Podwójne horrory

Po roku nieobecności 8-krotni zdobywcy Pucharu Polski z Tychów znów wystąpią w finałowym turnieju.


Na okoliczność Halloween na trybunach tyskiego Stadionu Zimowego grupa przebierańców miała niekonwencjonalnymi ubiorami i malowidłami na twarzach, tudzież okrzykami, postraszyć zespół z Torunia. A i sami hokeiści z Tychów wystąpili w okolicznościowych strojach. Stawką tej potyczki był awans do finałowego turnieju Pucharu Polski, który zostanie rozegrany pod koniec grudnia. By GKS mógł w nim mógł zagrać, musiał zdobyć komplet punktów i nie oglądać się na wynik meczu w Jastrzębiu.

Wykorzystana szansa

Na finiszu 2. rundy kłopoty personalne GKS-u sprawiły, że sztab szkoleniowy musiał dokonać zmian w poszczególnych formacjach. W obronie stanęli 17-letni Karol Sobecki i tylko nieco starszy Oliwier Kasperek. Z grona napastników Roman Szturc leczy kontuzję, Szymon Marzec walczył z bólem pleców, zaś Radosław Galant pojechał pod Wawel w roli „straszka” jako 13 napastnik. Jednak na lodzie się nie pojawił, bo było zbyt duże ryzyko, że kontuzja stopy jeszcze się pogłębi.

– Ból w plecach poczułem już w meczu z Unią, a przed spotkaniem z Jastrzębiem dostałem zastrzyk – wyjaśnia Marzec.

– Po tym meczu jednak przegrałem z bólem i nie trenowałem przez tydzień. Zdecydowaliśmy, że w meczu z Krakowem nie ma sensu grać. Dopiero dzień przed meczem z Toruniem pojawiłem się na lodzie i trochę potrenowałem. To było spotkanie o dużą stawkę i trzeba było zmobilizować wszystkie siły. Nie mogło mnie zabraknąć w tym spotkaniu, bo chcę z kolegami zdobyć pierwszy laur w tym sezonie.

GKS, z młodzieżą w składzie, zrealizował zadanie, więc po meczu w szatni oraz wokół niej było radośnie.

Silny opór

Bogdan Rozwadowski, prezes Energi, przed meczem w Tychach zapowiedział, że zespół czekają spore zmiany. Tym samym zmobilizował zawodników do nadzwyczajnego wysiłku. Gola na wagę zwycięstwa zdobył dopiero w 58 min Christian Mroczkowski,

– Nie wiedziałem, że szef klub toruńskiego w taki sprytny sposób zmobilizował swoich hokeistów, ale to ich problem – uśmiechał się obrońca GKS-u, Oskar Jaśkiewicz. Po słabej 1. rundzie w kolejnej już wskoczyliśmy na właściwe tory. Oczywiście, weekendowe mecze nie należały do łatwych. W Krakowie przegrywaliśmy 1:3, ale w przerwie przed ostatnią tercją powiedzieliśmy sobie parę mocnych słów i powróciliśmy do gry. I tylko szkoda, że nie sprostaliśmy w karnych. Jednak ten punkt był ważny. W meczu z Toruniem duża stawka sprawiła, że graliśmy zbyt nerwowo. Brakowało skuteczności, ale ciągle nad tym elementem pracujemy.

Zdobyć trofeum

Jeszcze do niedawna Puchar Polski był specjalnością domu GKS-u Tychy, który 8 razy zdobywał to trofeum, ale ostatnio w 2017 r. Potem 3 razy z rzędu (2018, 19, 20) przegrywał w spotkaniu półfinałowym, a w ubiegłym roku w ogóle tyszan zabrakło.

– W meczu z Toruniem szło jak po grudzie, bo przede wszystkim zbyt często graliśmy w osłabieniu – dodaje Marzec.

– Ale nie straciliśmy gola. Trochę wspólnie z kolegami napracowałem się w tych sytuacjach, mamy wię podwójną satysfakcję. W takich momentach gra się w odpowiednim rytmie i bardzo mi to odpowiada. Nie ukrywam, że jestem zmęczony, ale to szybko przejdzie. Awans do finału mocno nas napędza. Puchar Polski już zdobyłem z Jastrzębiem i chciałbym to powtórzyć z Tychami.

Nadal nie wiemy, gdzie turniej finałowy zostanie rozegrany. Hokejowa centrala, jako organizator imprezy, pragnie wynegocjować jak najkorzystniejsze warunki finansowe z klubami. A te z kolei chciałyby również mieć profity z organizacji, bo przecież na nich spoczywa znacznie więcej obowiązków. W PZHL długi, zaś w klubach też się nie przelewa i każdą złotówkę ogląda się dwa razy. Na decyzję o lokalizacji finału PP chyba będziemy musieli jeszcze trochę poczekać.

Polska Hokej Liga

Środa, 2 listopada

  • KRAKÓW, 18.30: Comarch Cracovia – Zagłębie Sosnowiec (mecz zaległy)

Na zdjęciu: Szymon Marzec po meczu z Energą był zmęczony, ale i uradowany po awansie GKS-u Tychy do finałowego turnieju o Puchar Polski.
Fot. Łukasz Sobała/PressFocus.pl