GKS Tychy. Nastawili się na grę

Artur Derbin wziął pod lupę cały zespół i każdego z osobna.


Wprawdzie tyszanie już w niedzielę rozpoczęli przygotowania do piątkowego meczu z Resovią, ale trener Artur Derbin długo i dokładnie analizował przebieg spotkania inauguracyjnego z Łódzkim Klubem Sportowym. Trener Artur Derbin wziął pod lupę zarówno realizację przez swój zespół założeń taktycznych jak i przyglądnął się poszczególnym zawodnikom.

– Zdawaliśmy sobie sprawę, że przyjdzie nam się nam mierzyć z klasową drużyną, napakowaną Hiszpanami, dobrze czującymi się przy piłce i potrafiącymi kreować sobie sytuacje – stwierdził szkoleniowiec GKS-u Tychy.

– Mogliśmy im przeszkadzać, ale nastawiliśmy się jednak na grę z takim przeciwnikiem stosując manewr ofensywny, bo tak można odczytać grę w drugiej linii zarówno Sebastiana Stebleckiego jak i Łukasza Grzeszczyka. Co by jednak o grze Sebastiana nie mówić to trzeba zauważyć, że on trochę tych piłek w strefie, za którą odpowiadał, odebrał. W pierwszej połowie brakowało nam jednak utrzymania się przy piłce. Byliśmy jakby nieco zdeprymowani, ale z każdą minutą, a zwłaszcza w drugiej połowie po straconej bramce, wyglądało to zdecydowanie lepiej. ŁKS, owszem oddał dużo strzałów, ale mam poczucie, że my byliśmy konkretniejsi w sytuacjach w polu karnym.

Tak zresztą nakreślałem scenariusz tego spotkania. Liczyliśmy w nim na konkrety i dlatego z pełną świadomością wystawiliśmy taki skład na ten mecz, którego przebieg potwierdził nasze przewidywania.

Swoje zrobił

Gra tyskiej drużyny nie spełniła jednak oczekiwań tych kibiców, którzy nastawili się na podziwianie bramek zdobywanych przez Tomasa Malca. Mierzący 199 centymetrów słowacki napastnik, który w ostatnim sparingu dwa razy trafił na listę strzelców, w spotkaniu z ŁKS-em praktycznie tylko raz znalazł się w podbramkowej sytuacji, zmuszając bramkarza łodzian do interwencji.

– Pewnie, że jedna okazja w meczu to za mało, ale ja patrzę na grę Tomka nie tylko w polu karnym przeciwnika – dodał trener tyszan. – On w tym meczu, tak jak cały zespół, mocno pracował w defensywie, bo przez większość spotkania byliśmy bez piłki. Być może zostawilibyśmy go na boisku do końca spotkania, bo był aktywny, choć oczywiście miał prawo opaść z sił. Natomiast jego zmiana spowodowana była tym, że potrzebowaliśmy świeżych zawodników, a Tomek opuszczał murawę jako ten, który już swoje w tym dniu zrobił. Wykonał to co mia wykonać, tym bardziej, że to nie był mecz pod niego. A jestem przekonany, że te bramki dla nas będzie zdobywał.

Było ryzyko

Na duży plus zasłużyli natomiast rezerwowi. Zawodnicy, którzy wchodzili do gry zarówno wtedy, kiedy musieli zastępować kontuzjowanych kolegów, jak i ci którzy ławą weszli w 72 minucie, sporo wnieśli do gry.

– Przepisy mówią, że można zrobić pięć zmian, ale wykorzystując na to trzy przerwy w grze – wyjaśnił coach tyszan. – My w pierwszej połowie dwa razy musieliśmy dokonać roszady z powodu kontuzji Łukasza Sołowieja i Bartosza Biela więc po przerwie został nam już tylko jeden czas na wprowadzenie świeżych piłkarzy. Było ryzyko, że możemy za bardzo „zamieszać” w grze potrójną zmianą, ale przegrywaliśmy 0:1 więc uznaliśmy, że „wóz albo przewóz”. Poprzedziliśmy to jednak szybką analizą i okazało się, że to był skuteczny manewr.

Droga do Rzeszowa

– Dodaliśmy trochę wiatru i zespół miał więcej energii. W tych ostatnich 20 minutach gry nie tylko Krzysiek Wołkowicz strzelił pięknego gola, ustalając wynik, ale naprawdę sporo się działo. Nie wiem czy działoby się więcej gdyby Gracjan Jaroch wszedł i zagrał razem Tomkiem Malcem. Taką opcję też rozpatrywaliśmy myśląc czy nie zagrać dwójką napastników, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na zamianę „dziewiątek” i ten wariant gry na dwóch zawodników na szpicy jeszcze musi poczekać. Jak długo tego nie wiem, bo już w piątek mecz w Rzeszowie, na drogę do którego weszliśmy już niedzielnym treningiem popołudniowym. W poniedziałek zaplanowałem dwie sesje treningowe, a we wtorek i środę po jednej, żeby w czwartek po zajęciach u nas wyruszyć do Rzeszowa w pełnej gotowości – zakończył Artur Derbin.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus