GKS Tychy. Stracił głos, ale zdobył punkty

Artur Derbin na ostatnie minuty meczu z Sandecją wysłał na pierwszą linię trenerskiej strefy swojego asystenta.


Ostatnie sekundy meczu z Sandecją trener GKS-u Tychy Artur Derbin spędził siedząc na ławce rezerwowych. Jego miejsce przy linii bocznej boiska zajął asystent Tomasz Horwat, który pokrzykując mobilizował zawodników walczących w liczebnym osłabieniu o utrzymanie korzystnego wyniku.

– Przez ponad 80 minut, a szczególnie po czerwonej kartce dla Kamila Szymury, byłem na pierwszej linii trenerskiej strefy i żyłem meczem, starając się być najpierw dwunastym, a od 48 minuty, jedenastym zawodnikiem naszej drużyny – mówi Artur Derbin.

– Pokrzykiwałem, mobilizowałem, podpowiadałem. Chyba najczęściej używałem słów „bliżej siebie” i zerkałem na czas, który biegł strasznie wolno. Nagle jednak, chyba z tych emocji, coś tak mi ścisnęło gardło, że nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Pierwszy raz przydarzyło mi się coś takiego. Straciłem głos. Na szczęście nie straciłem głowy i wypchnąłem Tomka Horwata pod linię boczną.

Przez ostatnie 10 minut gry to on był moim głosem, a gdy próbował wrócić na ławkę pokazywałem mu, że ma dalej stać i mobilizować zawodników do walki, która przyniosła nam pierwsze w tym sezonie zwycięstwo.

Bardzo chcieli wygrać

Grający przez niemal całą drugą połowę w osłabieniu zespół GKS-u Tychy pokazał charakter i determinację. Nic więc dziwnego, że kibice w ostatnich sekundach gry wstali z miejsc i na stojąco wspierali podopiecznych Artura Derbina.

– Największym plusem tego zwycięstwa z Sandecją jest to, że zaprezentowaliśmy się jako zespół – dodaje szkoleniowiec tyszan. – Chłopcy walczyli w powietrzu, rzucali się rywalowi pod nogi, ofiarnie blokowali strzały. Często powtarzam, że wygrywa ten komu bardziej zależy, a ja widziałem drużynę, która bardzo chciała wygrać i walczyła o trzy punkty od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego.

Cieszę się, że tak szybko strzeliliśmy w tym meczu pierwszą bramkę oraz z tego, że jej autorem był Bartek Biel, którego gra w poprzednich meczach była różnie postrzegana. Każdy ma prawo do swojej oceny, ale ja wiem, że to jest zawodnik, który potrafi się znaleźć w polu karnym przeciwnika i zdobyć bramkę.

Niektórzy mówią, że piłka go szuka, a ja wolę raczej stwierdzenie, że to on spotyka się z piłką w „strefie gola”. Mimo niewysokiego wzrostu umie też strzelić głową, bo ma ten timing w wyjściu do piłki i jestem pewien, że to pierwszy, ale zarazem nie ostatni jego gol dla GKS-u. Ale nie tylko zdobywanie bramek jest jego atutem. Do nich zaliczę także odpowiedzialność czyli grą w defensywie, bo dzięki wytrzymałości szybkościowej wraca pod swoją bramkę jeszcze szybciej niż włącza się do ataku.

Akcja ratunkowa

Ta cecha była szczególnie przydatna od 48 minuty meczu, czyli od momentu, w którym Kamil Szymura musiał opuścić boisko, a tyszanie zaczęli grać w osłabieniu.

– Zacznę od tego, że nie mam pretensji do Kamila Szymury o ten faul – zapewnia trener GKS-u Tychy. – Nasz stoper musiał zaryzykować, żeby interweniować w sytuacji, w której napastnik gości wbiegał w pole karne. Podjął ryzyko i choć popełnił piłkarskie przewinienie, za które został ukarany czerwoną kartką, to jednak nie dopuścił do straty gola. Znalazł się w tej sytuacji nie z własnej winy, bo Nemanja Nedić nie upilnował rywala, który znalazł się za plecami naszych obrońców. Akcja ratunkowa, jak się ostatecznie okazało, spełniła swoje zadanie, bo nie straciliśmy gola.

Dwie wieże

– Duża w tym także zasługa Łukasza Sołowieja, który wszedł do gry i za Łukasza Grzeszczyka. Uznałem, że wysoki stoper w tym momencie będzie drużynie bardziej potrzebny niż ofensywny pomocnik w środku boiska. Ustawiliśmy dzięki temu dwie wieże obronne w środku pola karnego i nie pozwoliliśmy przeciwnikowi dojść do sytuacji strzeleckich.


Czytaj jeszcze: Punkty zdobyte w ciężkiej walce

Ważna była także bramka na 2:0, bo po główce Bartka Szeligi, który do asysty przy pierwszym golu dorzucił trafienie, jeszcze bardziej się zmobilizowaliśmy. I ci którzy grali od początku i ci którzy wchodzili zdali swój egzamin więc wszyscy możemy się czuć zwycięzcami. Docenili to również kibice i po emocjonującym meczu mogli zadowoleni wracać do domu – kończy Artur Derbin.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus