Igor Sapała: Nie ma nic gorszego, niż brak rywalizacji

Rozmowa z Igorem Sapałą, pomocnikiem Rakowa.


144 dni to dużo czy mało?

Igor SAPAŁA: Bardzo dużo.

Trudno wrócić po tak długiej przerwie do gry?

Igor SAPAŁA: Ma to swoje różne strony. Jest w człowieku lekki stres. Można rozgrywać sparingi czy trenować, ale mecz ligowy ma swoją rangę. To coś zupełnie innego. Po takiej długiej przerwie nie jest to prosta rzecz.

Marek Papszun niedawno opowiadał mi, że pierwszy raz spotkał się z tak dziwną kontuzją. Może pan powiedzieć o niej więcej?

Igor SAPAŁA: Jest to dość niespotykane miejsce, ponieważ narośl zrobiła mi się pod stopą. Jest to nieprzyjemne, ale przede wszystkim trudne do wyleczenia. Ciężko to miejsce odciążyć, jest ciągle naciskane podczas chodzenia czy stawania. Trudno się asekurować i dać temu miejscu odpocząć. Ta kontuzja była o tyle ciężka, że nie łatwo było spokojnie i powoli wrócić do treningu. Od razu, gdy zaczynało się chodzić, to obciążenie na stopie było pełne. Trzeba było czekać. Przez to ta kontuzja była nietypowa. Nie ma wielu miejsc, które mogą się „popsuć”, a w moim przypadku stało się to w tak niespotykanym. Nie było także wiadomo jak to leczyć. Musiało się to samo zagoić. Trudno było także określić termin powrotu na boisko.

Zaskakujące jest też to, że najpierw narośl pojawiła się w jednym miejscu, a niedługo później w innym.

Igor SAPAŁA: Niestety pech chciał, że po zabiegu wyleczyłem jedno miejsce. Chwilę potrenowałem, zagrałem w meczu pucharowym i wróciło w innym. Znów potrzebny był zabieg, tym razem trochę większy. Trzeba było to wyczyścić i zapobiec jej nawrotowi. Dopiero teraz można powiedzieć, że wszystko goi się jak należy.

Było to bardzo uciążliwe? Grał pan z tą naroślą już w finale Pucharu Polski.

Igor SAPAŁA: Początkowo nie była ona duża. Ona przeszkadzała mi tylko troszeczkę. Przy lekach przeciwbólowych czy odpowiedniej pracy fizjoterapeutów mogłem z nią grać. Faktycznie zaliczyłem kilka występów. Po okresie przygotowawczym do tego sezonu ta narośl była na tyle uciążliwa, że nie byłem w stanie nawet spokojnie trenować. Musiałem brać leki przeciwbólowe przed treningami. To było bez sensu. Można wziąć tabletkę przeciwbólową czy zastrzyk na mecz, ale jeżeli trzeba się ratować na treningach, to prowadzi donikąd. Cały sezon był przed nami, więc trzeba było zacząć leczenie na poważnie.

Jakby na to nie spojrzeć, to te problemy zaczęły się w najgorszym momencie, czyli między zdobyciem Pucharu Polski a startem eliminacji do Ligi Konferencji.

Igor SAPAŁA: Trudno nawet mówić na ten temat. Pech chciał, że przytrafiło się to w najlepszym momencie Rakowa w historii. Liczę na to, że to co najlepsze jeszcze przede mną, tak w mojej karierze jak i Rakowa. Myślę, że jak wrócę do odpowiedniej dyspozycji, to kolejne sezony będą jeszcze lepsze niż poprzedni.

Ciężej pogodzić się z tak nietypową przypadłością niż kontuzją typowo boiskową, jak choćby złamaniem ręki z 2018 roku?

Igor SAPAŁA: Tak. Gdy ta narośl się pojawiła to po diagnozach i konsultacjach z lekarzami żyłem w świadomości, że uda się to wyleczyć w miesiąc, że to drobny uraz, tylko stopa i nic wielkiego się nie stało. Myślałem, że nie ma co nawet brać pod uwagę zabiegu, że to „ostateczna ostateczność” i damy radę sobie z tym poradzić bez niego. Okazało się, że jednak jest to nie tyle poważną, co trudna kontuzja. To nawet nie brzmi poważnie, że zrobiła mi się narośl na stopie. Wyleczenie tego zajęło jednak sporo czasu.

