GKS Tychy. W samo „okienko”

Po 9 miesiącach i 2 dniach obrońca GKS-u Tychy wrócił do gry i strzelił efektownego gola.


Dla Krzysztofa Wołkowicza piątkowy mecz z ŁKS-em był wyjątkowy. Lewy obrońca GKS-u Tychy od 28 października ubiegłego roku, kiedy to nabawił się kontuzji w spotkaniu z Radomiakiem, najpierw się leczył, a następnie rehabilitował, żeby wreszcie po 9 miesiącach i 2 dniach wrócić do gry. I to wrócić w wielkim stylu, bo to właśnie jego gol, po uderzeniu z 16 metra w samo „okienko” zapewnił tyszanom pierwszy punkt w nowych rozgrywkach.

– W końcu poczułem adrenalinę meczu o punkty – mówi 26-letni piłkarz GKS-u Tychy.

– Połówka w rezerwach i sparingi, bo w nich mogłem się już zaprezentować po rehabilitacji zakończonej pod koniec ubiegłego sezonu, to jednak nie to samo. Bardzo czekałem na ten powrót do I ligi i cieszę się, że tak się to potoczyło. Szczerze mówiąc w momencie, gdy Łukasz Grzeszczyk w narożniku boiska zabierał się za wykonanie rzutu rożnego, powiedziałem sędziemu, który stał obok mnie: „Uwaga, bo tutaj spadnie piłka”. Naprawdę. I rzeczywiście po chwili spadła w to miejsce, a ja uderzyłem. Na treningach często ustawiam się właśnie w tym miejscu i lubię takie strzały. Można więc powiedzieć, że przyciągam piłkę do mnie i „naciągam procę”. Strzały z pierwszej piłki, czy po przyjęciu często wpadają do siatki. To był mierzony strzał i tak jak chciałem tak wpadło.

O całą pulę

Ten mecz nie układał się jednak po myśli tyszan. Nie dość, że w I połowie stracili dwóch zawodników, bo Łukasz Sołowiej i Bartosz Biel doznali kontuzji, a Nemanja Nedić zaraz po wejściu musiał na chwilę opuścić murawę, żeby fizjoterapeuci założyli mu opatrunek na rozbitą głowę, to jeszcze chwilę po przerwie łodzianie strzelili gola. Można było odnieść wrażenie, że tyszanie pechowo zaczynają nowe rozgrywki.

– Może z boku faktycznie tak to wyglądało, ale ja jestem taką osobą, która zupełnie nie zwraca na takie sprawy uwagi – dodaje piłkarz, który na zapleczu ekstraklasy zadebiutował 9 lat temu jako 17-latek.

– Koncentruję się na swojej grze. Mam nadzieję, że te urazy, z którymi Łukasz i Bartek schodzili z boiska, nie są groźne, ale koncentrowałem się na swojej robocie. Nie liczę na szczęście, ani nie tłumaczę się pechem. Uważam, że im więcej pracy wykonujemy na treningach, tym lepiej wygląda gra i dlatego dodam od razu, że musimy jeszcze popracować, żeby takie sytuacje, jakie mieliśmy w końcówce spotkania, zamienić na bramki i wygrać. Meczu z ŁKS-em zakończył się remisem, ale to dopiero początek sezonu i w następnym spotkaniu, jeżeli dobrze wykonamy swoją robotę na boisku, to zdobędziemy komplet punktów. O całą pulę graliśmy też z łodzianami. Wychodziliśmy na murawę żeby wygrać, bo jesteśmy grupą ambitnych ludzi, która zawsze walczy o zwycięstwo, ale z perspektywy meczu, w którym przegrywaliśmy i odrobiliśmy stratę, ten remis uważam za rezultat do przyjęcia. Jak to się mówi: „lepiej zremisować niż przegrać”, ale zdajemy sobie także sprawę z tego, że mimo przewagi ŁKS-u w strzałach, sytuacjach czy w posiadaniu piłki, my też mieliśmy swoje szanse na zadanie ciosu na wagę trzech punktów.

Pierwszy z 34 finałów

Krzysztof Wołkowicz miał także osobisty powód, żeby dobrze wypaść w pierwszym meczu nowego sezonu. W czasie letniego urlopu wziął ślub, więc była okazja, żeby pierwszego gola w nowym sezonie zadedykować żonie.

– Czasu na świętowanie tego gola nie było za dużo, bo już w niedzielę czekał nas pierwszy trening z mikrocyklu przygotowań do spotkania w Rzeszowie i zdajemy sobie sprawę, że za nami dopiero pierwszy z 34 finałów – zaznacza strzelec pierwszego gola dla GKS-u Tychy w sezonie 21/22.

– Podchodzę więc do tego z chłodną głową, spokojnie. Długo czekałem na to, żeby zagrać, więc nie miałem w planie żadnego celebrowania zdobycia pierwszego punktu czy strzelenia gola. Bardzo się z tego jednak cieszę i oczywiście bramkę dedykuję żonie.

Bramka z dedykacją

– Już od roku jesteśmy małżeństwem, bo wzięliśmy ślub cywilny, ale teraz po ślubie kościelnym ten gol na pewno ma swój specjalny dodatek. Jest w stu procentach dla Patrycji. Zresztą na nowych białych butach, choć z trybun tego nie widać, mam napis „Patka”, więc to najlepiej świadczy o tym, jak ważną rolę żona odgrywa w moim życiu. Szczególnie w tych trudnych momentach, w których nie grałem bardzo mi pomogła i to w dużej mierze dzięki niej wróciłem na boisko. Myślę więc, że na zadedykowanie jej tego gola w pełni zasłużyła, bo ma w nim także swój udział – kończy Krzysztof Wołkowicz.


Na zdjęciu: Gola zdobytego w meczu z ŁKS-em Łódź Krzysztof Wołkowicz zadedykował żonie, Patrycji.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus