Joachim Marx pokonał to paskudztwo!

Joachim Marx, były reprezentant Polski, złoty medalista olimpijski z Monachium i dwukrotny mistrz Polski z Ruchem Chorzów, wygrał trudną walkę z koronawirusem.

W poniedziałkowym „Sporcie”, przy okazji 100-lecia klubu z Chorzowa, przypomnieliśmy sylwetkę 75-letniego obecnie świetnego napastnika, który z „Niebieskimi” dwukrotnie (1974, 1975) zdobywał mistrzostwo Polski, a także grał w ćwierćfinale Pucharu UEFA i Pucharu Europy Mistrzów Krajowych.

Stracił 7 kg

Po okresie świetnych występów w Ruchu Joachim Marx wyjechał do Francji. Przez kilka lat z powodzeniem bronił barw RC Lens. Nad Sekwaną mieszka do dziś, zresztą w sąsiedztwie swoich byłych kolegów, Eugeniusza Fabera i Bronisława Buli. Miesiąc temu przechodził bardzo trudne chwile.

– Akurat z tego wszystkiego teraz wychodzę – mówi nam były piłkarz klubu z Cichej. – Gdzie i od kogo się zaraziłem? Nie wiem. Człowiek chodził do sklepu, miał kontakt z innymi osobami, ale zanim wirus wyjdzie, to trochę trwa. Jak zachorowałem, to praktycznie przez dwa tygodnie spałem. Zaczęło się od bólu głowy, podwyższonej temperatury i dreszczy przechodzących przez całe ciało, czyli właściwie grypowych objawów.

Były piłkarz przeżywał bardzo trudne momenty. – 16 marca byłem u lekarza. Przypuszczał, że to może właśnie grypa, ale ja tej choroby w życiu nie miałem – podkreśla Marx. – Później wszystko z dnia na dzień się pogarszało. Temperaturę miałem skaczącą, bo rano termometr wskazywał 39 stopni, a po południu 36. Poza tym nic nie jadałem, bo na nic nie miałem apetytu, a do tego wszystkiego dochodziły nudności. W czasie walki z koronawirusem, bo ostatecznie okazało się, że go złapałem, straciłem 7 kg. I to – w moim wieku – był chyba jedyny pozytyw – uśmiecha się były piłkarz.

Jak wyglądało leczenie i dochodzenie do siebie? – Przez pierwsze 2-3 dni przychodził do mnie lekarz domowy, który mnie obsłuchiwał i mierzył ciśnienie. Choć nie zrobił żadnego testu, bo innych dolegliwości nie miałem, zdiagnozował koronawirusa. Na szczęście nie musiałem jechać do szpitala, ale przez dwa tygodnie leżałem z zamkniętymi oczami. Dlaczego? Bo nie byłem w stanie ich otworzyć, a jak to zrobiłem, to po kilkunastu sekundach musiałem zamknąć – opowiada pan Joachim.

Pomogły… ogórki konserwowe

– Po dziesięciu dniach dostałem gorączki, która podskoczyła do 41,2 stopnia! – opowiada nasz rozmówca. – Syn od razu wezwał lekarza. Pobrali mi krew, a następnie zawieźli na pogotowie. Spędziłem tam 10 godzin, po których ponownie pobrali mi krew, zbadali mocz, a do tego prześwietlili płuca.

Wyniki były zadowalające, więc nie zostawili mnie w szpitalu, tylko przywieźli z powrotem do domu. Dostałem kroplówkę, po której zacząłem czuć się nieco lepiej. Żona zmuszała mnie do jedzenia i powoli wracał apetyt, ale właściwie jadłem jedynie suchy chleb i ziemniaki, bo tylko to mi podchodziło.

Pewnej nocy przyśniły mi się ogórki, więc przy śniadaniu zapytałem żonę czy mamy jakieś ogórki kiszone, ale polskie, bo tu we Francji kupujemy polską żywność. Wziąłem więc takiego kiszonego ogórka, ale smakował mi tylko jego sok, bo sam ogórek już nie. No to żona – po dziesięciu minutach – poleciła, bym spróbował ogórka konserwowego. Przystałem na to i tak mi zasmakował, że od razu zjadłem trzy (śmiech).

Mogę powiedzieć, że od tamtego dnia powoli zaczął wracać mi smak, a ogórki jadałem rano i po południu. Pomagały mi trawieniu i tak się do nich przyzwyczaiłem, że jem je do dziś. Dochodzenie do siebie trwało ze dwa tygodnie, ale każdego dnia czułem się lepiej. Zaczęła też opadać temperatura, lecz nie ukrywam, że byłem wykończony tą walką.

Nogi miałem jak z waty, nic mi się nie chciało robić. Jak poszedłem do łazienki żeby się umyć czy ogolić, to potem od razu chciałem się położyć. Teraz najgorsze mam już na szczęście za sobą. Odstawiłem już paracetamol i powoli dochodzę do siebie. Pomagam żonie w kuchni, a wcześniej dosłownie żadnego zapachu nie potrafiłem znieść. Nawet nie potrafię ich opisać, bo były chyba nie z naszej planety.

Silny organizm

Joachim Marx miał szczęście i silny organizm, że udało mu się przezwyciężyć wszelkie dolegliwości. – Miałem szczęście, że wirus nie siadł mi na płucach, a tak przecież dzieje się w wielu wypadkach. Znajomi mnie wspierali, mówiąc: „ty zawsze byłeś mocny i na pewno to przezwyciężysz”. Być może coś w tym jest, bo papierosów nigdy nie paliłem, a alkohol piłem okazjonalnie, więc niewykluczone że właśnie dzięki dobremu prowadzeniu się udało mi się przezwyciężyć to paskudztwo – podkreśla mistrz olimpijski z 1972 roku.

Na zdjęciu: Joachim Marx przeżywał ciężkie chwile w walce z koronawirusem.

Fot. RBM