Trudno było poradzić sobie psychicznie z taką przerwą i obserwacją zdarzeń boiskowych z perspektywy trybun?

Igor SAPAŁA: Nie ma co ściemniać – to trudne, a gram już dość długo. Nie ma nic gorszego, niż brak rywalizacji. Jedną rzeczą jest nie grać, gdy jest się zdrowym i można trenować, ale trudno przebić się do składu. Gdy nie można nawet zawalczyć o skład czy pomóc drużynie, mając świadomość, że byłbyś przydatny, a możesz co najwyżej obejrzeć to w telewizji, to jest to ciężkie. To najgorsza strona sportu. Wiadomo, że są to trudne chwile, ale radzę sobie z nimi dobrze. Wykorzystałem czas, gdy nie mogłem trenować na podciągnięcie elementów fizycznych jakie mogłem i z którymi miałem kłopoty. Lepiej byłoby dla mojej kariery, gdyby przerwa nie nastąpiła, ale patrze na to z innej strony. Udało mi się wykorzystać ją na to, by stać się lepszym zawodnikiem. Myślę, że w przyszłości to zaprocentuje.

Udało się go spożytkować także na kwestie pozasportowe?

Igor SAPAŁA: Jestem ambitny i staram się rozwijać w różnych dziedzinach, choćby języki obce czy szkolenia biznesowe. Miałem na to trochę czasu wolnego. Chłopaki jeździli na mecze. Poza rehabilitacją, ponieważ przez kontuzję nie mogłem nawet biegać, zostawała mi tylko siłownia. Czasu było sporo i wykorzystałem go na każdej płaszczyźnie.

Czyli idzie pan w kierunku podobnym do swojego ojca, jeżeli chodzi o biznes. Stara się pan już teraz planować co robić po karierze?

Igor SAPAŁA: Tak, mój tata zajmuje się tą dziedziną. Oczywiście myślę o przyszłości i szukam planu na siebie, gdy zakończę karierę. Nie chciałbym zacząć o tym rozmyślać, gdy już przestanę grać w piłkę. Wtedy może być już za późno. Staram się przygotować, mając w perspektywie jeszcze sporo kariery sportowej, konkretną rzecz, którą wtedy się zajmę. Chce, żeby było to już gotowe. Będąc piłkarzem mam sporo czasu. Oczywiście spędzamy dużą część dnia w klubie, ale gdy wracam do domu nie mam większych obowiązków. Można więc spokojnie się kształcić. Pewien plan na to co robić po karierze mam i będę dążył do tego, by zrealizować go jak najszybciej.

Jak pana tytułować – jako Kaszuba, warszawiaka, a może już częstochowianina?

Igor SAPAŁA: Ciężko mi się określić, ponieważ z każdym z tych miejsc wiąże piękne wspomnienia i chwile. Wszystkie dostałyby swoją część.

Kartuzy jako miejsce urodzenia, Warszawa jako piłkarska szkoła życia ze wzlotami i upadkami i Częstochowa jako punkt „sportowego” odrodzenia.

Igor SAPAŁA: Kartuzy to przede wszystkim rodzina, jej część cały czas tam jest. Kojarzą mi się z beztroskimi chwilami dzieciństwa czy świętami, czyli wszystkimi pięknymi chwilami. W Warszawie tak naprawdę dorosłem, więc śmiało mógłbym się nazwać warszawiakiem, a Częstochowa to piłkarskie odrodzenie. Wszystko co najlepsze w piłce zawdzięczam Rakowowi. Czuje się tu dobrze, po części jak w domu.

Wrócę na moment do Warszawy i czasów Polonii. Co czuje zawodnik, gdy klub w którym piłkarsko się wychował spada na rozgrywkowe i finansowe dno?

Igor SAPAŁA: Kiedyś udzielałem wywiadu, z którego wyciągnięto, że powiedziałem iż nie czuję się „Polonistą” oraz, że mógłbym zagrać w Legii. Zawsze chciałem powiedzieć, że Polonii, nie jako klubowi, ale ludziom wiele zawdzięczam. Mówię o trenerach, z którymi miałem przyjemność i zaszczyt pracować jako dzieciak. Im zawdzięczam dużo. Sam klub, w momencie mojego przejścia z juniorów do seniorów zachował się średnio.

Nie dostałem szansy w zespole, którego byłem wychowankiem by grać i się rozwinąć. Nigdy też nie byłem jakimś wielkim kibicem Polonii. Nie utożsamiałem się aż tak mocno z klubem. Szanuję go za to, że tam dorastałem i w tym miejscu zaczęła się moja przygoda z piłką. Nie byłem aż tak zżyty z Polonią, by mocno przeżywać sytuację finansową. Nie robiło to na mnie większego wrażenia. Oczywiście było mi żal, że tak duży klub, z bogatą historią jest w takiej sytuacji. Nie byłem jednak tak wielkim fanem, by to mocno przeżywać.

Polonia jest przykładem, jak potraktowano pana w innych klubach, choćby w Piaście Gliwice, gdzie rozegrał pan cztery spotkania na poziomie ekstraklasy.

Igor SAPAŁA: To jest jednak trochę inna sytuacja. W Polonii dorastałem i byłem jej wychowankiem. Gdy taki zawodnik się wyróżnia czy to w drużynach juniorskich, czy Młodej Ekstraklasie to warto jako klub o takie dzieciaki dbać i dać im tę szansę. Gdy wchodziłem do seniorów, to Polonia był w czwartej lidze. Wówczas musiałem się tułać po innych zespołach z tego poziomu rozgrywkowego. W Piaście było już zupełnie inaczej. Klub mnie kupił, nie byłem wcześniej z nim związany. Tam, jak nie zasłużyłem na swoją szansę to po prostu jej nie dostałem. Nie byłem wtedy w optymalnej formie, by wygrać rywalizację. W ekstraklasie nie dostaje się niczego za darmo. W Polonii nie wierzono we mnie jako wychowanka. Tych przypadków bym nie porównywał, to dwie osobne historie.

Ciężko wyrwać się z „jarzma” niższych lig?

Igor SAPAŁA: Bardzo ciężko, szczególnie gdy nie ma się znajomości. Gdy ktoś kogoś nie kojarzy, nie szepnie jakiegoś słowa to jest trudno. Miałem bardzo dużo szczęścia, że udało mi się z nich wykaraskać. Moja przyszłość związana z piłką stała wówczas pod dużym znakiem zapytania. Gdyby nie szczęście i znajomość pewnych osób, to mogło być różnie.

Po niższych ligach był Dolcan Ząbki, a następnie epizody w ekstraklasie w Piaście okraszone bramką z Legią. Pamięta pan tamto trafienie?

Igor SAPAŁA: Doskonale pamiętam. Bardzo fajna bramka, ale nic więcej. Wiele takich pada, ja nie mam ich zbyt wiele więc ją dobrze pamiętam. Nie jest to jakiś wyjątkowy moment w moim życiu.

Oglądając je przed rozmową przypomniał mi się gol z Wisłą Kraków.

Igor SAPAŁA: Tak, to były dwie moje najładniejsze bramki. Ogólnie strzeliłem trzy więc brzmi to trochę śmiesznie. Fakt faktem, że obie były całkiem ładne

Nie miał pan żalu do Radoslava Latala i Dariusza Wdowczyka, że nie dostał pan większej szansy w Piaście?

Igor SAPAŁA: Nie mam żalu. Dorosłem do takiej myśli – mając teoretycznie żal, pytanie czy trener po prostu widząc, że zasługuje na szansę, to czy nie dostałabym szansy? Nie sądzę. Trener zawsze chce działać jak najlepiej dla siebie, a co za tym idzie celem jest zwycięstwo drużyny. By tak się stało na boisku muszą pojawiać się zawodnicy w danym momencie najlepsi.

Gdybym zasługiwał na tę szansę i pokazywał na treningach, że powinienem ją dostać to tak by się stało. Patrząc na to z perspektywy czasu to w mojej opinii na nią nie zasługiwałem. Nie mam więc żalu do trenerów, ale jedynie do siebie, że nie dałem z siebie tyle ile powinienem by te szansę sobie wywalczyć.

Zaufaniem obdarzył pana za to trener Papszun, skoro pod nieobecność Andrzeja Niewulisa i Tomasza Petraszka wybiegał pan na murawę z opaską kapitana.

