Dawid Gojny: Dam z siebie 110 procent!

Trener Jarosław Skrobacz jest zadowolony z dokonań zespołu w rundzie jesiennej. A pan?

– Myślę, że powinniśmy się cieszyć z tego wyniku. Naszym podstawowym celem jest zdobycie jak największej liczby punktów i zapewnienie sobie utrzymania. Dopiero jak ten warunek zostanie spełniony, możemy skupić się na innych zadaniach i celach. Oczywiście mogliśmy mieć kilka punktów więcej, ale równie dobrze mogłoby być ich mniej.

Dlaczego zabrakło wam sił na finiszu rozgrywek? Łukasz Norkowski powiedział nawet, że mecze z Puszczą Niepołomice i Stomilem Olsztyn były w waszym wykonaniu beznadziejne. Zgadza się pan z opinią młodszego kolegi?

– Mam inne zdanie niż Łukasz. Dużo sił straciliśmy w meczu wyjazdowym w Tychach, przynajmniej mówić za siebie. Namęczyliśmy się niemiłosiernie, by wyszarpać gospodarzom jeden punkt. Graliśmy w ciągu siedmiu dni trzy mecze i nie do końca zdążyliśmy się po prostu zregenerować przed następnymi spotkaniami. Brakowało nam świeżości i punkty uciekły. Powiem coś, co być może nie spodoba się innym i jest niepopularne, ale takie jest moje zdanie – byliśmy lepsi zarówno od Puszczy, jak i Stomilu. Olsztynianie po stracie bramki kłócili się między sobą i wtedy powinniśmy byli ich dobić.

W poprzednim sezonie nie miał pan konkurenta na swoją pozycję, czyli lewą obronę. Teraz czuł pan oddech na plecach Daniela Liszki, czy w dalszym ciągu był niezagrożony?

– Kiedy latem dowiedziałem się, że przychodzi do nas Daniel, zerknąłem na jego statystyki. Nie ukrywam, zrobiły na mnie wrażenie. To była dla mnie dodatkowa „sprężarka”, szanse na grę w podstawowej jedenastce oceniałem dla nas obu po 50 procent. Tym bardziej, że trener Skrobacz w sparingach sprawdzał Daniela na lewej obronie. On sam zresztą przyznał, że właśnie na tej pozycji czuje się najpewniej i najbardziej komfortowo. Nie zamierzałem jednak oddawać młodszemu koledzy miejsca w składzie za darmo. Na każdym treningu starałem się dawać trenerowi Skrobaczowi do zrozumienia, żeby postawił właśnie na mnie. Wygranie rywalizacji z Danielem było dla mnie bardzo ważne, bo zależało mi na ty, by inne kluby widziały mnie w akcji, zauważyły mnie.

Jak pan to zrobił, że w 19 meczach nie ujrzał ani jednej żółtej kartki? W poprzednich latach zdarzył się panu chociaż jeden taki „pusty przebieg”?

– Sam nie wiem, jak to zrobiłem (śmiech). Bardzo pomaga właściwe ustawienie i czytanie gry. Ja dopiero 1,5 roku gram w pierwszej lidze, ale zrobiłem duże postępy w tym aspekcie. Jeżeli potrafisz przewidzieć zagranie przeciwnika, to wtedy łatwiej ci go powstrzymać. Odczytując zamiary piłkarza, który gra przeciwko tobie, popełniasz bardzo mało fauli i nie dajesz sędziemu powodów, by upomniał cię żółtą kartką. Mnie arbiter mógłby pokazać kartkę tylko w meczu z Wartą Poznań, w innych meczach nie popełniłem fauli zasługujących na taką karę. To, że nie dostałem ani jednej kartki nie oznacza jednak, że odstawiłem nogę. Nic takiego nie miało miejsca, to nie mój styl. Uważam, że czyste konto kartkowe to jeden z moich największych plusów w rundzie jesiennej.

Mecz, z którego był pan najbardziej zadowolony?

– Z Zagłębiem Sosnowiec, wygrany przez nas na wyjeździe 4:2. Zaliczyłem asystę przy bramce Kuby Wróbla, który zdobył ją „nożycami”. Ten mecz był dla niego przełomowy, bo w następnych strzelał gole. W innych meczach też było wiele pozytywów w mojej grze, z każdego można coś „wyciągnąć”, dlatego żałuję, że mam tylko jedną bramkę i jedną asystę. W kilku spotkaniach miałem dogodne sytuacje do zdobycia gola, lecz nie udało mi się powiększyć swojego konta bramkowego.

A taki, po którym był pan wściekły? Z Miedzią Legnica, zremisowany na własne życzenie 2:2?

– Czułem, że jeżeli ten mecz potrwałby pięć minut dłużej, przegralibyśmy 2:3. Wściekły byłem natomiast po meczu w Niecieczy, gdy sędzia podyktował rzut karny dla Termaliki za rzekome zagranie ręką przez mnie. Tymczasem Mateusz Grzybek trafił mnie w rękę, którą trzymałem przy ciele, z dwóch metrów! Obrońca gospodarzy sam przyznał, że w tej sytuacji nie dałby karnego. A sędzia i tak zrobił swoje…

Wiosną zobaczymy pana jeszcze w koszulce GKS-u 1962 Jastrzębie?To przecież żadna tajemnica, że interesują się panem inne kluby.

– Mam ważny kontrakt do 30 czerwca 2020 roku i do tego czasu jestem na pewno w Jastrzębiu. Pojawiły się jakieś oferty dla mnie, bo jestem w stałym kontakcie z moim menedżerem, ale na razie nie powiem, jakie kluby są mną zainteresowane. Są to konkretne zapytania, lecz nie ma – przynajmniej na razie – żadnej konkretnej oferty. Klub też złożył mi propozycję nowej umowy, więc mam jeszcze dużo czasu na podjęcie ostatecznej decyzji. Niezależnie od tego, czy zostanę w Jastrzębiu na następny sezon, czy latem odejdę, kibice GKS-u jednego mogą być pewni – wiosną dam z siebie 110 procent. Jestem bowiem temu klubowi wdzięczny, że dał mi szansę gry w pierwszej lidze. Szanse, bym odszedł już zimą, są minimalne.

Na zdjęciu: Dawid Gojny (z prawej) okres gry w GKS-ie 1962 Jastrzębie może uznać za wyjątkowo udany.