GKS Katowice. Duszno mu w polu karnym

Zamiast gola była asysta i strzał w słupek, ale Filip Kozłowski i tak ligowy debiut przy Bukowej w barwach GKS-u Katowice ma prawo uznać za udany.


Choć gola nie strzelił, ligowy debiut przy Bukowej w barwach GieKSy będzie wspominał miło. Filip Kozłowski należał do czołowych postaci katowickiego zespołu w niedzielnym meczu z Lechem II Poznań (3:1). Gdy w 82 minucie opuszczał boisko, pożegnały go gromkie brawa.

– Nie sądziłem, że dostanę aż takie. Zrobiło mi się miło, to zawsze fajny moment – uśmiecha się napastnik, pozyskany tego lata z Elany Toruń.

Nic, tylko grać

Z jednej strony można pisać o oficjalnym debiucie 25-latka w nowych barwach przy Bukowej, a z drugiej – zna ten stadion świetnie z czasów gry w Rozwoju, który w I lidze pełnił tam honory gospodarza. Trudno zatem, by w niedzielny wieczór czuł duży stres.

– Fajna godzina, świetnie przygotowane boisko, kibice… Nic, tylko grać – przyznaje Kozłowski, który ze swojej gry do końca zadowolony nie był.

– Mam trochę żalu do siebie, bo mogłem strzelić co najmniej jednego gola. Od tego przecież tu jestem. Trafiłem jednak w słupek. Analizowałem też sytuację po podaniu Maćka Stefanowicza. Minąłem już bramkarza… Powinienem od razu strzelać, ale ułamek sekundy zawahania i było już za późno, musiałem kombinować, by odegrać komuś w polu karnym. Szkoda też głowy po rzucie rożnym, bo to była dość łatwa sytuacja. Nie uderzyłem źle, piłka zmierzała w „okienko”, ale bramkarz ładnie obronił – dzieli się wrażeniami snajper GieKSy, który w konfrontacji z poznańską młodzieżą musiał zadowolić się asystą. Bardzo istotną, bo przy golu „do szatni” Adriana Błąda dającym wyrównanie. Kozłowski w swoim stylu, korzystając z naturalnej szybkości, urwał się obrońcy na skraju pola karnego i wyłożył piłkę koledze.

Firmowa asysta

– Można zażartować, że to była moja „firmówka”. W Elanie takie akcje zdarzały się to dość często. Trener Górak zna mnie dość długo. Wie, jakim jestem zawodnikiem i takiego mnie tu sprowadzał. Mam grać swoje. Obym to był ja… w najlepszym wydaniu. Duszę się, gdy stoję w polu karnym. Jestem trochę dziwnym napastnikiem, ale nigdy nie będę typową „dziewiątką”, stojącą tylko w „szesnastce” i dokładającą nogę. Lubię grać inaczej. Asysta w niedzielnym meczu dała satysfakcję, bo to był ważny moment. Stracony gol nas obudził, ale w następnych spotkaniach nie możemy sobie na to pozwolić, nie możemy tak często tracić pierwsi bramki. To najgorsze. Gdybyśmy nie wyrównali do przerwy, to podejrzewam, że mógłby być problem. Na szczęście zdążyliśmy w pierwszej połowie i ruszyliśmy – mówi napastnik GKS-u, którego w końcówce zmienił Marcin Urynowicz i… trafił do siatki, pieczętując wygraną 3:1.

– Powiedziałem trenerowi, żeby wszedł za mnie świeży zawodnik, dał więcej. Faktycznie, „Uryn” wszedł, strzelił gola. Pewnie dałbym radę dograć ten mecz do końca, ale dla dobra drużyny lepiej było wpuścić kogoś nowego, kto mógł zdziałać w ostatnich minutach więcej i pomóc w wywalczeniu tych 3 punktów. Bardzo, bardzo ważnych, szczególnie dla naszych głów. Gdyby coś się w tym meczu nie udało, byłoby nam ciężko, zwłaszcza że w sobotę czeka nas trudny wyjazd do Polkowic – przypomina Filip Kozłowski.

Opadł weselny stres

Rzeczywiście. Niedzielna wygrana pozwoliła GieKSie czmychnąć z dna II-ligowej tabeli (zajmuje obecnie 10. miejsce) i rozładować odrobinę złą atmosferę, jaka zrobiła się wokół drużyny Rafała Góraka po porażkach w Krakowie z Garbarnią (1/32 finału Pucharu Polski) i Hutnikiem.


Czytaj jeszcze: Debiutanci zrobili swoje


– Gdy przyjechałem do Katowic, widziałem po zespole bardzo dobry piłkarski poziom. Byłem zdziwiony i trochę zawiedziony, że nie wygraliśmy żadnego z meczów w Krakowie, ale może jeszcze kiedyś uznamy, że te dwie porażki to był potrzebny nam zimny prysznic. Może teraz „odpalimy”… Ja jestem o tym przekonany! Potencjał drużyny jest bardzo, bardzo duży. To po prostu musi pójść w dobrą stronę – przyznaje snajper GKS-u, który w 2. kolejce pauzował. Ten wolny od walki o punkty weekend Kozłowski spożytkował na… ślub. W rodzinnej Kruszwicy pobrał się ze swoją wybranką Patrycją. W szatni nikt nie żartował „no to po chłopie”…

– Nie, nie, nie – śmieje się 25-latek.

– Każdy pogratulował. Po ślubie mogę skupić się tylko na piłce, stres już zszedł. Chyba każdy, kto to przeżył, był lekko zdenerwowany, ale na weselu wszystko poszło dobrze. Na razie żona jest w Toruniu, gdzie ma dobrą pracę, ale będziemy kombinować, bo życie na odległość nie będzie dobre ani dla niej, ani dla mnie.


Na zdjęciu: Filip Kozłowski (przy piłce) liczy, że po wygranej z Lechem II Poznań GieKSa „odpali”, a on nie poprzestanie na jednej asyście.

Fot. Facebook/GKS Katowice