GKS Tychy Więcej atutów w ataku

Legendy tyskiej piłki ściskają kciuki za drużynę Artura Derbina


Wśród kibiców, którzy po wieku miesiącach oglądania tyskiej drużyny na ekranach oraz nasłuchiwania wieści z docierających z Edukacji 7, wrócili na Stadion Miejski byli także wicemistrzowie Polski sprzed 45 lat.

– Zacznę od tyłów – mówi kapitan i stoper srebrnej drużyny z 1976 roku Marian Piechaczek.

– Razem ze mną byli obaj bramkarze Gienek Cebrat i Stefan Anioł, trzej pomocnicy: Stefan Tuszyński, Leszek Olsza i Zbyszek Janikowski oraz napastnik Kazik Szachnitowski. Byliśmy ciekawi jak nasi następcy poradzą sobie w meczu na szczycie. Liczyliśmy, że pokonają lidera i wrócą na drugą pozycję, bo znaliśmy już wynik Radomiaka, więc wiedzieliśmy, że zwycięstwo w meczu na szczycie jest nam bardzo potrzebne. Niestety, już po pierwszych minutach było widać, że w tym spotkaniu rywal jest godny tego miejsca, które zajmuje. Na takiego przeciwnika potrzebna była większa agresja w ofensywie, bo liczyłem, że drużyna, która wygrała cztery mecze z rzędu, a w poprzednich dwóch meczach strzelała po trzy gole, będzie miała więcej atutów w ataku. Wiem, że zabrakło Szymona Lewickiego i zespół przez to zmienił styl gry z przodu, ale mimo to brak choćby jednego celnego strzału w pierwszej połowie stanowił jednak spore rozczarowanie. Najbliżej zdobycia bramki był Sebastian Steblecki, ale zamiast szczupakiem skontrować futbolówkę to próbował ją musnąć głową i szansa razem z piłką przeleciała mu przed nosem. Tej akcji bardzo szkoda, bo mogła odmienić losy tego meczu.

Odwrócili się plecami

Jak na stopera przystało Marian Piechaczek bacznie śledził także poczynania obrony tyszan, którzy w doliczonym czasie gry pierwszej połowy stracili gola.

– Po rzucie wolnym wrzucona w pole karne piłka został wprawdzie odbita przez Kamila Szymurę, ale została jeszcze w polu karnym i wtedy Wiktor Żytek razem z Sebastianem Stebleckim niepotrzebnie odwrócili się plecami do zawodnika strzelającego z woleja z 15 metra – dodaje Marian Piechaczek.

– Zablokowali wprawdzie uderzenie, ale stracili kontrolę nad długą lecącą w powietrzu piłki, która spadła wprost na klatkę piersiową kolejnego zawodnika z Niecieczy, stojącego samotnie na 14 metrze. Zanim do niego ktokolwiek dobiegł, a ruszyło chyba z sześciu zawodników, bo ilościowo mieliśmy przewagę, to on już złożył się do woleja i pokonał Konrada Jałochę. Szkoda, bo z przebiegu gry, choć goście byli jako zespół dojrzalsi i mieli więcej klasowych indywidualności, nie zasłużyli na to, żeby na przerwę zejść prowadząc 1:0. To zmusiło nas po przerwie do bardziej ofensywnej gry, której nie udało się jednak zakończyć bramką, choć trzy dobre okazje były. Dobre, ale nie stuprocentowe, bo strzały Jakuba Piątka i Macieja Mańki były w zasięgu bramkarza, który zatrzymał też szarżę Kamila Kargulewicza. Natomiast ta coraz śmielsza ofensywna gra naraziła nas w końcówce na kontrę, która „zamknęła” mecz. Szkoda, bo remis w tym meczu był w naszym zasięgu, ale i tak nie zmieniłoby to sytuacji w tabeli.

W zasięgu ręki

Na trzy mecze przed końcem rundy wiosennej GKS Tychy zajmuje trzecie miejsce, mając 3 punkty straty do wicelidera Radomiaka oraz tyle samo co Arka Gdynia, a 2 punkt mniej ma ŁKS Łódź.

– Bruk-Bet Termalica jest już praktycznie w ekstraklasie – ocenia obrońca, który po przejściu z GKS-u Tychy do Ruchu Chorzów sięgnął w 1979 roku po mistrzostwo Polski.

– Drugie miejsce jest jednak ciągle w zasięgu ręki tyskiej drużyny, tym bardziej, że w 33 kolejce czeka nas jeszcze mecz Arka – Radomiak. Trzeba też jednak pamiętać, że atakując drugie miejsce, dające bezpośredni awans nie można zapomnieć o tym, że trzecia pozycja daje w barażach o wejście do ekstraklasy prawo gry na swoim boisku.

Nie zapominać o obronie

– To znaczy, że na stadionie Widzewa tyszanie muszą myśleć o zwycięstwie, a jednocześnie nie zapominać o obronie. Ten mecz będzie dla mnie taką prawdziwą próbą tego czy GKS już jest gotowy na powrót do ekstraklasy czy musimy na to jeszcze poczekać… do baraży. Ściskam więc kciuki tym bardziej, że na drugą połowę czerwca, czyli na czas baraży już wykupiłem wczasy więc liczę, że 12 czerwca będę się mógł cieszyć i radośnie jechać do Chorwacji – kończy Marian Piechaczek.


Fot. Łukasz Sobala / PressFocus