Jaroszewski: Konfesjonał dla złoczyńców

W poprzedniej kolejce znów beniaminkowi czegoś zabrakło. I ponownie słychać głosy, że porażka 1:2 na obiekcie Cracovii to efekt… braku odrobiny szczęścia.
Marcin JAROSZEWSKI: – Poza wszystkim trzeba powiedzieć, że Cracovia w przekroju całego spotkania była zespołem lepszym. Długimi momentami nie byliśmy jednak gorsi, a fragmentami wyraźnie dominowaliśmy. Nie przyniosło to jednak efektu punktowego, choć powinno. Cały czas czekamy na taki mecz, w którym będziemy wyraźnie słabsi, a mimo to wygramy.

Po raz kolejny nie obeszło się bez kontrowersyjnej analizy VAR…
Marcin JAROSZEWSKI: – Ludzkość wymyśliła bardzo wiele wspaniałych wynalazków. I one zwykle spełniały swoją rolę – do czasu, kiedy szaleni dyktatorzy albo mali cwaniacy nie zaczęli ich wykorzystywać do swoich niecnych celów. Podobnie postrzegam dzisiaj VAR. Ale być może kiedyś zmienię zdanie na ten temat. Nasi sędziowie są szanowani w Europie, więc umiejętności im nie brakuje. Bardziej chodzi o to, kto jest jakim człowiekiem, a nie jakim jest arbitrem. Jeśli ktoś gwiżdże przeciwko nam z czystym sumieniem, to w porządku. A jeśli nie? To niech się idzie wyspowiadać.

Kibice mają swoje teorie na ten temat…
Marcin JAROSZEWSKI: – Cały czas „cisną”, że niby Zbigniew Boniek się na nas mści za to, że przed ostatnimi wyborami na prezesa PZPN poparliśmy Józefa Wojciechowskiego. Moje zdanie w tej kwestii jest jasne. Twierdzenie, że Boniek w jakikolwiek sposób wpływa na niekorzystne dla nas decyzje sędziów, jest bzdurne. Nie wierzę, że rano siedzi w Warszawie albo w Rzymie i przy kawie oraz croissancie knuje przeciwko Zagłębiu.

Kto tak myśli, jest idiotą. Przed wyborami szefa PZPN najpierw poparliśmy Bońka, a jako drugiego kandydata – Wojciechowskiego. Każdy z nich oferował w programie coś, co było korzystne dla szerokiego spectrum klubów – również I-ligowych. A w jaki sposób głosowaliśmy – to już zupełnie inny temat. W tej branży nie działasz nigdy sam. Ktoś kiedyś tobie pomógł, potem ty komuś pomagasz. Nie ukrywam, że zostałem poproszony, by poprzeć Wojciechowskiego. I tak zrobiłem. Zresztą to już przeszłość, która na swój sposób żyje teraz w wyobraźni kibiców.

Siłą rzeczy rzutuje ona jednak na relacje między prezesem PZPN a sternikiem beniaminka z Sosnowca…
Marcin JAROSZEWSKI: – Wiem, że szef związku czasem wypowiada się na mój temat krytycznie. Gdzieś w internecie napisał, że jestem prezesem z nadania politycznego. Każdy w Polsce wie, że Boniek ma potrzebę komentowania wszystkiego, nawet jeśli na jakiś temat nie posiada jakiejkolwiek wiedzy albo posiada co najwyżej płytką. Któregoś razu skomentował nawet aferę z udziałem Moniki Levinsky. Po prostu tak już ma, że musi skomentować – i czasem mu ten sarkazm świetnie wychodzi. Sęk w tym, że nie zawsze. Wracając jednak do tego, co napisał na mój temat – myślę, że Zbigniew Boniek chciałby być takim trenerem, jakim ja jestem prezesem.

Czyli nie knuje, ale jednak podszczypuje…
Marcin JAROSZEWSKI: – Jedyne moje pretensje do Zbigniewa Bońka sięgają roku 1985. W finale Pucharu Europy na Heysel faulowany był przed polem karnym, a nie w jego obrębie. Rzut karny dla Juventusu Turyn podyktowany został niesłusznie. To Liverpool powinien zdobyć wtedy główne trofeum.

Dla niespełna 12-letniego Marcina Jaroszewskiego miało to aż tak ogromne znaczenie?
Marcin JAROSZEWSKI: – Jestem kibicem Zagłębia Sosnowiec od zawsze, ale w moim sercu jest miejsce również dla Liverpoolu. Kilka miesięcy przed finałem na Heysel Boniek strzelił dwa gole Liverpoolowi w meczu o Superpuchar Europy, czym mnie – jako młodego chłopaka – doprowadził do łez. Potem któregoś dnia w jego biografii przeczytałem, że przed jednym z tych dwóch meczów bolał go ząb. I pamiętam, że chociaż tyle miałem wtedy uciechy (śmiech).

Na szeroki uśmiech przy Kresowej trzeba będzie poczekać do samej mety rozgrywek. Co pan dzisiaj czuje, wchodząc do szatni Zagłębia?
Marcin JAROSZEWSKI: – Buzującą złość. Wiem, że ta grupa zawodników będzie walczyła bez wytchnienia do ostatniego meczu. Nawet jeśli matematyczne wyliczenia nie będą już dla nas korzystne, to każdy kolejny rywal będzie się musiał mocno napracować, żeby ugrać z nami choćby punkt. Do tej pory oprócz Śląska każdy przeciwnik miał w meczu Zagłębiem sporo szczęścia – to bez dwóch zdań.

Trudno wyobrazić sobie taki dzień, w którym sędziowie spojrzą na was łaskawszym okiem?
Marcin JAROSZEWSKI: – Nie chcemy, żeby nam ktokolwiek pomagał. Ale jedno muszę powiedzieć wyraźnie – jeśli nikt nie będzie nam przeszkadzał w tym, żeby sumę szczęścia doprowadzić do zera, to my się w tej lidze utrzymamy.

Może w tym pomóc sobotnie zwycięstwo nad Lechią, która macha do was z drugiego bieguna tabeli…
Marcin JAROSZEWSKI: – Mam nadzieję, że nie dojdzie do niespodzianki i wygramy. Cieszę się, że na Stadion Ludowy wracają nasi byli piłkarze – Kuba Arak i Konrad Michalak. To bardzo sympatyczne chłopaki, zawsze są bardzo mile widziani w Sosnowcu. Na pewno ciepło się z nimi przywitamy. A potem trzeba będzie im zabrać punkty…

 

Na zdjęciu: Ligowy mecz z udziałem Zagłębia Sosnowiec? To oznacza, że będzie sporo mocnego kina…