Człowiek spełniony

Wojciech Szczęsny z Juventusem Turyn zdobył w tym sezonie mistrzostwo kraju i Puchar Włoch. To siódmy z rzędu tytuł dla Juve. – Dla mnie to był wyjątkowo udany sezon, ale dla klubu to normalność, bo przecież sięgnęliśmy po siódmy tytuł z rzędu. Mieliśmy trudne momenty, ale ciężka praca się opłaciła – przyznaje Szczęsny i dodaje. – Jestem człowiekiem spełnionym, jeśli przez takie określenie rozumiemy kogoś, kto spełnia swoje cele i marzenia. A ja faktycznie osiągnąłem już więcej niż mogłem pragnąć, bo moje marzenia na początku kariery nigdy nie wybiegały poza grę w Legii Warszawa. Łazienkowska była szczytem moich marzeń – uśmiecha się skromny, sympatyczny, młody człowiek, który skończył w kwietniu 28 lat, co dla bramkarza nie jest nawet średnim wiekiem.

Zastąpi legendę

Gdy był nastolatkiem, to na boisku wyrzucał z siebie całą agresję. Na treningach, na meczach kipiał temperamentem. Teraz? Imponuje spokojem, emanuje z niego pozytywna energia. I choć jest już uznaną marką europejskiej piłki, to nie sprawia wrażenia gwiazdy, za którą wielki Juventus zapłacił Arsenalowi Londyn 15 milionów euro, a który w Turynie ma zastąpić legendarnego Gianluigi Buffona.

Kariera Wojciech Szczęsnego zaczęła nabierać rozpędu w 2005 roku, czyli w okresie dorastania, bo tak można przecież mówić o piętnastolatku. Wtedy legioniści zabrali go na pierwszy zagraniczny obóz na Cypr, prawdziwych szlifów nabierał pod okiem znanego trenera bramkarzy Krzysztofa Dowhana.

Fot. Matteo Ciambelli/PressFocus

 

Fot. Matteo Ciambelli/PressFocus

 

Na Wyspie Afrodyty poczuł też smak dorosłej piłki. – Nie miałem wtedy menedżera, bo uważałem, że wieku 15 lat będzie to droga na skróty – opowiada Wojciech Szczęsny. – Sam chciałem do czegoś dojść, a nie dzięki komuś. Byłem młody, cały czas poświęcałem treningom, meczom. Grałem w młodzieżowych reprezentacjach Polski i to sprawiało mi wielką radość i satysfakcję. Miałem też szczęście, gdy na meczu z Francją pojawili się skauci, którzy przyjechali oglądać jakiegoś bardzo utalentowanego francuskiego bramkarza, jednak ten z powodu kontuzji kolana nie zagrał, a mnie wyszedł mecz życia. I tak to się zaczęło…

W gronie Kanonierów

Na początku sezonu 2006/2007 trafił do Arsenalu. To właśnie w Londynie wypłynął na szerokie wody, lecz debiut w pierwszym składzie „Kanonierów” miał miejsce dopiero trzy lata później. 2 września 2009 roku, w III rundzie Pucharu Ligi przeciwko West Bromwich Albion.

– Oszukiwałbym się mówiąc, że wyjeżdżałem do Anglii myśląc, że zrobię karierę, bo patrząc realistycznie – czy szesnastolatek mógłby powiedzieć, że podbije świat? – uśmiecha się Szczęsny. – Wiedziałem natomiast, że czeka mnie ciężka praca. Czułem jednak, że robię najlepszy krok w kierunku rozwoju, tym bardziej, że mogłem trenować nie tylko z młodzieżą Arsenalu, ale także z pierwszą drużyną z Emirates Stadium. Jest wiele ważniejszych czynników mających wpływ na przyszłość, niż tylko czysto sportowe, przede wszystkim mentalnych, bo trenowało ze mną w tym okresie wielu młodych chłopaków. Na testach było ponad stu z dużo większym talentem, większymi możliwościami, a jednak z różnych przyczyn nie poradzili sobie. O tym się głośno nie mówi, lecz jeśli nie przygotujesz się na sto procent, nie skupisz całej uwagi, energii, to zawsze przegrasz. Tym bardziej, kiedy jest się nastolatkiem, a trenuje już z dorosłymi. To jest walka, wielki sprawdzian dla charakteru. A pokus czeka mnóstwo na każdym kroku. Od tęsknoty za rodziną, po tęsknotę za pierwszą miłością, za dziewczyną. Jeśli pójdziesz na skróty, pojedziesz obwodnicą, to po tobie.

Zakazany owoc

Naturalnie nie było tak, że młody polski golkiper nie był w Anglii „wodzony na pokuszenie”, nie poznał atrakcji „zakazanych owoców”. Tym bardziej, że w Londynie był sam, a starsi koledzy mieli już dowody osobiste. Mogli legalnie chodzić do pubów. – Brałem bardzo intensywne lekcje angielskiego, więc szybko mogłem swobodnie porozumiewać się z kolegami – dzieli się wrażeniami sprzed lat. – Zawsze jednak umiałem sam sobie wytyczyć granice w ramach rozsądku. Nie byłem też nigdy typem imprezowego chłopaka, choć naturalnie nocne wyjścia „na miasto” się zdarzały. Było, że wracaliśmy nad ranem, jednak zawsze było to w odpowiednim czasie, nigdy w życiu nie musiałem trenować na kacu.

Pech na siłowni

Gdy miał 18 lat, pech stanął na jego drodze. – Przygniotła mnie sztanga w siłowni – relacjonuje. – Miałem złamane nogi i ręce. Tyle czasu dorastania w Arsenalu i nagle pojawiły się pytania – czy warto było, czy się uda? Na szczęście możliwie szybko wróciłem do gry, już po pół roku. Pomogło mi bardzo wsparcie legendarnego bramkarza Arsenalu i reprezentacji Anglii Davida Seamana, któremu kibicowałem już, gdy miałem 10 lat. Pomyślałem sobie – skoro taka legenda za darmo daje mi wskazówki, to warto się starać, poświęcać, bo coś z tego będzie. To był moment, gdy pomyślałem, że może mi się udać.

Początkowo grał w drużynie rezerw. 24 września 2008 podpisał zawodowy kontrakt z Kanonierami, a rok później zadebiutował w pierwszej drużynie w III rundzie Pucharu Ligi na Emirates Stadium przeciwko West Bromwich Albion. Popisał się kilkoma dobrymi interwencjami, zachował czyste konto. – Debiut był fajnym przeżyciem – uśmiecha się – i mało kto wie, że choć już pokazałem się w pierwszym składzie, to jeszcze długo siedziałem na miejscu dla rezerw, bo w Arsenalu jest tak, że jeden koniec szatni jest dla pierwszego zespołu, a na drugim siedzą juniorzy i młodzieżowcy.

17 listopada 2009 roku został na miesiąc wypożyczony do klubu angielskiej trzeciej ligi, Brendford. Zadebiutował 21 listopada w ligowym meczu z Walsall. Po rozegraniu sześciu meczów Brendford przedłużyło okres wypożyczenia do końca sezonu. W sumie rozegrał 28 meczów, po czym powrócił do Arsenalu. – Było to fajne przeżycie – przyznaje. – W tym londyńskim klubie spędziłem siedem miesięcy. W Brendford nabierałem doświadczenia, choć jednocześnie kilka razy trenowałem w Arsenalu.

Debiut w reprezentacji

Ostatecznie Szczęsny wrócił do ekipy „Kanonierów”, w międzyczasie wystąpił w meczu reprezentacji Europy U-18 przeciwko Afryce, rozegranym w Barcelonie. 18 maja 2008 został awaryjnie powołany na zgrupowanie kadry przed Euro 2008. Podczas tego zgrupowania wystąpił w nieoficjalnym meczu z drugoligowym szwajcarskim klubem FC Schaffhausen zastępując w drugiej połowie Łukasza Fabiańskiego. Pod koniec października 2009 został powołany przez selekcjonera Franciszka Smudę na mecze towarzyskie z Rumunią (14 listopada) i Kanadą (18 listopada). W drużynie narodowej zadebiutował w tym drugim spotkaniu, zastępując po przerwie Tomasza Kuszczaka. Potem stał się podstawowym bramkarzem reprezentacji Polski. Na inaugurację polsko-ukraińskiego turnieju otrzymał jednak czerwoną kartkę z Grecją. Zastąpił go Przemysław Tytoń. – To był tylko jeden mecz, jeden turniej – mówi. – Popełniłem jednak błąd, który gdyby przytrafił mi się w meczu towarzyskim, pewnie nikt by go nawet nie zauważył. Ale pech dopadł mnie w finałach mistrzostw Europy. To był drobny kroczek w tył, ale zostawił rysę na reputacji. Przyznam, że nie rozumiałem decyzji selekcjonera, nie zgadzałem się z nią, jednak trener Smuda absolutnie miał do tego prawo, a ja nie byłem obrażony na niego.

Przeprowadzka do Rzymu

W Premier League po raz pierwszy wystąpił 13 grudnia 2010 roku przeciwko Manchesterowi United stając się równocześnie najmłodszym bramkarzem debiutującym w tych rozgrywkach w tamtym sezonie. Przy kontuzji Fabiańskiego rozegrał kolejne dwa spotkania w lidze. Dodając do tego smecze w FA Cup I Curling Cup rozegrał do końca stycznia 10 spotkań, a trener Arsene Wenger stwierdził, że Polak jest nowym numerem jeden między słupkami londyńskiej ekipy. Sielanka w Londynie skończyła się w 2015 roku. Chcąc regularnie grać Szczęsny przeniósł się na roczne wypożyczenie do AS Roma. Na Półwyspie Apenińskim wyraźnie odżył. Obie strony były na tyle zadowolone, że przedłużono wypożyczenie o kolejne 12 miesięcy. Świetna forma Szczęsnego nie umknęła uwadze Juventusu. – Pierwszego kopa w d… dostałem, gdy uświadomiłem sobie, że trzeba się obudzić – relacjonuje. – Choć miałem już sporo meczów w Arsenalu, kilkadziesiąt w lidze, to zrozumiałem, że skończyła się ochrona młodego, że zaczyna się mnie już inaczej oceniać.

Moja wina, ma tego świadomość

Straciłem miejsce w Arsenalu, bo byłem w słabszej dyspozycji. W dużej części to była moja wina, jestem tego świadomy. Myślę, że wiem dlaczego, ale nie będę się zazębiał w ten temat. Przyszedł Petr Czech, nie było już dla mnie miejsca „na jedynce”. Bolało okropnie, lecz nie byłem sfrustrowany. Zrozumiałem, że dobrze dla mnie będzie, jeśli pójdę do klubu, gdzie będę regularnie grał, a nie siedział na ławce rezerwowych. Zostałem wypożyczony do Romy. Miałem niesamowite szczęście, bo mogłem trafić gdzieś indziej. Bardzo fajnie wspominam tamten okres. Czułem się trochę jak w filmie, wziąłem ślub. Był to też moment oddania się piłce nie na 100, a na 200 procent. Byłem entuzjastycznie nastawiony do życia, bo grałem w klubie, któremu kibicowałem. Sportowo to były niesamowite dwa lata. Taktycznie, jakościowo. Byłem sfokusowany jedynie na odbudowaniu kariery, żyłem wyłącznie piłką. Żona nagrywała wtedy album, więc ja więcej spałem w klubowym ośrodku niż domu. Po treningu była jeszcze trzygodzinna analiza na komputerze i telefonie. Ale nie przeszkadzało mi to. Odzyskałem formę, piłka znów sprawiała mi niesamowitą przyjemność.

Bezbolesna decyzja

Na początku roku 2017 – kontynuuje – zostało mi jeszcze osiem miesięcy kontraktu w Arsenalu, a że nie było rozmów o jego przedłużeniu, stopniowo docierało do mnie, że trzeba szukać nowego klubu. Wiedziałem, że przygoda z Arsenalem powinna się już skończyć. Dla dobra mojego, Arsenalu. Miałem kilka ofert, ale pojawił się klub, jeden z najlepszych w Europie, który miał dokładnie ułożony plan dla mnie. W Turynie wiedziano jak będzie wyglądał najbliższy rok, potem następny i to mnie przekonało. Faktem jest też, że pomysł Juventusu powstał prędzej w mojej głowie niż działaczy „Starej Damy” i wtedy mój menedżer zdradził mi, że prowadzi rozmowy w Turynie. Z mojej perspektywy to była szybka i bezbolesna decyzja. Dziś mogę zażartować, że do Juventusu przyszedłem, by nie mieć za dużo roboty (śmiech). Dlaczego? Bo w „normalnym” klubie na 9-10 strzałów puszcza się jedną-dwie, trzy bramki, w Turynie nikt na twoją bramkę tyle razy nie strzela. W takim klubie jak Juventus musisz mocno nabroić, by stracić kilka bramek. Po prostu koledzy: Giorgio Chiellini, Douglas Costa, Juan Cuadrado, Paulo Dybala czy Gonzalo Higuain ci na to nie pozwolą. Te gwiazdy europejskiej i światowej piłki znakomitą grę popierają znakomitą jakością w tyłach.

Ekscytujące spotkanie

Ekscytujące było też spotkanie z ikoną „Starej Damy”. – Nie będę jednak ukrywał, że byłem cholernie podekscytowany spotkaniem z Buffonem – kontynuuje Wojciech Szczęsny. – Wow, to przecież mój idol, jeden z najlepszych bramkarzy świata, w ogóle jeden z najlepszych bramkarzy w historii Juventusu, włoskiej piłki. Tymczasem od początku mieliśmy fajny kontakt, bo Buffon jest taki sam jak ja – maksymalnie skoncentrowany na pracy, a przy tym ciepły, przyjazny, otwarty, bez barier. Czerpiący radość z życia. Możliwość trenowania, grania z taką legendą, jednym z najlepszych bramkarzy w historii piłki nożnej, była super przygodą.

Szczęsny niespełna rok temu przechodził do Juventusu jako potencjalny zmiennik Gianluigiego Bufona, tymczasem Polak zagrał w sumie w 21 meczach. – Jestem zadowolony z liczby występów i ich jakości. Przyznam, że zagrałem więcej meczów niż się spodziewałem. Bardzo sympatycznie współpracowało mi się z Buffonem Dla mnie jako bramkarza było to niesamowite doświadczenie. Gigi był kapitanem, absolutnym wzorem w szatni. Wszyscy na niego patrzyli i słuchali. Darzyli niesamowitym szacunkiem i respektem. Tego akurat się spodziewałem (Buffon po sezonie zakończył karierę w klubie z Turynu – przyp. red.).

Wielkie zarobki i otoczenie gwiazd futbolu nie zmieniły Wojtka ani na jotę, choć w Arsenalu spotkał m.in. Robina van Persiego, Tomasa Rosickego, Mesuta Oezila, a w Romie – Francesco Tottiego czy Edina Dżeko. – Jedyne obawy jakie miałem przychodząc do Juve, to żeby ktoś nie powiedział, że źle zainwestował 15 milionów euro jakie zapłacono Arsenalowi za chłopaka z Grochowa. A pomyśleć, że Legia dostała za mnie od „Kanonierów” 50 tys euro…

Uwielbia Amerykę

Generalnie nasze życie to piłka przez 24 godziny na dobę – opowiada – a dla mnie ważniejsze są dni od poniedziałku do piątku niż meczowa sobota, bo sobotni wynik cię determinuje, ustawia ci tydzień. Albo cię dołuje albo pcha w górę. Przegrywasz – jesteś maksymalnie wkurw… ny, a ja wkurzam się nawet jak przegrywam zakłady. Ciężko od tego uciec, od presji wyników. Dlatego tak istotna jest odnowa, odpoczynek. Będąc zawodnikiem takich „instytucji” jak Arsenal, Roma, Juventus mega ważny jest też relaks dla umysłu, psychiki. By choć przez chwilę być Wojtkiem, a nie Wojciechem Szczęsnym. Najlepiej spędzam takie chwile z żoną. Robienie wspólnych zakupów, gotowanie, kino, telewizja, spacer.

Fot. Matteo Ciambelli/PressFocus

 

To uwielbiam. Niestety, piłkarze z takich klubów jak Juventus, jesteśmy znani, sławni, rozpoznawalni. Siedzisz w restauracji z pełną buzią, a tu podchodzą do ciebie kibice prosząc o zdjęcie, autograf. Jak tego uniknąć? W Turynie mieszkam w samym centrum, ale w tym mieście nie jest z tym tak źle, gorzej było w Londynie, Rzymie. Tam sympatycy, łowcy autografów, potrafili cię śledzić na każdym kroku. Przyjść pod dom i czekać aż wyjdziesz. Dlatego uwielbiam Amerykę, bo tam w ogóle nikt cię nie zna, nikt nie zaczepia.

Żona od pierwszego wejrzenia

Szczęsny jest mężem znanej piosenkarki Mariny Łuczenko. Niedawno ogłosił w mediach społecznościowych, że zostanie ojcem. – W Anglii byłem młody – tutaj jestem już dorosły, żonaty, ale chętnie opowiem jak się poznaliśmy z Mariną, bo to bardzo ciekawa historia – uśmiecha się. – Siedziałem z przyjacielem z Arsenalu, gdy zobaczyłem Marinę w internecie. Od razu powiedziałem mu – to będzie moja żona. Wiedziałem, czułem to! Żona jest dla mnie najważniejsza, najważniejsza jest też rodzina. Jeśli chcemy coś osiągnąć w życiu, potrzebna jest ta stabilność życiowa, którą masz właśnie dzięki żonie, rodzinie. Jeśli mam wyjść z chłopakami rozerwać się – nie ma problemu. Ale zawsze wracasz do domu. Plany po karierze? Bardzo przyziemne. Dzieci, rodzina. Nie muszę się martwić o przyszłość finansową, więc najważniejsze jest zdrowie, życie w spokoju – to moje priorytety. I jestem w stanie wyobrazić sobie przyszłość bez piłki. Umiem się szybko zaaklimatyzować w nowych miejscach. Lubię fajnie mieszkać, dobrze zjeść. Jeśli wydaję pieniądze, to raczej inwestuję. W gruncie rzeczy wiem, że tam w środku jestem ciągle tym samym nastoletnim chłopakiem, który kilka lat temu wyjeżdżał z Polski nie wiedząc co go czeka w przyszłości. Tylko że im większe są sukcesy, tym większe masz marzenia, a jak już mówiłem – sportowo jeszcze nie czuję się do końca spełniony.

Co z tym szampanem?

Mało kto wie, że najlepszym sposobem spędzania wolnego czasu jest dla bramkarza reprezentacji Polski i Juventusu Turyn gra w golfa. – Wszystko zaczęło się od mojego przyjaciela, który dużo grał w golfa. On mnie namówił do spróbowania sił w tym sporcie – zdradza nam początki golfowej przygody. – Sześć lat temu miałem apartament w Anglii, gdzie pola golfowe są dosłownie wszędzie, z ogródkiem za płotem do greena. Kupowałem więc sto piłeczek i rzucałem za płot do greena. Od tego zaczęło się, taki był pierwszy kontakt z golfem. Potem wziąłem kilka lekcji na kilku polach w Londynie. To była fajna odskocznia od piłki. Bardzo przyjemna forma dobrego zagospodarowania wolnego czasu. Jak się gra w golfa, to nic innego nie istnieje na świecie. Nie ma dress codu. Można się pośmiać, porozmawiać z przyjaciółmi, kolegami. Ale i wkurzałem się na siebie, gdy mi nie szło. Jak się już trochę nauczyłem, to już nie wstydziłem i zacząłem grywać na lepszych polach. W Rzymie grałem już bardzo dużo. Co najmniej raz w tygodniu. Teraz często jestem zapraszany do gry, rzadko zdarza mi się płacić za pole. W Polsce mam kartę klienta VIP. Podczas wakacji to ulubiona zabawa z kolegami. Tomasz Iwan do dzisiaj leci mi butelkę szampana za przegrany zakład, bo raz zagrałem przy nim piłkę jak Tiger Woods za najlepszych czasów.

Na golfa przyjdzie czas

Na golfa przyjdzie czas po sezonie i mistrzostwach świata w Rosji, na które biało-czerwoni udadzą się z wielkimi nadziejami. – Mistrzostwa świata zbliżają się wielkimi krokami. Fajnie, że tam pojedziemy. Czy będę grał? Bardzo chcę wywalczyć miejsce w bramce. Zadecyduje jednak trener, forma – jest wiele czynników, które wybiorą polski „numer jeden”. Grupowi rywale? W momencie losowania pomyślałem – obyśmy nie trafili z drugiego koszyka na Senegal, a z czwartego na Japonię. Stało się jak się stało (biało-czerwoni mistrzostwa świata rozpoczną 19 czerwca, kiedy w Moskwie zagrają z Senegalem. 24 czerwca w Kazaniu zmierzą się z Kolumbią, a cztery dni później w Wołgogradzie w ostatnim meczu w grupie H z Japonią – przyp. red.). Celem jest wygranie pierwszego meczu, a potem następnego i jeszcze kolejnego.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus

Nie chcę składać żadnych deklaracji i mówić o ewentualnym ćwierćfinale czy półfinale. Przede wszystkim muszę być przygotowany do tego turnieju jak najlepiej. Mam nadzieję, że w Rosji z meczu na mecz nasze marzenia będą rosły. Fajny wynik z reprezentacją na mundialu byłby pięknym podsumowaniem bardzo udanego dla mnie sezonu – kończy Szczęsny.