Grosicki: Potrzebujemy fantazji młodzieżowców

Kiedy dowiedział się pan, że będzie kapitanem reprezentacji w spotkaniu z Portugalią?
Kamil GROSICKI: – We wtorek, czyli w dniu meczu. Noc była zatem spokojnie przespana. Choć prawda jest taka, że już wcześniej dochodziły mnie słuchy, że w Guimaraes mogę dostać opaskę. Wiedziałem, że mój występ w pierwszym składzie jest bardzo prawdopodobny, dlatego – kiedy okazało się, że Robert Lewandowski nie zagra z Portugalią z powodu kontuzji – zacząłem analizować sytuację. To znaczy zastanowiłem się, czy trener wręczy opaskę zawodnikowi, który ma najwięcej występów, czy będzie się kierował innymi kryteriami. Wybrał pierwszy wariant, czyli mnie. To dla mnie ogromny zaszczyt, więc tym bardziej się cieszę, że nie przegraliśmy meczu. Pewnie znajdą się i tacy, którzy – zważywszy, że dość długo graliśmy z przewagą jednego zawodnika – zarzucą mi minimalizm, ale dla mnie naprawdę to istotne, że zrobiliśmy krok w dobrym kierunku. Choć oczywiście też wolałbym zwycięstwo.

A z czego mogą cieszyć się kibice?
Kamil GROSICKI: Na pewno z przełamania Arka Milika, bo na nim ciążyła duża presja w związku z tym, że dawno nie zdobył bramki w reprezentacji. Powtórzony rzut karny pokazał, że jest bardzo mocny psychicznie. Piotrek Zieliński grał dla mnie jak za najlepszych czasów. W obronie Thiago Cionek był solidną firmą. Cały zespół spisał się zresztą dobrze, trener potrzebował takiego spotkania. I był zadowolony, że po trudnym momencie potrafiliśmy się podnieść i wywalczyć remis, który daje nam miejsce w pierwszym koszyku przed losowaniem eliminacji mistrzostw Europy.

Pochwalił pan wszystkich, ale opaska panu nie ciążyła, bo choćby dośrodkowania ze stałych fragmentów były znacznie bardziej precyzyjne niż w meczu z Czechami.
Kamil GROSICKI: To prawda, ale trzeba też zauważyć, jak bardzo trudny był to mecz, skoro bardziej widoczny byłem w defensywie niż w ofensywie. Jeśli jednak gra się z tak mocnym zespołem, to w pierwszej kolejności trzeba dobrze bronić, a potem liczyć na kontrataki. Wszyscy zostawiliśmy dziś serce na boisku, nie baliśmy się budować akcji od tyłu, i brać odpowiedzialności. Od początku rozgrywaliśmy cierpliwie już na własnej połowie, robiliśmy zatem to, czego oczekuje od nas trener. W przerwie selekcjoner powiedział, że właśnie o taką konsekwencję mu chodziło, a pech się skończy. I wreszcie zostaniemy wynagrodzeni za to, że się nie poddajemy i nie pękamy.

Nie chciał pan podejść do rzutu karnego?
Kamil GROSICKI: Trener ustalił przed meczem, że to Arek będzie wykonywał jedenastkę. Jeszcze podczas kadencji trenera Adama Nawałki był wyznaczony zaraz po Robercie Lewandowskim, więc to dla nikogo nie była niespodzianka. Milik pokazał wielką klasę, przy powtórce jedenastki niełatwo jest zachować spokój, ale świetnie wytrzymał napięcie, to raczej my bardziej musieliśmy się pilnować, żeby nie przekroczyć linii.

Wynik osiągnięty w Guimaraes był pańskim zdaniem gorszy niż gra?
Kamil GROSICKI: Wiele osób przed tym spotkaniem spisywało nas na straty. Dodatkowo zagraliśmy bez kilku podstawowych zawodników, ale wierzyliśmy trenerowi, że idziemy w dobrym kierunku. Stworzyliśmy kilka sytuacji, na pewno więcej niż rywale. Portugalczycy mieli częściej piłkę przy nodze. Jednak to zawodnicy wysokiej klasy, więc z góry założyliśmy, że będą w tym elemencie przeważać. Uważam, że daliśmy radę, przede wszystkim zagraliśmy bardzo uważnie i odpowiedzialnie w defensywie, a teraz trzeba już skupić się na przyszłości. Zawodnicy, którzy nie grają w klubach muszą się postarać odmienić sytuację, bo w marcu na spotkania eliminacji mistrzostw Europy musimy być w topowej formie. Nie będzie już czasu na sprawdzanie. A przede wszystkim – na pomyłki.

Jakie wnioski wyciąga pan z występu w Lidze Narodów, z której spadliście z Dywizji A?
Kamil GROSICKI: Kiedy nie wygrywa się kilku kolejnych meczów, sytuacja robi się trudna, nawet jeśli – jak miało to miejsce w Lidze Narodów – na drodze stają silni rywale. Co prawda w przypadku porażek z Włochami i Portugalią w Chorzowie wyniki nie były wysokie, a przeciwnicy nas nie zdeklasowali, ale na pewno nie graliśmy widowiskowo.

Tyle że nawet Portugalii, która wygrała grupę i wystąpi w Final Four, w dwumeczu strzeliliśmy trzy gole. Zatem pokazaliśmy, że potrafimy grać ofensywnie. A kiedy wrócą wszyscy kontuzjowani koledzy, i dojdą zawodnicy z kadry młodzieżowej, nasza gra powinna być już taka, jak życzyliby sobie kibice. Nie jest tak, że polska piłka nie ma przyszłości. Bo ma, tylko potrzeba więcej spokoju i zaufania. Gratulując trenerowi Czesławowi Michniewiczowi i całej kadrze U-21 awansu do finałów mistrzostw Europy. To wielka sprawa, deklaruję, że czekamy na młodych kolegów w pierwszej reprezentacji. Potrzebujemy świeżej krwi i ich fantazji.