Igor SAPAŁA: Owszem, obdarzył mnie zaufaniem, ale myślę, że w pewnym momencie dałem ku temu sygnał. Na początku nie było tak, że z marszu wszedłem do pierwszej jedenastki i grałem. Wiadomo, że u trenera Papszuna na swoją szansę trzeba sobie zapracować. Moje podejście wtedy było już inne. Nauczony tego, że za darmo nic się nie dostanie, byłem pod ścianą. Schodziłem z poziomu ekstraklasy do beniaminka pierwszej ligi. Na papierze więc się cofałem.

W perspektywie czasu ten ruch okazał się najlepszą decyzją w mojej karierze. Mając nóż na gardle przyszedłem do beniaminka pierwszej ligi i momentami nie byłem nawet w meczowej 18. Na miejsce trzeba było sobie zapracować. Wraz z upływającym czasem trener zobaczył mój potencjał i we mnie uwierzył. Jedna sprawa to zapracować na swoją szansę, a drugą ją dostać. Jestem mu bardzo wdzięczny za to, że we mnie uwierzył i mi zaufał. Mam nadzieję, że odpłacam mu się za to

Teraz może być o to ciężej. Pod pana nieobecność w środku pola zrobił się tłok. Trudno będzie wywalczyć miejsce w składzie?

Igor SAPAŁA: Jest wielu graczy na moją pozycję, każdy z nich prezentuje wysoki poziom. Przy odpowiednim nastawieniu i podejściu mentalnym mam swoje szansę. Nie ma nic lepszego w piłce nożnej niż rywalizacja. Nic tak nie rozwija i nie pcha w przód jak oddech i nacisk kolegi z zespołu na plecach. Wtedy rozwijający jest każdy trening. Działa on jak mecz. Nie można sobie pozwolić na przejście obok treningu i odpuszczenie na nim. Cały czas trzeba być „pod prądem” i udowadniać, że właśnie ty zasługujesz na miejsce w składzie. Mam takie podejście, że fakt, że jest nas tak dużo tylko mi pomoże w rozwoju i wejściu na wyższy „level”.

Jako zespół to wy jesteście tymi naciskającymi na pierwszą dwójkę. Dobrze weszliście w nowy rok zdobywając siedem punktów, choć w Zabrzu końcówka była gorąca. W pana opinii do Częstochowy wróciliście z punktem zasłużenie czy szczęśliwie?

Igor SAPAŁA: Gol dla Górnika padł po dużo gorszej sytuacji, niż my sobie stworzyliśmy, więc zabrzanie też mogą mówić o szczęściu. Oczywiście okoliczności były takie, że na ekranach wyświetlony był wynik korzystny dla nich, ale bramka została cofnięta – był spalony i jej nie było. My również stworzyliśmy sobie świetne sytuacje. Mecz był dosyć otwarty, w mojej opinii także wyrównany. Nie uważam, że nie zasłużyliśmy na punkt. Musimy go szanować, ale nie ma u nas wielkiego niedosytu. Zrobiło nam się gorąco, gdy straciliśmy gola w samej końcówce, dlatego uważam, że był on uczciwy.

Podejmujecie dzisiaj Wisłę Płock, najgorszy zespół na wyjazdach w lidze. Potrzebna będzie większa koncentracja?

Igor SAPAŁA: W naszym przypadku wyjątkowej koncentracji niż ta, z jaką podchodzimy do spotkań z innymi, topowymi rywalami nie ma. Jest ona na każdy mecz taka sama. Nie może spaść nawet o jeden procent. Jesteśmy w czubie, wiemy o co gramy. Po nas musi być widać, że wiemy o co chcemy rywalizować i jakie jest nastawienie. Nieważne z kim gramy, to w ogóle nie powinniśmy o tym między sobą rozmawiać. Każdy musi mieć jasno postawiony cel. To, że statystyki nie przemawiają za Wisłą Płock to nie jest ważne. Wiele razy piłka nauczała nas o swojej nieprzewidywalności. Powinniśmy podejść do tego spotkania tak, że ten mecz ma nam dać trzy punkty i przybliżyć nas do upragnionego celu.

A upragnionym celem jest…

Igor SAPAŁA: Wygrać wszystkie spotkania do końca sezonu.


Na zdjęciu: Igor Sapała po 144 dniach wrócił do składu Rakowa.
Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus