Cieślak musi obudzić Żagara

W Lesznie sensacji nie było. „Byczy” dream team bez problemów (53:37) poskromił w niedzielę, wcześniej niepokonane, częstochowskie „Lwy”. Efektownej 16-punktowej wygranej Fogo Unii Leszno z pewnością jednak by nie było, gdyby nie fatalna dyspozycja Mateja Żagara oraz ewidentny błąd sędziego Pawła Słupskiego z Lublina.

Arbiter powinien przerwać 12. bieg i wykluczyć z jego powtórki Piotra Pawlickiego. Tak ocenił tę sytuację zresztą szef polskich sędziów żużlowych – Leszek Demski. Kapitana Fogo Unii pociągnęło na wyjściu z drugiego łuku tak mocno, że zupełnie nie zostawił miejsca pod bandą jadącemu tuż za nim Michałowi Gruchalskiemu. Junior gości musiał praktycznie wyhamować motocykl nogami do zera, by uratować się przed groźną kraksą. Został pozbawiony jakichkolwiek szans na rywalizację w tym biegu, a Pawlicki z Bartoszem Smektała powieźli Leona Madsena na 1:5, pieczętując sukces mistrzów Polski.

Oczywiście inna decyzja sędziego nie uratowałaby w niedzielę forBet Włókniarza przed porażką, bo nie da się wygrać na tak trudnym terenie jak stadion im. Alfreda Smoczyka, bez jednego z liderów.

Matej Żagar był zaś w tym dniu, po raz kolejny w tym sezonie, cieniem samego siebie. W dwóch biegach uciułał ledwie 2 punkty, kosztem juniorów z Częstochowy. Z żadnym z rywali nie był w stanie nawet podjąć walki. Nic dziwnego, że w połowie meczu trener Marek Cieślak podziękował mu za udział w zawodach. – To był dobry ruch – przyznał na gorąco Słoweniec. – Męczę się strasznie. Przez ostatnie 3-4 tygodnie w ogóle nie jestem w stanie znaleźć prędkości. Szukam, szukam i nic z tego nie wychodzi. Nawet na torze w Częstochowie nie jest dobrze. Trzeba pracować dalej, bo aktualnie szybkości nie ma, a jak chcesz wygrywać biegi, to sprzęt też musi coś jechać – dodał Matej Żagar.

Patrząc na jego dyspozycję i niesamowitą szybkość pozostającego poza składem Andrieja Kudriaszowa, który w sobotę bez problemu awansował w Terenzano do finałowego cyklu indywidualnych mistrzostw Europy, można by się poważnie zastanowić nad tym, czy nie odsunąć Słoweńca od składu. Trener Marek Cieślak w ogóle jeszcze nie rozważa takiej opcji. W następnym meczu w Gorzowie znów w podstawowym składzie częstochowian zobaczymy Żagara. Tym bardziej, że Słoweniec przez wiele lat jeździł w Stali i znakomicie zna tamtejszy tor. – Można sobie myśleć o takich roszadach. Tylko, że Matej Żagar, to Matej Żagar. On potrafi jechać. Takie zmiany, w tym czasie, powodują, że drużyna się rozlatuje. Za wcześnie na takie ruchy, bo ja wiem na co Słoweńca stać. Jeśli chcemy awansować do fazy play off i walczyć o medale, to tylko z dobrym Żagarem. Trzeba mu dać czas, obdarzyć zaufaniem, by się odbudował. Oczywiście wszystko jest do czasu, ale jeszcze zawodnik go nie wykorzystał – ocenił doświadczony, 67-letni szkoleniowiec forBet Włókniarza.

W niedzielę Cieślak miał naprzeciwko siebie godnego rywala. Opiekun mistrzów Polski – Piotr Baron – po raz kolejny udowodnił, iż jest znakomitym analitykiem i specjalistą od przygotowania nawierzchni.

W leszczyńskim obozie długo zastanawiano się przed meczem jak powstrzymać rozpędzony zespół z Częstochowy, z liderem w postaci niesamowitego Fredrika Lindgrena. W czterech poprzednich kolejkach Szweda zdołał pokonać tylko Nicki Pedersen, a na wyjazdach zawodnik ten miał perfekcyjną średnią 3 pkt/bieg. Baron dostrzegł jednak, iż mankamentem Lindgrena są słabsze starty, które niwelował potem „kosmiczną” prędkością swych motocykli na dystansie. Tym samym szkoleniowiec Fogo Unii Leszno przygotował w niedzielę przyczepny tor, na którym decydowało głównie wyjście spod taśmy. Duża ilość luźnej, ciężkiej nawierzchni sprawiała bowiem, iż szpryca spod kół była tak ostra, że ekstremalnie trudno było przeprowadzić skuteczną akcję na dystansie. Lindgren przekonał się o tym boleśnie. Znów wprawdzie zaliczył bardzo dobry występ (14 punktów w 6 startach), ale znalazł w Lesznie aż czterech pogromców. Raz pokonał go Jarosław Hampel, a aż trzy razy Piotr Pawlicki.

Reprezentant Polski na torze w Lesznie zachwyca. W niedzielę zaliczył już drugi z rzędu komplet 15 punktów. Patrząc na jego formę można żałować, że nie ma go w stawce tegorocznej Grand Prix. Dostał jednak od GKSŻ prezent i wystartuje w eliminacjach do przyszłorocznego cyklu. Władze polskiego sportu żużlowego postanowiły bowiem, po rezygnacji Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika (zamierzają skupić się na tegorocznym starcie i utrzymaniu w stawce, co gwarantuje im miejsce w czołowej ósemce klasyfikacji generalnej), przyznać dwie „dzikie karty” i trafiły one do Pawlickiego i Krzysztofa Kasprzaka. Pierwotnie miejsca w eliminacjach miały przypaść 5 najlepszym zawodnikom z finału Złotego Kasku, a „dzika karta” miała być jedna. W Pile kwalifikację wywalczyli: Jarosław Hampel, Bartosz Zmarzlik, Janusz Kołodziej, Bartosz Smektała i Maciej Janowski. W miejsce Zmarzlika wskoczył szósty w Pile Krzysztof Buczkowski, a za Janowskiego powinien w eliminacjach pojechać Grzegorz Zengota. Zielonogórzanin szansy jednak nie dostanie. – Szanuję tę decyzję i nie będę jej podważał. Nie ukrywam jednak, że liczyłem, iż dostanę szansę – stwierdził Zengota.