Czuję się lepszym człowiekiem

Andrzej ZAGUŁA: Jakie wspomnienia wywiózł pan z Częstochowy?

Mateusz LIS: – Bardzo dobre, a nawet świetne. Poznałem tu fantastycznych ludzi, fantastyczny zespół i mocno zakorzeniłem się w tym miejscu. I jako drużyna, jak na beniaminka, zrobiliśmy kapitalny wynik. Siódme miejsce jest sukcesem tego zespołu. A gdyby nie kilka potknięć, byłoby jeszcze lepiej. Proszę spojrzeć, jaki był nasz główny cel. Chcieliśmy się utrzymać, a wyszło tak, że byliśmy blisko miejsc w czołówce, dających premię w postaci awansu. Ale spokojnie Raków będzie dobijał się do tej ekstraklasy. Jestem o tym przekonany.

A jaki był to sezon w pańskim wykonaniu? Pewnie gdyby nie kontuzja, byłoby jeszcze więcej skutecznych interwencji.

Mateusz LIS: – Myślę, że tak. Ale generalnie jestem zadowolony ze swojej postawy. Naprawdę nabrałem dużej pewności siebie i cieszę się, że dostrzeżono to w piłkarskim środowisku.

Gdy przychodził pan do jeszcze II-ligowego Rakowa z Lecha Poznań, co niektórzy mogli zastawiać się, czy przypadkiem w piłkarskiej przygodzie nie robi pan kroku w tył…

Mateusz LIS: – Czasem trzeba zrobić ten krok, by później pójść dwa do przodu. Tak było w moim przypadku. Tak to sobie wyobrażałem. I muszę powiedzieć, że się nie pomyliłem. Raków to był idealny wybór. Dano mi tu szansę i za to chciałbym serdecznie wszystkim podziękować.

Na pewno w ostatnich tygodniach słyszał to pan z niejednych ust: „Mateusz Lis zrobił pod skrzydłami trenerów Marka Papszuna i Macieja Sikorskiego spory postęp”. Zgadza się?

Mateusz LIS: – Sam to po sobie czuję, że jestem lepszym bramkarzem, że wzmocniłem się i fizycznie, i psychicznie, że po prostu nabrałem tak potrzebnego mi doświadczenia. I to w konsekwencji zbudowało mnie jako lepszego piłkarza na pozycji bramkarza.

Wiedział pan, że jest obserwowany przez wysłanników Wisły Kraków?

Mateusz LIS: – Skłamałbym, gdybym powiedział, że nic o tym nie słyszałem. Przebijały się do mnie jakieś sygnały, że jestem obserwowany przez przedstawicieli krakowskiego klubu.

Marcin Kuźba czynił to z wielką uwagą, wielokrotnie meldując się na spotkaniach Rakowa rozgrywanych przy Limanowskiego.

Mateusz LIS: – Takich szczegółów nie znałem. Że to właśnie ja jestem tym wybrańcem. Zresztą… W każdym spotkaniu chciałem wykonać jak najlepiej swoją pracę. Tylko taka droga mogła mnie doprowadzić do kolejnego futbolowego etapu, który niebawem zacznę. Czuję się nie tylko dużo lepszym bramkarzem, ale także dużo lepszym człowiekiem. Na ten aspekt zwraca się w Rakowie szczególną uwagę.

Gra w Wiśle to najpoważniejsze dla pana wyzwanie?

Mateusz LIS: – Zdecydowanie, bo Wisła to marka. Zostałem wykupiony z Lecha i podpisałem trzyletni kontrakt z opcją przedłużenia o kolejny rok. Teraz zamierzam powalczyć o miejsce między słupkami. Czeka mnie ciężka praca, ale na to jestem przygotowany. Nauczono mnie w Częstochowie szacunku do tego, co robię. Do prowadzenia się jak prawdziwy zawodowiec. Teraz mój przykład powinien posłużyć innym zawodnikom, że taki klub jak Raków może dać szansę pokazania się i wypromowania.

Jaki bezpośredni wpływ na pański piłkarski rozwój miał Marek Papszun?

Mateusz LIS: – Wielki. To ciekawa osobowość szkoleniowa, z kapitalnym warsztatem. Z zewnątrz może się wydawać, że on jest twardy, niedostępny, że buduje jakiś dystans. Tymczasem jest wprost przeciwnie. Papszun to wyjątkowo życzliwa osoba, która dużo rozmawia, dużo podpowiada. Po prostu super człowiek. Na treningach oczywiście nikomu nie odpuszcza, ale my od tego jesteśmy, żeby wykonywać polecenia szkoleniowców.