Glik: Nie „jechać” z Brzęczkiem

Czy można powiedzieć, że po tych dwóch eliminacyjnych meczach ze Słowenią i Austria mamy do czynienia z regresem w waszych poczynaniach?
Kamil GLIK: – Nie mam takiego odczucia.

To jednak rywal prowadził grę. Wystarczy spojrzeć na statystki, procent posiadania piłki, liczba strzałów. Z czego wynikała taka przewaga Austriaków? To przecież nie Niemcy czy Hiszpanie…
Kamil GLIK: – Z jednej strony tak, ale proszę porównać dwa mecze, ten w Wiedniu, który wygraliśmy i ten poniedziałkowy. Ile sytuacji stworzyliśmy sobie w jednym i drugim spotkaniu? Ja sam miałem w poniedziałek dwie sytuacje. Bardzo dobrą okazję miał też Robert Lewandowski. Potem w drugiej połowie swoją okazję miał Dawid Kownacki, ale zabrakło mu trochę szczęścia, bo obrońca wybił z linii bramkowej. To już cztery sytuacje. W Wiedniu tak nie było. Powiem jeszcze tak, nie przesadzałbym z tą krytyką w stosunku do trenera Brzęczka. Wszyscy z nim i z całym sztabem bardzo mocno, że tak powiem „jadą”, ale uważam, że na to nie zasługują. Harują mocno, przygotowują nam te spotkania, jak mogą, widać jak się starają, jak im zależy. Tutaj chciałbym i apelowałbym o to, żeby selekcjonera, a także nas piłkarzy nie traktować w ten sposób, że jak mówię, cały czas się „jedzie”.

Co do pana dwóch sytuacji, to której z tych główek pod bramką rywala bardziej żal, tej pierwszej czy drugiej?
Kamil GLIK: – Pierwsza była lepsza. Byłem bardziej sam. Przy drugiej z kolei wygrałem pojedynek, ale bramkarz obronił. Więc kuriozalnie, przy tej pierwszej miałem lepszą sytuację, ale z kolei przy tej drugiej lepiej złożyłem się do strzału.

Tutaj chyba trzeba podkreślić dobre wrzutki w wykonaniu Kamila Grosickiego, prawda?
Kamil GLIK: – Dokładnie. Kamil dobrze te piłki dogrywał. Mam nadzieję, że podobnie będzie dośrodkowywał w kolejnych grach, a ja sam oprócz tego trafienia z Łotwą jeszcze coś w tych eliminacjach dorzucę.

Spodziewaliście się, że z Austrią będziecie mieli tyle pracy w defensywie?
Kamil GLIK: – Można było oczekiwać, że tak będzie. Arnautović, to przecież bardzo niebezpieczny napastnik. Do tego dochodził Sabitzer, który jest ruchliwy, gra między liniami, tak, że rzeczywiście były momenty, że zepchnęli nas dość mocno do tyłu, ale to też stwarzało nam sytuację do dobrych kontr i szkoda, że brakło trochę zimnej krwi, żeby je wykończyć. No ale nic, jak nie dzisiaj, to może za miesiąc, bo mamy dwa ważne mecze i być może wtedy też zamkniemy temat awansu.

Szczęśliwy remis

Z Kamilem Glikiem w składzie w Lublanie w piątek byłoby inaczej?
Kamil GLIK: – Nie wiem, nie wiem. Dla mnie to dosyć nieeleganckie oceniać i mówić, czy byłoby inaczej, czy nie. Po to jest 23 zawodników w reprezentacji czy w każdej innej drużynie klubowej, że kiedy jednego brakuje, to wchodzi drugi i musi go zastąpić. Co do mnie, to wychodzę, robię swoje, żeby dać jak najwięcej reprezentacji i mojemu klubowi.

Co do pana kontuzji, to nie było faktycznie szans na występ w Lublanie, żeby uraz się nie pogłębił czy to było takie dmuchanie na zimne?
Kamil GLIK: – To uraz, który przytrafił mi się w końcówce okresu przygotowawczego, kiedy graliśmy kontrolne spotkanie z FC Porto. Później borykałem się z tym przez trzy kolejki. Z Austrią też miałem obawy, jak będzie. W trakcie gry byłem jednak zaskoczony, jak organizm zareagował, bo żadnego bólu nie odczuwałem. Cieszę się, że tak jest, bo z optymizmem pozwala mi to patrzeć na sezon. Gdyby był to marzec czy kwiecień, to pewnie w tym piątkowym meczu bym zagrał. Natomiast teraz mamy przed sobą praktycznie cały sezon grania, bo wszystko się tak naprawdę rozkręca. Więc po co ryzykować, skoro mamy teraz taki sprint i mecze w kadrze co miesiąc. Nie było sensu ryzykować jakimś pogłębieniem kontuzji.

Na boisku wyglądał pan jak młody bóg. Jeszcze raz okazało się, jak Glik jest charakterny.
Kamil GLIK: – Znam swój organizm i wiem, że u mnie próg bólu jest nieco inny, niż u innych zawodników. Mam tylko nadzieję, że ten problem z mięśniem nie będzie się odzywał, tym bardziej że mam diagnozę, że jeden z tych mięśni czworogłowych jest zerwany. Mogę to jednak nadrobić pracą trzech pozostałych. Tak, żeby podtrzymywały ten zerwany. Ja jak mówię, w meczu z Austrią byłem zaskoczony, jak dobrze mi się grało, jak dobrze się czułem. Ta przerwa kilku dni dobrze mi zrobiła, bo przecież przed nami dziesięć miesięcy grania i wiele ważnych spotkań.

Najbliższe dwa mecze zagracie z Łotwą na wyjeździe i z Macedonią Północną w domu. Jak będzie w tych spotkaniach?
Kamil GLIK: – Gramy z teoretycznie słabszymi rywalami i może się okazać, że po tych meczach będziemy już zakwalifikowani. Z Austrią wiadomo, graliśmy po to, żeby wygrać, łatwo jednak nie było, bo spotkały się dwie najlepsze – teoretycznie – zespoły w grupie. Skończyło się, jak skończyło.

Jak teraz ocenić tę sytuację w grupie?
Kamil GLIK: – Wszystko zależy od nas. Słowenia po wygranej zbliżyła się do nas, ale trzeba pamiętać, że za miesiąc grają między sobą. Będzie się to wszystko miksowało, a jedni czy drudzy te punkty muszą zgubić, bo dwie drużyny wygrać nie mogą. Jak my wygramy z Łotwą i Macedonią Północną, to jest szansa, że matematycznie będziemy w finałach mistrzostw Europy. Tak, że wszystko zależy od nas. Trzeba wygrać te dwa najbliższe spotkania eliminacyjne i tyle.

 

Na zdjęciu: Co znaczy Kamil Glik dla reprezentacji Polski, pokazały dwa ostatnie mecze eliminacji.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem