Historyczny wyczyn

Przed dwoma ostatnimi meczami kwalifikacji do tegorocznego mundialu z Chorwacją i Holandią biało czerwoni – byli w znakomitej sytuacji. Potrzebowali w nich tylko jednej wygranej, by awansować do chińskiego championatu. Zadanie wykonali już za pierwszym podejściem. – Cel jest na wyciągnięcie nawet już nie ręki, ale nadgarstka. Balonik jest nadmuchany. Nastroje w ekipie są bojowe. Chcemy już w Chorwacji załatwić sprawę – mówił przed wylotem do Chorwacji [Kamil Łączyński], rozgrywający reprezentacji Polski.

Zły początek

Zaczęło się jednak tragicznie. Stawka spotkania mocno zdeprymowała naszych zawodników. Byli bardzo zdenerwowani. W pierwszych minutach zaliczyli kilka strat, przestrzelili też rzuty z czystych pozycji. Słabo spisywali się przede wszystkim A.J. Slaughter oraz Maciej Lampe. Ten pierwszy wielokrotnie decydował się na ryzykowne podania w poprzek boiska, co Chorwaci skrzętnie wykorzystywali. Z kolei Lampe przegrywał w strefie podkoszowej walkę z Miro Bilanem. Nic nie przyniosła również przerwa poproszona przez trenera Mike Taylora. Nasi gracze długo nie potrafili się wstrzelić. Pierwsze punkty zdobył dopiero w 7 minucie Mateusz Ponitka. Gospodarze na swoim koncie mieli już 14.

Iskra z ławki

Z czasem biało-czerwoni zaczęli prezentować się lepiej. Iskrą, która rozpaliła ich zapał, było wejście na parkiet Michała Sokołowskiego. Nie czuł respektu przed gospodarzami. Był zdecydowany, waleczny, przebojowy i zdeterminowany. Potrafił wyrwać Chorwatom piłkę z rąk, wymuszał faule. Jego koledzy zaczęli grać bardziej agresywnie. I okazało się, że naciskani gospodarze też mają problemy i się mylą wręcz w wymarzonych sytuacjach. Szczytem ich nieporadności była sytuacja z drugiej kwarty, gdy w jednej akcji aż trzykrotnie rzucali spod samej obręczy i wszystkie próby okazały się niecelne. Ich trener znany z prowadzenia MKS Dąbrowa Górnicza Drażen Anzulović, aż łapał się za głowę, nie mogąc uwierzyć w to, co wyczyniają jego podopieczni. Takich sytuacji mieli kilka. To, że ich nie wykorzystali, sporą zasługę ponosi też Ponitka. Jako jedyny wracał za pędzącymi na pusty kosz rywalami i dwa razu udało mu się ich zablokować.

Dwa rzuty Koszarka

Polacy, krok po kroku zbliżali się do miejscowych. Po „trójce” Slaughtera przegrywali zaledwie (21:22). I wtedy znów przytrafiły im się proste błędy. Gospodarze błyskawicznie odskoczyli (35:25). Jednak oni też grali słabo i falami, więc na przerwę nasi zawodnicy schodzili, mając zaledwie cztery „oczka” mniej (32:36).

W drugiej połowie Polacy nie byli już tak spięci. Dobrze spisywali się nie tylko Sokołowski i Ponitka. Przebudzili się też Adam Waczyński, Slaughter i Łukasz Koszarek. Polacy przejęli inicjatywę, ale wciąż zdarzały im się proste straty. W pewnym momencie Chorwaci znów „odskoczyli” (59:53). Na chwilę. Dwie „trójki” Koszarka zniwelowały straty. To był decydujący moment. Biało-czerwoni poszli za ciosem. Grali bardzo rozważnie, wymuszając przewinienia rywali. A ci, czym było bliżej końca, coraz bardziej grali indywidualnie. To był młyn na wodę dla naszej drużyny. Gdy na niewiele ponad minutę przed końcem punkty zdobył Ponitka (77:69), stało się jasne, że Polacy wygrają. I dokonali historycznej rzeczy. Po 52 latach zagrają w mistrzostwach świata. To będzie drugi w historii występ naszej drużyny w takim turnieju.

Na zakończenie eliminacji w poniedziałek biało-czerwoni zagrają w Ergo Arenie z Holandią. Będzie okazja do świętowania.

Chorwacja – Polska 69:77 (16:8, 20:24, 23:29, 10:16)

CHORWACJA: Bilan 10, Kruslin 21 (5×3), Perić 10 (2×3), Junaković 2, Marcinković 2 – Katić 8 (1×3), Mustpić 6 (2×3), Perković, Planinić 8, Vuković 2. Trener Drażen ANZULOVIĆ.

POLSKA: Ponitka 20 (1×3), Slaughter 15 (3×3), Cel, Lampe 9, Waczyński 10 (2×3) – Wyka, Sulima, Gruszecki, Sokołowski 12 (1×3), Koszarek 9 (3×3). Trener Mike TAYLOR.

 

Na zdjęciu: Dla biało-czerwonych – w akcji Adam Waczyński (stoi) i Krzysztof Sulima – żadna piłka nie była stracona.