosław Cierzniak też zalicza się do konkretnych argumentów Legii?

Radosław CIERZNIAK: – Oczywiście, że tak! Tak długo, jak będę w dobrej formie, będę w stanie pomagać kolegom. Zwłaszcza w trudnych momentach, których – jak zakładam – również nie zabraknie.

Ocenia pan, że jest w stanie dać zespołowi tyle, co Dusan Kuciak Lechii Gdańsk?

Radosław CIERZNIAK: – Nigdy się z nikim nie porównywałem. Dusan rozegrał świetny sezon zasadniczy, był w nim najlepszym bramkarzem. Na pewno jest bardzo mocnym punktem Lechii, doceniam jego pracę. Chylę czoła przed tym, co zrobił do tej pory, ale nie mam kompleksów. Znam swoją wartość.

Rozegrał pan w obecnym sezonie 10 meczów, z czego w połowie zachował czyste konta. Stąd bierze się ten optymizm?

Radosław CIERZNIAK: – Nie zawracałem sobie nigdy głowy statystykami, i nadal nie zawracam. Nie czytam wszystkiego, co się o mnie pisze, bo to nie zawsze pomaga. Bardziej interesuje mnie to, żebym dobrze wykonywał swoją robotę. Inna sprawa, że kiedy zespół rozgrywa mecz na zero z tyłu, to jest jakiś plusik dla bramkarza. Człowiek się lepiej wtedy czuje, zwłaszcza jak jeszcze coś trudnego przy okazji obroni.

Przez trzy sezony rozegrał pan w Legii Warszawa tylko osiemnaście meczów. Jeśli te statystyki nie były w stanie zdemotywować pana do pracy, to czy coś w ogóle byłoby w stanie zdekoncentrować?

Radosław CIERZNIAK: – Przychodząc do Legii spełniałem dziecięce marzenia, więc nie ma w ogóle sensu rozmawiać o demotywacji.

Naprawdę jako Wielkopolanin marzył pan o Legii, a nie o Lechu?

Radosław CIERZNIAK: – Nigdy na Lechu nie byłem jako kibic, nie jeździłem do Poznania nawet jak byłem młody, bo znacznie bliżej ze szkoły w Szamotułach na mecze ekstraklasy miałem na stadion Amiki we Wronkach. Marzyłem o Legii i kiedy tu przyszedłem nie zamierzałem się poddawać. Trudnych chwil oczywiście nie brakowało, ale gdybym po roku, półtora, czy dwóch zrezygnował z walki, byłoby to moją porażką. Skupiałem się na treningu, nie rozmyślałem o tym, co ewentualnie straciłem, bo to mogłoby stanowić duże obciążenie. Koncentrowałem się na tym, aby być lepszym bramkarzem. To był mój klucz do utrzymania się w pionie.

Przychodził pan do Legii jako czołowy bramkarz ligi, więc spodziewałem się, że będzie pan grał…

Radosław CIERZNIAK: – …i ja także to zakładałem. Nie miałem zresztą prawa, żeby myśleć inaczej, nawet jeśli z moim przejściem z Wisły Kraków do Legii było wiele perturbacji, a rozgrywki już trwały. Bo byłem w wysokiej formie. Czekałem jednak długo na rozwiązanie kontraktu, i to nie była przyjemna sytuacja, a gdy przyszedłem do Legii Arek Malarz już bronił, więc trudno było wtedy wejść do bramki.

Tym bardziej, że za czasów Stanisława Czerczesowa po przerwie zimowej zaczęliśmy bardzo dobrze grać. Pewnie, moje ambicje były podrażnione, ale mając swoje doświadczenie i trochę oleju w głowie nie miałem prawa oczekiwać, że nagle i nieoczekiwanie zburzę hierarchię, którą zastałem. Byłem gotowy do wejścia do bramki, ale uznałem, że priorytetem jest dobro zespołu i trzeba pomagać pchać ten wózek do przodu. Nawet z perspektywy rezerwowego. I to była słuszna koncepcja, bo sezon zakończyliśmy z tytułem mistrzowskim.

Malarz jest starszy od pana, ale Radosław Majecki młodszy i to znacznie. Kiedy on stanął między słupkami pomyślał pan, że być może nadeszła już pora, żeby pożegnać się z marzeniami?

Radosław CIERZNIAK: – Myślę, że skorzystał na mojej kontuzji. Gdyby nie uraz – najprawdopodobniej grałbym dalej. Straciłem cztery, czy pięć tygodni, aby wrócić do pełnej dyspozycji, z kolei Radziu – kiedy dostał jesienią szansę – bronił bardzo dobrze. Na tyle, że nie było podstaw, aby zabierać mu miejsce. Łatwo nie było, znów musiałem umieć zająć miejsce w szeregu. Proszę tylko nie mylić tego z brakiem ambicji. Nie poddałem się, chodziło po prostu o to, aby bez problemów na co dzień funkcjonować w zespole.

Skoro wspomniana została szkoła w Szamotułach, gdzie trener Andrzej Dawidziuk wykształcił kilku solidnych bramkarzy – jak pan się sytuuje na tle kolegów, z którymi stawiał tam pierwsze kroki?

Radosław CIERZNIAK: – Zacznijmy od tego, że to ewenement na skalę światową, że tylu bramkarzy z jednego pokoju zagrało na poziomie ekstraklasy. I to nie tylko w Polsce! Kibicuję oczywiście kolegom. Łukasz Fabiański dotarł z nas najwyżej, kiedy tylko mogę staram się oglądać jego mecze. Także dlatego, że uważam, iż pod względem funkcjonowania na boisku jestem bardzo zbliżony do Łukasza. Mamy podobne predyspozycje wynikające ze zbliżonej budowy ciała, porównywalną szybkość i dynamikę.

Fabian jest na topie, gra w Anglii, czyli najlepszej lidze świata i w reprezentacji Polski, ale Łukaszowi Załusce także oczywiście kibicuję. Robiłem to nawet gdy nie grał w Celtiku. Przedtem miał za to świetny okres w Dundee United. Z kolei Kuba Szmatuła był trzy lata temu w Piaście Gliwice najlepszym bramkarzem ligi, jego interwencje pchały ten zespół na podium. A teraz… przychodzi pora na mnie. Nie grając w Legii byłem trochę zapomniany, ale przypomniałem się w obecnym sezonie.

Zresztą ja już tak mam, że wszystko przychodziło do mnie z opóźnionym zapłonem. Nie mówię, że wspomniani koledzy dostawali wszystko na tacy, ale jakoś łatwiej zaliczali poszczególne etapy. Ja na wszystko musiałem musiałem dłużej czekać. Tak było z kadrami młodzieżowymi, debiutem w ekstraklasie, czy wypracowaniem silnej pozycji w lidze. Często moja droga jest kręta, ale najważniejsze, że cele, które przed sobą stawiam – w końcu realizuję.

Jakie te cele są na dziś?

Radosław CIERZNIAK: – Na dziś głównym celem jest wygranie meczu z Cracovią. A jeśli chodzi o cel długodystansowy, to mistrzostwo Polski i awans do Europy.

A indywidualne?

Radosław CIERZNIAK: – Bardzo chciałbym w Legii zostać i pomóc w wywalczeniu następnych trofeów. Znajduję się w wieku, w którym bramkarz czuje się najlepiej. Zacząłem regularnie grać, więc wszystko ułożyło się optymalnie. Obecny kontrakt wygasa mi 30 czerwca, ale jeśli chodzi o nowy – do dogrania pozostały ostatnie szczegóły, więc nic złego na ostatniej prostej nie powinno się już wydarzyć. Na razie jednak wolę tę kwestię, zostawić na boku. Wiadomo, mam już swoje lata, ale dinozaurem jeszcze nie jestem, zatem stać mnie na dobrą grę w kolejnych latach. Teraz jednak liczy się wyłącznie runda finałowa sezonu ligowego.

W trudnych momentach, których nie brakowało w pana karierze w ostatnich trzech latach radził pan sobie sam, czy trzeba było sięgnąć po pomoc psychologa?

Radosław CIERZNIAK: – Uważam, że praca nad głową powinna być na porządku dziennym dla każdego zawodowego sportowca. Tak jak pracuje się nad mięśniami powinno się także trenować głowę. I polecam młodym zawodnikom, których z racji przepisów będzie coraz więcej w lidze, aby korzystali z porad specjalistów w tej dziedzinie. Każdy powinien dowiedzieć się, jak funkcjonuje jego umysł i jak można ułożyć sobie pewne rzeczy w głowie. 15 lat temu, kiedy zaczynałem poważną grę w piłkę wiedza w tym zakresie nie była taka jak dziś, brakowało też psychologów. Dziś dostęp jest szeroki, więc tym bardziej trzeba wykorzystywać taką możliwość.

Kiedyś, gdy o miejsce w reprezentacji rywalizowali Maciej Szczęsny i Andrzej Woźniak, ten który siadał na ławce szeptał: skuś baba na dziada. Pan nie ma takiego zwyczaju. Przeciwnie, wspiera pan rywali z Legii.

Radosław CIERZNIAK: – Szczerze przyznaję, że nauczenie się takiej postawy było najtrudniejsze. Nigdy nie mówiłem: skuś baba na dziada, ale wynika to z tego jakim jestem człowiekiem, a staram się być dobrym. Byłem oczywiście zdenerwowany tą sytuacją, że broni Arek i ja nie mogę realizować własnych marzeń, ale kiedy zaczynał się mecz – już nie kalkulowałem. Robiłem wszystko, aby dobrze go rozgrzać i przygotować do meczu. Nie umiem robić świństw, choć wiem, że takie rzeczy też się zdarzają w rywalizacji o miejsce w wyjściowym składzie.

Kiedy miał pan najlepszy moment w karierze?

Radosław CIERZNIAK: – Wierzę głęboko, że ten najlepszy jest dopiero przede mną. Zawsze starałem się patrzeć do przodu, a nie mam wątpliwości, że nadal się rozwijam. I dziś jestem lepszym bramkarzem niż wówczas, kiedy grałem w Dundee United. Choćby dlatego, że mam teraz poukładaną głowę. Wiem, jak umysł współdziała z resztą organizmu, i potrafię zrobić z tego użytek.

W Legii spotkał się pan z niecodzienną sytuacją – miał pan po dwóch trenerów bramkarzy zarówno u Czerczesowa, jak i Ricardo Sa Pinto. To dobre rozwiązanie?

Radosław CIERZNIAK: – Klucz do dobrej dyspozycji bramkarzy w Legii zawsze miał w kieszeni trener Krzysztof Dowhań. To on czuwa nad wszystkimi golkiperami w klubie, od najmłodszych do najstarszych, i trzyma wszystkich w ryzach. Choć szczerze powiem, że ceniłem treningi Gintarasa Stauce. Były tak ciekawe, że z wielką przyjemnością przychodziło się do pracy. A kiedy z Sa Pinto przyszedł Ricardo Pereira – zajęcia znów były inne, ale też mi dużo dały. Nagle zauważyłem, że dzięki ćwiczeniom Portugalczyka mogę wyeliminować niektóre złe nawyki. Poprawiłem też niektóre elementy, które wcześniej nie działały najlepiej. Wychodzi zatem na to, że od każdego można się czegoś nauczyć.

Bardzo zmienił się trening bramkarski na przestrzeni ostatnich 15 lat?

Radosław CIERZNIAK: – Bardzo. Teraz wymaga się lepszej gry nogami, i na to kładziony jest ogromny nacisk na zajęciach. Nie zmieniło się natomiast to, że szkoleniowiec albo ma, albo nie odpowiednie podejście do zawodników i pracy. Trener Dowhań wie, kiedy trzeba dołożyć, a kiedy odpuścić. Ma znakomity kontakt z bramkarzami, nie kieruje się sztywnymi planami, zawsze bierze pod uwagę czynnik ludzki.

To na pewno jeden z najlepszych specjalistów, jakich spotkałem w życiu. Inna sprawa, że miałem do nich szczęście. Począwszy od trenera Dawidziuka, który mnie wychował jako człowieka i piłkarza, przez naprawdę super fachowca w Szkocji Stevena Banksa, który poprawił mi chwyt, a dzięki temu dodał także pewności siebie, czy Pawła Primela w Wiśle Kraków, którego także bardzo wysoko cenię.

A duży był przeskok związany z przeprowadzką z Wisły do Legii?

Radosław CIERZNIAK: – Jeśli chodzi o funkcjonowanie klubu – to tak , bo Legia jest w Polsce zdecydowanie przed wszystkimi. Począwszy od spaw sprzętu, a na pracy z mediami kończąc. Natomiast jeśli chodzi o pracę i atmosferę, która rekompensowała niedostatki organizacyjne w Wiśle – to także był wielki klub. Arek Głowacki i Paweł Brożek trzymali szatnię w świetny sposób.

Obecnie w szatni Legii jest deficyt tak wielkich osobowości?

Radosław CIERZNIAK: – Też pewnie byśmy chcieli, żeby szatnia była bardziej polska, ale rozumiemy, że budując zespół trzeba w pierwszej kolejności patrzeć na finanse. Gdybyśmy chcieli wziąć samych wyróżniających się Polaków z ekstraklasy – to ile oni by kosztowali? A poza tym nie narzekajmy – Artur Jędrzejczyk jest wodzirejem, który podkręca atmosferę bardzo umiejętnie. Jest naprawdę śmieszny i zaraża nas pozytywną energią. Ważni w szatni są też Miro Radović i Michał Kucharczyk. Na brak osobowości na pewno więc nie możemy narzekać, a klimat w szatni jest taki, że każdy kto teraz gra w Legii, czuje się potrzebny.

Odkąd Radosław Cierzniak powstrzymał piłkarzy Górnika Zabrze, rozpoczęła się zwycięska seria mistrzów Polski. Fot. Piotr Kucza/400mm

Nie ma podziałów w szatni takich jak kiedyś, gdy Brazylijczycy trzymali się z boku, i to nie cementowało zespołu?

Radosław CIERZNIAK: – Słyszałem sporo o tamtym okresie, ale w tym momencie nie ma żadnych podziałów. Mamy fajnych chłopaków z zagranicy w klubowej kadrze, w szatni obowiązują trzy języki, to znaczy polski, angielski i portugalski – trudno przecież, żeby Cafu z Andre Martinsem między sobą rozmawiali po angielsku – na problemy w komunikacji nikt nie narzeka.

A serbo-chorwackiego nikt nie używa? Nawet trener Aleksandar Vuković w rozmowach z Marko Vesoviciem czy Domagojem Antoliciem?

Radosław CIERZNIAK: – Nie podsłuchuję. A zupełnie poważnie – nie ma w naszej szatni żadnej zadry. Każdy z przyjemnością przyjeżdża do roboty. Odkąd jestem w Legii, nie było żadnej bijatyki na treningu. Uważam, że to zasługa doświadczonych zawodników, którzy potrafią błyskawicznie rozładować pojawiające się napięcia.

Tylko z Lechią będziecie bili się o tytuł mistrzowski w rundzie finałowej? Czy ktoś może jeszcze doskoczyć do tego duetu?

Radosław CIERZNIAK: – Nie zastanawiałem się w ogóle nad tym. Zresztą wszyscy w Legii bardziej skupiliśmy się na tym, żeby utrzymać nasz poziom, a nie oglądać się na rywali. Chcemy, że nadal był to futbol romantyczny, a jednocześnie uporządkowany w taki sposób, jak oczekuje trener Vuković.

Jesteśmy na takim etapie, że schodząc z boiska chcemy mieć poczucie, że oglądało się nasz występ z przyjemnością. I tak na pewno było po meczu z Pogonią Szczecin – widziałem szczere uśmiechy na twarzach kolegów, i satysfakcję z dobrze wykonanej roboty. Zwycięstwo zawsze cieszy, ale zwycięstwo po dobrym meczu – smakuje jeszcze lepiej. Mam nadzieję, że pójdziemy tym torem. A jeśli tak się stanie – wygramy z każdym. I wyniki nie tylko Lechii, ale i wszystkich innych rywali nie będą nas w ogóle interesować.

Kogo typuje pan do miejsca na podium?

Radosław CIERZNIAK: – Do najwyższego stopnia Legię. A układ za naszymi plecami – jest mi zupełnie obojętny. Stawka jest zresztą tak wyrównana, że wszystko może się zdarzyć. Ci kibice, którzy obstawiają mecze u bukmacherów mają trudny orzech do zgryzienia, a ja im w tym nie pomogę. Każdy z zespołów, które teraz znajdują się w pierwszej czwórce może stanąć na podium i ostro namieszać. Właśnie dlatego kluczem dla nas powinno być skupienie się wyłącznie na sobie.

Czemu tak trudno przebić się teraz polskim zespołom do europejskich pucharów?

Radosław CIERZNIAK: – Największym problemem jest kształt rozgrywek i terminarz. Uważam, że gdybyśmy grali kwalifikacje nawet Ligi Mistrzów w maju, od razu po zakończeniu sezonu, to w ogóle nie byłoby tematu. Bo byłyby awanse. Nie jesteśmy wcale za słabi na Europę, w optymalnej formie dawalibyśmy sobie świetnie radę w pucharowych eliminacjach. Kłopot w tym, że nie mamy czasu, aby mentalnie odpocząć po zakończonym sezonie. A trenerzy od początku nowego muszą poszukiwać sposobu, jak ustawić przygotowania – na całą rundę – w trakcie kwalifikacji. Na ile i co podkręcić, a co odpuścić. To naprawdę bardzo trudne zadanie.

Taka jest moja obserwacja, że to nie rywale nam uciekają, tylko w terminach, w których walczymy o fazę zasadniczą forma polskich drużyn jest po prostu daleka od najwyższej. Czyli takiej, jaką prezentujemy nie tylko maju, ale także – na przykład – od września.

Krótka piłka. Wartość dodana Kuby, faworyzowana Legia i szalone Zagłębie

Co zmienił Vuković, że z dość toksycznej drużyny, zmieniliście się w zespół grający z dużym rozmachem i fantazją?

Radosław CIERZNIAK: – Nie chciałbym wracać do tego, co było i oceniać ludzi, których już nie ma w klubie. Trener Vuković dał wszystkim więcej swobody, i poluzował relacje w szatni. Jeśli ktoś popełni błąd, to nie jest już tak piętnowany, jak było do momentu jego przyjścia. Pewnie, błędy trzeba eliminować, ale jesteśmy tylko ludźmi, więc pomyłki wkalkulowane są także w nasz zawód. Więcej swobody koledzy mają także w rozegraniu akcji, przede wszystkim w ataku pozycyjnym.

O ile Czerczesow był dyktatorem z uśmiechem na twarzy, o tyle Ricardo Sa Pinto był wręcz zamordystą?

Radosław CIERZNIAK: – Naprawdę chciałbym odciąć przeszłość grubą kreską. I już nie wracać do tego, co było. Skupiam się na tym, że teraz atmosfera jest świetna a trener Vuković znakomicie wszedł w swoją rolę.

Z racji tego, że graliście razem w Kielcach może pan liczyć u obecnego szkoleniowca na taryfę ulgową?

Radosław CIERZNIAK: – Mam szacunek do każdego mojego przełożonego, do obecnego szkoleniowca zwracam się: per trenerze. I nie mam z tym żadnego problemu. Inni zawodnicy także nie, wszyscy podchodzą do niego z należytym respektem.

Jako piłkarz, Aco był straszną kosą, nie wiedział, co znaczy odpuścić. Jako trener zmienił podejście? Potrafi zrobić dwa kroki wstecz?

Radosław CIERZNIAK: – Myślę, że ta nieustępliwość trenera Vukovicia pozwoli nam osiągnąć sukces. Uważam, że w przypadku sportowca to bardzo pozytywna, wręcz pożądana cecha.

Zastanawiał się pan, co będzie robił po zakończeniu kariery?

Radosław CIERZNIAK: – Jeszcze rok temu byłem pewien, że kończąc grę w piłkę, nie będę miał z futbolem żadnej styczności. Natomiast ostatnio pewni ludzie – z którymi pracuję w Legii – nakierowali mnie na takie myślenie, że może jednak byłbym dobrym trenerem. Nie przesądzam, że szkoleniowcem na pewno zostanę, ale obecnie tego także nie wykluczam. Na tyle udało mi się poukładać pewne sprawy finansowe w życiu– prowadzimy wspólnie z żoną dochodową działalność – że jak skończę grać, to na pewno będę miał co robić i nie będę podejmował żadnych decyzji pod presją.

Na zdjęciu: Pierwszy obecnie bramkarz Legii przed rozpoczęciem rundy finałowej ESA 37 rozegrał 10 meczów w sezonie 2018-19. W pięciu zachował czyste konto. 

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