„Ezi” – jedyny taki napastnik

Nie było w dziejach polskiego futbolu takiego piłkarza jak Ernest Wilimowski.


Na początku czerwca tego roku minie 85 lat od słynnego meczu Brazylia – Polska na III piłkarskich MŚ we Francji, a konkretnie w Strasburgu. To spotkanie przeszło do historii nie tylko naszego futbolu. Jego bohaterem był ledwie 21-letni wtedy Ernest Wilimowski, który jako pierwszy zawodnik w finałach piłkarskiego Pucharu Świata aż cztery razy wpisał się na listę strzelców.

Przejście do Ruchu

Urodził się w Katowicach czy wtedy Kattowitz 23 czerwca 1916 roku jako Ernst Otto Pradella, ale to wiele lat później ustali znany i ceniony śląski autor wielu futbolowych publikacji Andrzej Gowarzewski. Nie jest znany jego ojciec. Najprawdopodobniej zginął na froncie I wojny światowej. Ernst, potem Ernest został w 1929 roku usynowiony przez Romana Wilimowskiego i zmienił nazwisko. Mama Pauline pochodziła z niemieckiej rodziny. I choć syn skończył prestiżowe, polskie gimnazjum przy ulicy Mickiewicza, to w piłkę kopał w niemieckim klubie 1.FC Kattowitz czy potem 1.FC Katowice, które o mały włos nie wygrały pierwszych ligowych rozgrywek w 1927 roku. Zdolny nastolatek, który nie tylko grał w piłkę, ale uprawiał też inne dyscypliny sportowe, jak to w międzywojniu było popularne, przykładowo Wacław Kuchar nie tylko był świetnym piłkarzem, ale też lekkoatletą i 22-krotnym mistrzem Polski w łyżwiarstwie szybkim; zwrócił na siebie uwagę innych.

Parol na młodziutkiego napastnika z Katowic szybko zagiął Ruch Chorzów. Na początku lat 30. rodząca się potęga polskiego futbolu. Żeby była wielka piłka, to potrzeba do tego pieniędzy. „Niebiescy” dostali się pod kuratelę Huty Batory, a swoje dokładał też śląski wojewoda Michał Grażyński. To nakładem sił wielu instytucji i osób powstał w Chorzowie w połowie lat 30. jeden z największych i najnowocześniejszych stadionów w Europie, o pojemności 40 tys. miejsc, z krytą trybuna. Dziś – patrząc na włodarzy miasta – zakrawa to na żart, ale tak wtedy było. Ruch w 1933 roku zdobywa swoje pierwsze mistrzostwo Polski, a na początku 1934 dołącza tam Wilimowski, na którego koledzy zaczynają wołać „Ezi”.

Prawdziwy łowca goli

Ma wtedy 17-lat, ale do drużyny klubowej i zresztą nie tylko do niej, wchodzi jak po swoje. W I lidze (czyli ekstraklasie) debiutuje 8 kwietnia 1934 roku w wyjazdowym meczu z Cracovią. Już tydzień później ma zadebiutować w reprezentacji Polski. Otrzymał powołanie na rewanżowy mecz eliminacji MŚ z Czechosłowacją w Pradze, ale nie zagrał tam i… nie pojechał, jak zresztą cała reprezentacja. W wyniku napiętych stosunków dyplomatycznych pomiędzy RP, a naszym południowym sąsiadem – ciągnący się spór o Zaolzie – wyjazd na spotkanie zablokował ówczesny wszechwładny minister spraw zagranicznych Józef Beck. Przegraliśmy walkowerem, a kto wie jak wszystko potoczyłoby się na stadionie Sparty Praga z młodym Wilimowskim w składzie? Choć nasz rywal to była wtedy potęga, na dodatek w październiku 1933 wygrali w Warszawie w pierwszym meczu 2:1.

„Ezi” pod koniec kwietnia 1934 roku strzelił swojego pierwszego gola w ekstraklasie w meczu z Wisłą Kraków (4:1). W narodowych barwach zadebiutował w maju w towarzyskiej potyczce z Danią będąc wtedy najmłodszym reprezentantem Polski. W chwili debiutu miał 17 lat i 332 dni.

W lidze tworzy wtedy niesamowity atak, z jednej strony jest Gerard Wodarz, w środku wysoki Teodor Peterek, a na lewej stronie on. Kiedy ksiądz pyta wtedy dzieci o trzech króli, jak się nazywali, to najmłodsi odpowiadają: „Wodarz – Peterek – Wilimowski”. Ci śląscy trzej królowie tworzą jeden z najlepszych, a chyba i najlepszy atak w historii naszej ligowej piłki. Ruch zdobywa kolejne tytuły mistrza kraju w 1934, 1935, 1936 i 1938 roku. W 1939 roku, zanim wybuchła wojna, też przewodził stawce. Chorzowianie wygrywają też za granicą pokonując m.in. Bayern Monachium na jego terenie 1:0 czy VfB Stuttgart 5:4 (hat trick Wilimowskiego)

„Ezi”? W 1934 roku zostaje królem strzelców ligowych rozgrywek z 33 bramkami na koncie. Jest 4 w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski tamtego roku. Ustępuje tyko znakomitym lekkoatletom, Stanisławie Walasiewiczównie, Jadwidze Wajs i Januszowi Kusocińskiemu.

Niemiecki magazyn „Kicker” po meczu Polska – Niemcy rozegranym 8 września 1934 roku i wygranym przez rywala w Warszawie 2:5 pisze o nim: „Ten 18-letni Górnoślązak w polskim ataku znowu rzucał się w oczy dzięki inteligentnym zagraniom. Ten chłopak już jest klasowym graczem. Pewny siebie, szybki, z odpowiednim rozpoznaniem pola gry i godnym zazdrości talentem dobrego piłkarza. Wspaniale i sprytnie drybluje, jest głową polskiego ataku”.

„Ezi” (drugi z prawej) zdobywa gola w finale Pucharu Niemiec w barwach TSV 1860 Monachium w wygranym 2:0 meczu z Schalke na stadionie w Berlinie. 15 listopada 1942. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Kazimierz Górski, wtedy nastolatek, tak napisze potem o nim w swojej biografii. „Z drzewa na stadionie Pogoni Lwów oglądałem jego popisy. Wspinałem się na konar, aby lepiej widzieć. Był niesamowity, potrafił przedryblować kilku rywali, położyć na murawie bramkarza i jeszcze przed linią bramkową poczekać, aż wszyscy się pozbierają, po czym strzelał do siatki. Miał przy tym szelmowski uśmiech na twarzy”.

Powołanie od Herbergera

W 1938 roku błysnął na mundialu we Francji strzelając aż 4 gole Brazylijczykom. Tamten mecz obserwował z trybun stadionu w Strasburgu selekcjoner reprezentacji Niemiec Sepp Herberger, którego drużyna też grała w turnieju (Niemcy jak Polacy odpadli wtedy w I rundzie). Potem powoła go do niemieckiej kadry. Właśnie, przychodzi wojna i piłkarze – szczególnie klubów na Górnym Śląsku – są w trudnej sytuacji. Ziemie te zostały przecież włączone do Niemiec, do III Rzeszy. Co tutaj robić? Grać czy nie? Jadą i pytają kapitana związkowego czyli ówczesnego selekcjonera słynnego Józefa Kałużę. Pada odpowiedź, żeby grać. Wilimowski razem z Wodarzem i Peterkiem zagra jeden mecz w barwach Bismarckhutte BC, który powstał w miejsce zdelegalizowanego polskiego Ruchu, po czym przenosi się do 1.FC Kattowitz.

Ówczesnemu szefowi NSDAP na katowicką rejencję Georgowi Joschke, a także byłemu prezesowi katowickiego klubu, marzyło się zbudowanie zespołu, który rządziłby w Rzeszy. Trafili tam nie tylko Wilimowski, którego Niemcy pisali nazwisko przez dwa „l”, ale też inni świetni reprezentanci Polski, Ewald Dytko, Erwin Nytz i Wilhelm Góra. Z tym ostatnim „Ezi” mógł trafić w 1937 r. do Racingu Paris, który chciał ich do siebie ściągnąć po udanym tournée zespołu polskiej ligi nad Sekwaną.

Wilimowski z Joschke nie potrafił się dogadać i w 1940 trafił do policyjnego klubu PSV Chemnitz, gdzie strzela na potęgę, trafiając do reprezentacji Saksonii, a potem Niemiec, gdzie powołał go Herberger. W 8 meczach w niemieckich barwach między czerwcem 1941 roku, a końcem 1942 zdobył 13 bramek. Zagrał w barwach niemieckiej jedenastki w meczu w Bytomiu przeciwko Rumunii 16 sierpnia 1942, który jego zespół wygrał 7:0, a sam zdobył jednego z goli. W Polsce – szczególnie po wojnie – został odsądzony od czci i wiary i traktowany jako zdrajca. Czy słusznie? Zmarł w 1997 roku w wieku 81 lat w Karlsruhe.

W sowieckich klubach

Na marginesie dodajmy, że kiedy Sowieci wkroczyli do Lwowa we wrześniu 1939 roku, to także tam miejscowi piłkarze musieli grać, gdzie im kazano. – Jak weszli do nas z tą swoja reorganizacją, to nie było wyboru i trzeba było grać, tam, gdzie kazali. Piszczewik był klubem z branży spożywczej, Spartak ze spółdzielczej, a Dynamo wiadomo, wojsko i milicja – opowiadał mi Stefan Żywotko na potrzeby książki „Ze Lwowa po mistrzostwo Afryki”.

W Spartaku znaleźli się polscy olimpijczycy: lekkoatleta Kazimierz Kucharski i szermierz Roman Kantor, a także piłkarze z Kazimierzem Górskim i późniejszym reprezentantem USA na IV MŚ w Brazylii Adamem Wolaninem z Pogoni Lwów na czele. Wojskowe Dynamo? Był tam reprezentant Polski, później świetny trener Michał Matyas czy sam Wacław Kuchar. Był też zamordowany potem przez Niemców Roman Grunberg. Warto o tym pamiętać w kontekście sytuacji Wilimowskiego i innych śląskich zawodników grających w trakcie wojny w niemieckich klubach, którzy potem – w komunistycznej Polsce – mieli takie problemy.

*Niniejszy tekst jest częścią projektu edukacyjnego IPN Katowice, którego autorem jest mgr Marek Łukasik pt. „Kresy Zachodnie. Nie tylko Korfanty”.

Myśleli, że nie żył…

Jest rok 1981. W Polsce, a raczej w PRL trwa karnawał „Solidarności”. Cenzura w komunistycznym kraju zelżała. Z Ernestem Wilimowskim kontaktuje się dwójka osób, które mają niesamowite zbiory na temat najlepszych polskich piłkarzy z tego starszego okresu, także przedwojennego. Andrzej Gowarzewski, szef i założyciel wydawnictwa GiA, z „Ezim” rozmawiał i spotykał się w Niemczech nieraz. To on zgromadził takie materiały i informacje, których nie ma nikt. Niejeden raz pytałem go u niego w domu w wydawnictwie, kiedy zacznie pisać książkę o „Ezim”. Miał tyle pracy, tyle projektów, wydał przecież sygnowanych swoim nazwiskiem grubo ponad sto piłkarskich publikacji, że odkładał wszystko na później. Zmarł niestety w listopadzie 2020 roku.

Z Wilimowskim kontaktował się też Teodor Wawoczny. Człowiek legenda Grunwaldu Ruda Śląska, ale nie tylko. On też zgromadził niesamowite archiwum na temat byłych kadrowiczów. Jego historia dotarcia do genialnego napastnika sama w sobie jest super ciekawa. Posłuchajcie…

– W tamtym czasie, a mówimy o 1981 roku, wszyscy u nas myśleli, że Ernest Wilimowski już nie żyje, a on mieszkał w Karlsruhe. Kiedy po otrzymaniu listu już od niego, napisanego śląską mową poinformowałem działaczy Ruchu, że żyje, to byli w szoku i nie chcieli uwierzyć w tą informację. To że doszedłem do Ernesta Wilimowskiego, to była zasługa Ewalda Cebuli, byłego reprezentanta Polski. Wskazał mi w Chorzowie kamienicę, w której mieszkali krewni Ernesta Wilimowskiego. Udałem się tam kilka razy, ale jego rodzina w tamtych czasach nie przyznawała się do jakiś związków z nim. Mieszkająca tam pani mówiła, że ona takiego pana nie zna… Mieszkała tam z synem w wieku trzydziestu kilku lat. Nie dawałem za wygraną. Skoro Ewald Cebula twierdzi, że to krewni, to udałem się tam drugi, trzeci i piąty raz. Dostawałem „kosza”, a potem zaczęto mnie straszyć milicją. Podnosili ton, że ich nachodzę. W końcu za jednym z razów pukam, otwiera mężczyzna i ku mojej konsternacji zaprasza do środka. Wszedłem, a on miał w kredensie przygotowaną karteczkę z adresem Wilimowskiego. Podał mi ją i powiedział: „Proszę tylko, żeby nikt się nie dowiedział, że to od nas ma pan wszystko” – opowiada prezes Wawoczny.

Co było dalej? Mający nie tylko futbolowe zacięcie wcześniej jako piłkarz, a potem trener, a wreszcie działacz Wawoczny, ale także żyłkę prawdziwego reportera i historyka, napisał do genialnego byłego reprezentanta Polski i Niemiec za żelazną kurtynę. List nie tylko dotarł, ale dostał też odpowiedź zwrotną!

– Nie tylko ja się zdziwiłem, ale wiele osób, którym wszystko pokazałem, że taki list dotarł w moje ręce. Najprawdopodobniej tak się stało, bo było to w 1981 roku. Jeśli ktoś wie o co chodzi, to ma wyjaśnienie, to zrozumie. Gdyby ten list nie doszedł, to dalej wszyscy by byli przekonani, że nie żyje, a tak przecież nie było – mówi Teodor Wawoczny.

Co było w liście? – Napisany jest on tak jak on mówił czy godoł czyli po ślonsku. Pozdrawiał swoich kolegów z boiska. Bardzo przyjaźnił się w Wodarzem. Ja po otrzymaniu tego listu udałem się do niego. To też cała historia. Jego żona powiedziała mi, żeby przyszedł o 15.00, jak jej mąż wraca z pracy. Tak zrobiłem. Powiedziałem mu o liście, o słowach skierowanych do niego przez Ernesta Wilimowskiego, na co Wodarz żachnął się i powiedział: „Nie opowiadaj takich bzdur, bo Ernest nie żyje!”. Z kimkolwiek wtedy nie rozmawiałem, to był przekonany, że on nie żyje. Każdy z tych byłych reprezentantów Polski, z którymi rozmawiałem wtedy, był zdziwiony, kiedy dowiadywali się, że jest inaczej. Czyli jak bardzo szczelnie wszystko było tak ustawione, że tutaj do nas nie dochodziły o nim żadne informacje. A może zresztą docierały, jak rodzina wiedziała, ale była przestraszona i bała się jakiś konsekwencji, bała się o wszystkim informować – mówi popularny i szanowany w futbolowych środowisku „Wawa”.


Na zdjęciu: Ernest Wilimowski w meczu z zespołem węgierskim wiosną 1938 roku. W środku Gerard Wodarz.

Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe


Z listu Wilimowskiego

Bardzo się cieszę, że Pan o mnie pamięta i chce się dowiedzieć o moich przeżyciach. Również dziękuję dla tych, którzy mnie pozdrawiają i również pozdrawiam. Co do przyjazdu do Polski to jest sprawa taka, jeżeli przeszlecie mi zaproszenie od Polskiego Zwionsu Piłki Nożnej to mogę przyjechać na ten mecz pomiędzy Polską, a Niemcami [chodzi o spotkanie rozegrane na Stadionie Śląskim we wrześniu 1981 roku – przyp. red.].

Chciałbym od Pana się dowiedzieć czyby Pan mógłby mi podać pewne dane w języku polskim o piłce nożnej w Polsce. Równiesz adresy od Wodarza, Madejskiego, Dziwisza, Dytki, Nyca, Cebuli, Fontowicza, Albańskiego, Cyganka. (…) Dziękuję Panu Uprzejmie. Pozdrawiam wszystkich Sportowców z całej Polski z całego serca. Czekam na szybką odpowiedź”. Ernest Wilimowski.

Czy tak pisze zdrajca, kolaborant, który odwrócił się od Polski?


Strzeleckie rekordy Wilimowskiego

W oficjalnych zestawieniach RSSSF czyli międzynarodowej organizacji zajmującej się sporządzaniem i opracowywaniem statystyk dotyczących piłki nożnej, Ernest Wilimowski zajmuje eksponowane miejsca.

  • W zestawieniu RSSSF „Best Goalscorers All-Time (Official Matches) jest na 16 miejscu z 683 bramkami zdobytymi w latach 1932-57. Osiemnasty w tym zestawieniu jest Lewandowski, a 20 słynny Eusebio, król strzelców MŚ 1966. Kilka pozycji przed Wilimowskim na 11 miejscu król futbolu Pele z 778 golami.
  • Licząc wszystkie mecze, to RSSSF zalicza mu aż 1077 bramek w 688 meczach. Jest 14 na tej liście, którą otwiera były reprezentant Węgier Lajos Tichy z niesamowitą liczbą 1912 goli. Drugi jest słynny Josef Bican z 1813 bramkami. W tej czołowej 20 nie ma nikogo, kto by miał tyle bramek w takiej niewielkiej liczbie gier, jak „Ezi”.
  • W jednym zestawieniu RSSSF Ernest Wilimowski jest na 1 miejscu, a chodzi o kategorię „one season – offical matches”. W rozgrywkach 1940/41 dla policyjnego PSV Chemnitz strzelił 107 goli w ledwie 45 grach (https://www.rsssf.org/players/prolific.html#overview)! Piąty w tym zestawieniu jest mistrz świata Lionel Messi z 91 bramkami w 69 grach w 2012 roku. Szósty Gerd Mueller z 85 bramkami, a poza pierwszą „10” inny mistrz świata Pele, 75 trafień w 53 grach w 1958 roku w barwach Santosu.
  • W ekstraklasie Ernest Wilimowski ma 117 goli w 87 grach, co daje średnią 1,24 na mecz – jedyny taki zawodnik w „Klubie Stu” z taką skutecznością.
Ciekawostki z życia „Eziego”

Ta barwna postać, do dziś jest swego rodzaju enigmą. [Andrzej Gowarzewski], który miał z nim kontakt i rozmawiał nie raz tak o nim mówił. – Wszystko co ludzie wiedzą o nim nie jest prawdą. Z prostej przyczyny, Niemcy o nim nie pisali i nie piszą, bo to był „Wasserdeutsch”. Polacy z kolei nie pisali, bo był nieformalny szlaban. A on, z różnych osobistych powodów, opowiedział po latach rodzinie to, co chciał powiedzieć. W jego biografii, która ukazała się w Niemczech, każdy akapit jest dyskusyjny – tutaj pan Andrzej. Tutaj kilka ciekawostek z życia Wilimowskiego.

  • Miał mieć 6 palców w prawej stopie, anomalia genetyczna, ponoć przynosiło mu to szczęście.
  • Ożenił się dwa razy, po raz pierwszy z chorzowianką Elżbietą Ławnik, na początku września 1939, a potem z Klarą Mehne, córką restauratora z Offenburga. Miał 4 dzieci, trójkę córek i syna.
  • Grał nie tylko w reprezentacji Polski, a potem Niemiec, ale w okresie międzywojennym także w reprezentacji Śląska. W biało-czerwonych barwach w 22 meczach strzelił 21 goli, w tym cztery Brazylijczykom na MŚ 1938 czy trzy wicemistrzom świata Węgrom w ostatnim meczu przed wybuchem wojny w niedzielę 27 sierpnia 1939, który Polska wygrała 4:2. W koszulce niemieckiej reprezentacji w 8 grach zdobył 13 bramek, a w reprezentacji Śląska 7 w sześciu. Kolega z boiska Fritz Walter powie o „Ezim”. – To chyba jedyny piłkarz na świecie, który zdobywał więcej bramek, niż miał szans – powiedział kapitan zespołu mistrzowskiego na mundialu w 1954.
  • Jego grobem w Karlsruhe opiekują się m.in. kibice Ruchu Chorzów.
  • Kilkanaście lat temu Ruch Autonomii Śląska wystosował apel o nazwanie stadionu Ruchu jego imieniem.
  • Grał w hokeja w Pogoni Zabrze, a w tenisa stołowego za pieniądze i… wygrywał solidne stawki.
  • Przed wojną na stokach Beskidów miał szusować razem z Karolem Wojtyłą, razem byli ponoć nawet na pasterce w Nowym Targu.