GKS Tychy. Jak na stypie

Po najlepszym sezonie od 45 lat humory przy Edukacji są dalekie od radosnych.


Krzysztof Bizacki z GKS-em Tychy związany jest od najmłodszych lat. Jako junior wszedł do pierwszej drużyny, która 29 lat temu wywalczyła awans na zaplecze ekstraklasy. Co prawda później w krajowej elicie przez 12 sezonów grał pod innymi szyldami, ale wiosną 2008 roku znowu ubrał koszulkę z trójkolorowym herbem i przeszedł szlak od IV ligi do zaplecza ekstraklasy. Gdy wieszał buty na kołku miał 40 lat, a swoje doświadczenie wykorzystuje w roli skauta, doradcy i działacza tyskiego klubu.

– Dlatego patrząc na tegoroczny wynik naszej drużyny mogę powiedzieć, że to był najlepszy sezon GKS-u Tychy od 45 lat, czyli od momentu, w którym tyscy kibice cieszyli się z wicemistrzostwa Polski – mówi Krzysztof Bizacki.

– Mimo to trzecie miejsce w I lidze pozostawiło ogromny niedosyt, a po przegranym barażu z Górnikiem Łęczna czuliśmy się jak na stypie. Naszym celem było miejsce w pierwszej szóstce, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nabraliśmy wszyscy ochoty na awans. Drużyna do ostatniej kolejki walczyła o miejsce w pierwszej dwójce, dające bezpośrednie wejście, ale to nie my pompowaliśmy ten balonik. Chcieliśmy. Bardzo chcieliśmy i może dlatego po przegranych rzutach karnych czuliśmy wielki niedosyt, a niepowodzenie biorę na siebie.

Dobra droga

Patrząc chłodnym okiem na to, co się stało w GKS-ie Tychy przez ostatni rok, łatwo jednak znaleźć wiele pozytywów. Nowa drużyna, której architektem razem z prezesem Leszkiem Bartnickim był Krzysztof Bizacki, spisywała się znacznie lepiej niż jeszcze zimą można się było spodziewać.

– Budowaliśmy drużynę praktycznie od nowa – dodaje 2-krotny reprezentant Polski.

– Najpierw zdecydowaliśmy się na zatrudnienie trenera Artura Derbina, a następnie przewietrzyliśmy szatnię, z której odeszło 13 piłkarzy. Ich miejsce zajęli ludzie, którzy nie mieli nazwisk, tylko chcieli coś w piłce osiągnąć, a najważniejsze było to, że koncepcja rywalizacji dwóch kandydatów na jedno miejsce zdała swój egzamin. Mieliśmy na przykład trzech stoperów, z których dwójka, w każdej konfiguracji zdawała egzamin i kartki, kontuzje, czy sprawy osobiste nie wpływały na grę defensywy, której poprawa była naszym priorytetem. Na bokach obrony było tak samo. Uznaliśmy też, że musimy stawiać na swoich i rozwój braci Piątków dał nam dowód na to, że to była dobra droga. Aż do… 16 czerwca.

Nie będzie rewolucji

Porażka w rzutach karnych z Górnikiem Łęczna w barażach o awans do ekstraklasy wcale nie była jednak „końcem świata”.

– Każdy, kto żyje piłką nożną wie, że następnego dnia po porażce trzeba się podnieść – wyjaśnia 48-letni były napastnik, który rozegrał 289 spotkań w ekstraklasie i zdobył w niej 65 goli.



– Dlatego na drugi dzień spotkaliśmy się z prezesem Bartnickim i trenerem Derbinem w Paprocanach i na leżakach zaczęliśmy ustalać drogę, którą pójdziemy w następnym sezonie. Od razu ogłoszone ruchy kadrowe, czyli pożegnania z Szymonem Lewickim, Łukaszem Monetą i Łukaszem Norkowskim, którym bardzo dziękuję za to, co zrobili przez ten rok dla drużyny, są dowodem na to, że wiemy doskonale, gdzie potrzebujemy świeżej krwi. Nie będzie jednak rewolucji w składzie.

Kilka nowych twarzy

– Potrzebujemy kilka nowych twarzy, żeby wzmocnić konkurencję i podnieść poziom zespołu. Przez miniony sezon powstała drużyna. Początek był trudny, bo nie było czasu na zgranie zespołu. Wiosną mieliśmy już jednak serie, które potwierdziły, że jesteśmy na dobrej drodze, choć kilka razy się potknęliśmy. Dlatego 5 lipca wracając do zajęć po pierwsze powinniśmy mieć świadomość, że weszliśmy już na wysoki pułap, czego dowodem jest trzecie miejsce w tabeli, a po drugie, że wracamy silniejsi. Pracujemy nad tym, żeby 12 lipca na zgrupowanie do Ustronia pojechać z zamkniętą już 25-osobową kadrą. Będzie w niej także miejsce dla naszych juniorów i zawodników, którzy pokazywali się z dobrej strony w rezerwach , bo możemy być dumni z ich wyników w IV lidze, a trener Derbin liczy, że wypłyną z nich wartościowi młodzieżowcy. Zdajemy sobie sprawę, że w nowym sezonie I liga – naszpikowana rywalami zza miedzy oraz markowymi zespołami – będzie atrakcyjna dla kibica, ale także bardzo wymagająca. Dlatego, na razie w gabinetach, pracujemy na najwyższych obrotach, a za trzy tygodnie rozpocznie się robota drużyny – kończy Krzysztof Bizacki.


Na zdjęciu: Telefon Krzysztofa Bizackiego jest rozgrzany. Wszystko po to, by wzmocnić drużynę, która już w minionym sezonie dała kibicom wiele powodów do radości.
Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus