Jerzy, wielki budowniczy (9)

Gdy w latach 90. trafił na 1,5 roku do Górnika, zobaczył ten klub na początku drogi w dół. Teraz, na starcie sezonu 2007/08 dołączył do zabrzan już u kresu tego smutnego marszu, choć w maju 2009, gdy drugi w historii spadek z ekstraklasy stał się faktem, jego w Zabrzu już nie było.  Pół roku przed spadkiem Górnik zimował na ostatnim miejscu w tabeli, jednak trener Henryk Kasperczak zrezygnował z usług doświadczonego piłkarza. Uznał, że czas na młodszych i zabrzanie rozwiązali kontrakt z byłym reprezentantem Polski. Czy wiosną Jerzy Brzęczek zdołałby uratować zasłużony klub?

To wróżenie z fusów. Fakt, że na wiosnę Górnik punktował lepiej (1,3 pkt na mecz) niż jesienią z Brzęczkiem w drużynie (0,7 pkt na mecz), ale błędów w Zabrzu popełniono wtedy całą masę. Najpoważniejszym było powierzenie pełnej władzy, także tej dotyczącej transferów, w ręce Henryka Kasperczaka.

Kasperczak to legendarny trener, z wielkim bagażem doświadczeń, ale w tym okresie był już po prostu zmęczony. Piłkarze z politowaniem patrzyli, jak się myli, albo znów o czymś zapomina. – Myślę, że rzeczywistość trochę mu już wtedy uciekała – mówi jeden z piłkarzy z tamtego zespołu.

Podobnie jak przed 14 laty, tak i teraz Brzęczek został kapitanem zespołu, a młodsi piłkarze otrzymali dobrą lekcję profesjonalizmu. I znów – jak przez całą karierę – przychodził do klubu jako pierwszy, wychodził jako ostatni, a treningi uzupełniał pracą indywidualną. Jak było trzeba – potrafił opieprzyć. Gdy ktoś potrzebował – chętnie pomagał. I to nie tylko młodszym piłkarzom.

Trzymał się wtedy z Tomaszem Hajtą, który miał wtedy pewne problemy w życiu prywatnym i Brzęczek pomagał mu rozwiązywać te supły. Teraz częściej też dawał wyciągać się na imprezy. Młodsi piłkarze Górnika nie mogli się nadziwić. Spodziewali się „Papieża”, który będzie ich gonić za każde piwo, a w Górniku pojawił się normalny facet, który i zabawić się lubił.

 
Po powrocie z Austrii Brzęczek trafił do Górnika, gdzie trzymał się z Tomaszem Hajto.
Po powrocie z Austrii Brzęczek trafił do Górnika, gdzie trzymał się z Tomaszem Hajto. Fot. Włodzimierz Sierakowski/400 mm.pl

Brzęczek traci nerwy

Na boisku też wciąż dawał radę. Dopóki Kasperczak z niego nie zrezygnował, grał regularnie. W pierwszym sezonie (2007/08) Górnik prowadzony przez Ryszarda Wieczorka zajął ósme miejsce, a we wrześniu stało się coś niezwykłego. Jerzy Brzęczek stracił panowanie nad sobą. Nigdy wcześniej w dorosłej piłce nie dostał czerwonej kartki, a teraz wyleciał z boiska w dwóch meczach z rzędu!

Najpierw w spotkaniu Pucharu Polski z Lechią (2:2) w 60. minucie otrzymał drugą żółtą kartkę i musiał zejść do szatni. Trzy dni później Górnik grał w Grodzisku Wielkopolskim z Dyskobolią. Radosław Majewski uderzył Brzęczka łokciem w twarz, a sędzia tego nie zauważył. Dobrze widział jednak brutalny rewanż kilka minut później i dał Brzęczkowi bezpośrednią czerwoną kartkę. To był zresztą mecz z rodzaju piłkarskich jaj. Górnik prowadził w Grodzisku 1:0 po bramce Konrada Gołosia, gdy w 37 minucie sędzia Mariusz Podgórski wyrzucił z boiska Borisa Peszkovicia.

W przerwie doszło do… zmiany arbitra. Podgórski doznał kontuzji i w jego miejsce wszedł Konrad Bobkiewicz. To właśnie on wręczył czerwoną kartkę Brzęczkowi, a wynik meczu brzmiał już wtedy 1:1. Grający w dziewiątkę Górnik stracił w końcówce dwa gole.

Piłkarz w sztabie trenerskim

Jerzy Brzęczek był jeszcze piłkarzem, ale to był już ostatni etap przygotowań do pracy trenera. W Austrii wyrobił licencję trenerską UEFA A. Gdy Górnik zwolnił Wieczorka, padła propozycja, by Brzęczek został grającym trenerem i pomagał Markowi Piotrowiczowi. Odmówił, bo uznał, że nie jest jeszcze gotowy. Wszyscy widzieli w nim trenera już teraz, a on ciągle chciał się uczyć. Dlatego, gdy zrezygnował z niego Kasperczak, nie zakończył kariery, a na pół roku zakotwiczył w Polonii Bytom. Wciąż jeszcze był piłkarzem, ale wszedł już w skład sztabu trenerskiego Marka Motyki.

– Prowadził pewne elementy zajęć, ale wciąż głównie się uczył i podpatrywał. Chętnie wprowadzał nowe elementy, ćwiczenia, które podpatrzył w trakcie piłkarskiej kariery. Był bardzo zapalony do tej pracy, trafnie oceniał sytuację, miał trafne uwagi, widać było, że jest kumaty w tych sprawach – mówi Motyka.

Długo wspólnie nie popracowali, bo Motyka został zwolniony po trzech meczach rundy wiosennej. W jego miejsce przyszedł Jurij Szatałow, Polonia skończyła sezon na siódmym miejscu, a Brzęczek w końcu zakończył karierę. W wieku 38 lat, po rozegraniu 306 meczów w austriackiej Bundeslidze, 249 w polskiej ekstraklasie i 47 w izraelskiej Ligat ha’Al powiedział: dość. Był już gotowy na nowy rozdział w życiu.

Robert Lewandowski zdążył spotkać się obecnym selekcjonerem na boisku w sierpniu 2008. Fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm.pl

Powrót do domu

Mógł przebierać w ofertach, ale najpierw wrócił do domu. W grudniu 2009 roku podczas turnieju gwiazdkowego w Częstochowie oficjalnie zakończył karierę piłkarską. Hala pękała w szwach, a kibice głośno skandowali jego nazwisko. Na bandach wisiała flaga „Prawda jest jedna. Raków zawsze będzie trwać”.

Już wtedy Brzęczek wiedział, że pracę trenerską rozpocznie tam, gdzie zaczął jako piłkarz. Raków pałętał się po niższych ligach, huta wycofała się ze sponsorowania klubu, długi rosły aż dobiły do blisko 1,5 mln złotych. Wszystko zmierzało ku upadkowi. Brzęczek nie chciał na to patrzeć, już dość naoglądał się smutnych końców zasłużonych klubów. Bankructwo klubu przeżył w LASK Linz, potem w Tirolu Innsbruck, gdzie pomagał w odbudowie klubu. W 2005 dowiedział się, że przestała istnieć sekcja piłki nożnej Olimpii Poznań, z Górnika Zabrze ledwie odszedł, a ten zaraz spadł z ekstraklasy.

Rodzina piłkarza od lat wspierała Olimpię Truskolasy, nieraz ratując klub przed poważnymi tarapatami. Więc, gdy pomocy potrzebował Raków Częstochowa, nie zastanawiał się ani chwili. Choć gdyby wiedział, co go czeka… być może drugi raz by się nie zdecydował.

Powrót do Częstochowy był jak podróż w czasie. W Rakowie Brzęczek spotkał m.in. Krzysztofa Kołaczyka i Artura Lampę, z którymi 24 lat wcześniej wygrał ogólnopolską Spartakiadę. Do klubu ściągnął go Kołaczyk.

– Jurek, jest problem z klubem – zadzwonił pewnego dnia i pobieżnie przedstawił sytuację w klubie. Odpowiedź była szybka:

– Krzychu, to nasz klub, trzeba pomóc. Musimy zaryzykować.

Zapewnili się nawzajem, że jeden drugiego nie zostawi i zaczęli działać.

Z telefonem na trening

Dziś Rakowowi brakuje tylko stadionu. Pierwsza drużyna świetnie radzi sobie w I lidze i w tym sezonie już na dobre włączy się do walki o ekstraklasę, a klubowa akademia to krajowa czołówka. Ale w 2009 Raków to był obraz nędzy i rozpaczy.

– Gdyby nie Jerzy, w tym miejscu mógłby stać choćby supermarket – mówi Lampa wskazując na stadion. Dla niego Raków to całe życie. Po młodzieżowym sukcesie nie zrobił wielkiej kariery, został w Częstochowie, a od kilkunastu lat pełni w Rakowie rolę masażysty.

W lutym 2010 Brzęczek objął stanowisko trenera Rakowa, ale zajęcia na boisku to był tylko niewielki wycinek jego pracy.

– Oprócz roli trenera, był też człowiekiem od logistyki. Woził piłkarzy po lekarzach, załatwiał najprzeróżniejsze sprawy. Na boisku też nie było łatwo, bo musieliśmy rozwiązać kontrakty z wieloma zawodnikami. Jerzy przez trzy sezony utrzymywał Raków w II lidze grając praktycznie tylko juniorami, a przy okazji wypromował kilku zawodników, jak Lenartowskiego, Gajosa czy Zacharę – opisuje Kołaczyk.

Krzysztof Kołaczyk (z prawej), wiceprezes Rakowa i Artur Lampa
Krzysztof Kołaczyk (z prawej), wiceprezes Rakowa i Artur Lampa. Fot. Michał Chwieduk/400mm.pl

– Pamiętam, że nieraz wychodził na trening z telefonem w kieszeni, bo czekał na ważny telefon dotyczący sprzętu czy niezapłaconej faktury i wiedział, że musi odebrać, bo inaczej np. wyłączą nam wodę w klubie. Potem szedł i sprawdzał, czy pani od strojów ma dość proszku do prania – wspomina Lampa. Początki były bardzo trudne, a efekty pracy słabo widoczne.

– Pierwsze trzy lata to była gehenna. Moja żona mówiła mi, bym dał sobie spokój, a tak naprawdę wiedziała może o 5 procentach problemów. Przejąłem na siebie długi wobec ZUS-u i Urzędu Skarbowego, to było łącznie blisko 300 tysięcy złotych. Odbierałem wszystkie telefony od dłużników, bo wiedziałem, że bez tego będę jeszcze mniej wiarygodny. Dziś biorę leki na nadciśnienie, przez dwa lata miałem problemy ze snem – opisuje Kołaczyk.

Nic dziwnego, że w pewnym momencie dopadł go kryzys, wtedy Brzęczek użył umiejętności motywowania i dodał koledze otuchy. Ale przecież i Kołaczyk był w młodości kapitanem juniorskiej drużyny Rakowa Częstochowa, więc gdy pewnego dnia przyszedł do niego załamany Brzęczek i powiedział, że to koniec, wtedy on przekonał jego, by się nie poddawał.

Cios i ważna lekcja

I tak walczyli nadal, ale bida wciąż trwała. Pieniądze płynęły cienkim strumieniem. Piłkarze grali praktycznie za darmo. Pewnego razu jeden z zawodników nie wytrzymał i nabazgrał coś głupiego na temat klubu na tablicy, na której Jerzy Brzęczek przed meczami rozrysowywał taktykę. Ktoś wyciągnął potem tę tablicę z torby tak, że napis zobaczyła cała drużyna. Trener zrobił się bordowy ze wściekłości i w swoim stylu zacisnął szczękę.

Klubowe dochodzenie zakończyło się sporym zaskoczeniem, bo do autorstwa bazgrołów krytykujących klub przyznał się piłkarz, co do którego podejrzenia były najmniejsze, a na przesłuchanie został wezwany na końcu. Dla Brzęczka był to cios, ale też dobra lekcja, która nieco go zmieniła.

Afery nie zrobił, ale wiedział już, że nie zawsze może pierwszy wyciągać rękę. Lepiej w Rakowie zrobiło się dopiero po jakimś czasie, zaczęli pojawiać się pierwsi sponsorzy, zawodnicy – a przecież nie brakowało tu ciekawych nazwisk, jak Maciej Gajos czy Mateusz Zachara – dostawali po kilkaset złotych.

W pewnym momencie Rakowowi pomógł Jakub Błaszczykowski. Siostrzeniec Brzęczka wyłożył 35 tysięcy złotych, a piłkarze otrzymali po tysiąc na święta. Reprezentant Polski zawsze słynął z gestu. W tym roku pożyczył 1,5 mln złotych Wiśle Kraków, gdy ta znalazła się w poważnych tarapatach.

W Rakowie Brzęczek przeszedł szybki kurs radzenia sobie z sytuacją ojciec – syn, bo w zespole miał przecież syna Roberta. Po powrocie do kraju obaj synowie Jerzego zakotwiczyli w szkółce Wisły Kraków. Starszy, Patryk, z piłką dał sobie spokój dość wcześnie i został… kucharzem. W Krakowie skończył szkołę gastronomiczną, potem przez pewien czas pracował w kuchni krakowskiego hotelu Sheraton. Teraz jest zastępcą szefa kuchni w jednej z opolskich restauracji.

Robert Brzęczek nie zrobił takiej kariery jak tata.
FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Syn w drużynie

Robert po odejściu z Wisły trafił do juniorów Rakowa, potem do pierwszej drużyny, a tam czekał na niego tata – trener. I się zaczęło…
– Pojawiały się głosy, że gra po protekcji ojca, ale on zawsze bronił się na boisku. Zresztą Jurek już wcześniej przygotowywał go, że spotka się z tego typu komentarzami – mówi Kołaczyk, który wcześniej przez dwa lata prowadził Roberta w zespole juniorów. – Był niski, podobnie jak tata, ale technikę miał świetną. Serducho do walki i profesjonalne podejście, wiedział po co przychodzi na treningi – opisuje. Czegoś jednak brakło, by zrobić karierę. Dziś Robert gra w klasie okręgowej, w Amatorze Golce tuż obok Truskolasów.

Przełom w odbudowie Rakowa nastąpił, gdy do klubu przyszedł Michał Świerczewski z firmy x–kom. Dotychczasowa praca Brzęczka i Kołaczyka wzbudziła jego zaufanie i w 2015 kupił częstochowski klub. Nowy właściciel chciał szybkiego postępu, ale nic takiego się nie działo. Raków ciągle tkwił w II lidze.

Jerzy Brzęczek był zwolennikiem spokojnej pracy, był wierny nazwiskom. W rozmowie ze Świerczewskim często powtarzał, że warto poczekać na tego lub innego zawodnika, jeden się rozwinie, drugi wróci do zdrowia. Ale Świerczewski czekać nie chciał, wolał wzmocnić zespół i ujrzeć bardziej namacalny postęp.

Wreszcie drogi musiały się rozejść. Dla trenera nie było to łatwe. Wcześniej odrzucał oferty odejścia, dwukrotnie pytali o niego w Górniku Zabrze, ale on za każdym razem odmawiał. Tak samo będzie w przyszłości, gdy zadzwonią do niego z Wisły Kraków, a on będzie trenerem GKS Katowice. Lojalność to w jego słowniku bardzo ważne słowo. Musiał odchorować to zwolnienie, ale życie pokazało, że wyszło mu to na dobre. W Rakowie był już 5 lat, a to dobry moment, by zrobić krok do przodu.