GKS Tychy. Główką po 7. latach

Sebastian Steblecki „wszedł w buty” Łukasza Grzeszczyka zaskakując nie tylko rywali.


Po meczu z Odrą Opole najbardziej zadowolony ze zwycięstwa 5:1 oraz swojej postawy wśród zawodników GKS-u Tychy mógł być Sebastian Steblecki. 29-letni pomocnik, który w wyjściowym składzie zastąpił lidera i kapitana drużyny, Łukasza Grzeszczyka, nie tylko strzelił pierwszego gola, ale do końca meczu był motorem napędowym tyskiej drużyny.

– Wynik nie mówi wszystkiego o przebiegu tego meczu – uważa Sebastian Steblecki.

– Choć Odra dobrze grała, bo przecież walczyła o prawo gry w barażach i pokazała, że jej zwycięstwo z liderem tydzień wcześniej nie było dziełem przypadku, to my potrafiliśmy wykorzystać wszystkie jej momenty słabości. Rzadko się zdarza, żeby w spotkaniu, w którym dwie dobre drużyny mają tak wysokie cele, jedna sięgnęła po tak okazałe zwycięstwo, które jeszcze przy stanie 2:1, a nawet 3:1, wcale nie było przesądzone. Końcówka świadczy jednak o tym, jak mocny mamy zespół, który walczy do ostatniego gwizdka i z takim nastawieniem czekamy na to co jeszcze przed nami.

W roli „zadaniowca”

Dla zawodnika mającego na swoim koncie 84. występy w ekstraklasie oraz 65 meczów rozegranych w poprzednich dwóch sezonach w tyskim zespole, runda wiosenna w tym roku nie była łatwa. Podstawowy do tej pory piłkarz musiał się przestawić na rolę zmiennika, bo aż 11 razy wychodził na murawę z ławki rezerwowych, a nawet gdy 6 razy wybiegał w podstawowej jedenastce, to zwykle z etykietką „zastępcy”.

– Wolę określenie „zadaniowca” – mówi wychowanek Armatury Kraków.

– Faktycznie od początku zimowego okresu przygotowawczego byłem przygotowywany przez trenera do gry na pozycji numer „10”, gdzie najczęściej występował Łukasz Grzeszczyk. Zastąpiłem go kilka razy, ale wchodziłem też do gry jako skrzydłowy, a nawet „9” za Szymona Lewickiego. Pół żartem, pół serio mogę powiedzieć, że nic co do przodu nie jest mi obce. Ale mówiąc całkiem serio wejście do drużyny za będącego w bardzo dobrej formie lidera i kapitana to nie jest prosta sprawa. Miałem kilka dni żeby się mentalnie przygotować do tej roli i czułem też wsparcie samego „Grzeszcza”, który nie tylko na treningach nadal był kapitanem, ale także pojechał z nami do Opola. Akurat tak się złożyło, że na trybunach siedział w tym sektorze, do którego podbiegłem po strzeleniu gola i mogliśmy „przybić piątkę”. To też świadczy o tym, że jesteśmy jednością, prawdziwym zespołem, w którym każdy każdego dopinguje. Czasem ktoś wypada, ktoś inny musi wskoczyć w jego buty, ale wszyscy mamy odpowiednią jakość piłkarską i jako zespół realizujemy założenia trenera.

„Z głowy siedziało”

Czasem nawet zaskakując… samego szkoleniowca i kolegów z drużyny. Sebastian Steblecki, którego atutem jest prowadzenie piłki przy nodze, gola w Opolu strzelił główkując po dośrodkowaniu Macieja Mańki.

– Poprzedniego gola głową strzeliłem 7 lat temu – przypomina zawodnik, który w ekstraklasie debiutował w barwach Cracovii.

– Graliśmy z Jagiellonią, a ja po rzucie rożnym otworzyłem wynik. Później już jednak trafiałem nogami, ale ostatnio na treningach, kiedy miałem zastąpić w ataku Szymona Lewickiego i ćwiczyliśmy dośrodkowania, ja kończyłem je uderzeniami czołem. Konrad Jałocha podszedł do mnie i z uznaniem powiedział, że mi „z głowy siedziało”. Nie powiem, że byłem w szoku, ale cieszę się, że poprawiłem ten element swojej gry, w czym duża zasługa naszego sztabu szkoleniowego. Szczególnie Kacper Jędrychowski zwraca uwagę na to, żeby wyjść do piłki w odpowiednim momencie i dobrze ułożyć ciało w powietrzu. Ten gol to więc także jego zasługa, ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że w drużynie są znacznie lepsi ode mnie w tej sztuce, bo Szymon Lewicki to profesor, a Nemanja Nedić, Kamil Szymura, Łukasz Sołowiej, Wiktor Żytek, Oskar Paprzycki z racji wzrostu mogą uchodzić za absolwentów wyższej – nomen omen – uczelni. Natomiast Maciek Mańka czy Bartek Szeliga, a nawet Bartek Biel, choć nie imponuje wzrostem, też potrafią strzelić gola głową, więc praca nad tym elementem, potrzebnym szczególnie przy stałych fragmentach gry, ale również przy finalizowaniu akcji ze skrzydeł, przynosi efekty.

Kierowca na ślubie Wdowiaka

Na razie efektem jest 3. miejsce w tabeli i świadomość, że już do końca sezonu GKS Tychy mecze grać będzie u siebie. Bez względu na to, czy w ostatniej kolejce rundy wiosennej zespół Artura Derbina wywalczy bezpośredni awans, czy też będzie musiał przystąpić do fazy barażowej, tyscy kibice będą wspierali trójkolorowych.



– Ta świadomość, że kibice są znowu z nami, daje dodatkową motywację – zapewnia Sebastian Steblecki.

– To było czuć po każdym golu strzelanym w Opolu w II połowie, bo trafialiśmy do bramki, za którą siedzieli nasi fani i za każdym razem chęć podzielenia się radością była większa. Dlatego nawet prowadząc 3:1 chcieliśmy dalej strzelać. Byliśmy na fali i chcemy to czuć także na naszym stadionie. Nie wiem, czy w tym sezonie zagramy jeszcze jeden mecz, czy będzie ich więcej, ale jesteśmy gotowi do walki o ekstraklasę. Ja nawet w poniedziałek, na ślubie Mateusza Wdowiaka, serdecznego kolegi z Krakowa, a teraz wicemistrza Polski i zdobywcy Pucharu Polski w barwach Rakowa, „robiłem za kierowcę”, bo zdaję sobie sprawę na jakim etapie sezonu jesteśmy. Na szaleństwa przyjdzie czas, kiedy osiągniemy nasz cel, a czujemy, że jesteśmy bardzo blisko.


Na zdjęciu: Sebastian Steblecki czuje, że awans GKS-u Tychy do ekstraklasy jest bardzo blisko…

Fot. Dorota Dusik