Józef Wandzik. Grecki łącznik [WYWIAD]

Cieszyli się jak dzieci…

W Polsce odbywają się teraz Mistrzostwa Świata U-20, w których biało-czerwoni zapisali swoją historię. W 1983 roku zdobyliśmy brązowy medal, a podstawowym bramkarzem tej reprezentacji był… Józef Wandzik. Wspomnienia zostały na zawsze?
Józef WANDZIK: – Na pewno te mistrzostwa zostały w mojej głowie, ale chciałbym przypomnieć, że dwa lata wcześniej w Australii mieliśmy jeszcze lepszą pakę, ale jako zespół nie wyszliśmy z grupy. W 1983 roku niemal wszyscy skazywali nas na porażkę, ale była znakomita atmosfera w drużynie, jeden za drugiego dałby sobie uciąć rękę i z tego zrobił się wynik, trzecie miejsce na świecie. Wcześniej byłem w Meksyku na turnieju imieniem Joao Havelange’a i trochę znałem ten kraj. Jednak mimo wszystko klimat zrobił swoje, zmiana czasu także, więc trochę się obawialiśmy o nasze występy. Pierwszy mecz z Wybrzeżem Kości Słoniowej wysoko wygraliśmy 7:2. Drugi przegraliśmy z Urugwajem 1:3, ale nie straciliśmy szans na wyjście z grupy. Z Amerykanami wygraliśmy 2:0 i wyszliśmy dalej. Już wtedy zaczęliśmy konkretnie myśleć o medalu, tym bardziej że ze Szkotami wygraliśmy w ćwierćfinale 1:0.

Ostatecznie w Meksyku zdobyliście brązowe medale, ale nie macie po latach poczucia niespełnienia, że można było osiągnąć jeszcze więcej?
Józef WANDZIK: – W półfinale trafiliśmy na znakomitą Argentynę, z którą zagraliśmy bardzo dobre spotkanie. Ostatecznie dopiero w końcówce przegraliśmy 0:1, chociaż mieliśmy kilka dogodnych okazji. Nie wykorzystali ich między innymi Wiesiek Wraga i Janusz Dobrowolski. Teraz się dowiedziałem, że Dobrowolski po wypadku w Kanadzie jest na wózku inwalidzkim. Chciałbym go przy okazji tego wywiadu pozdrowić bardzo serdecznie. A po meczu z Argentyną rywale gratulowali nam świetnego występu. Jednak co z tego, jak to oni zagrali w wielkim finale z Brazylią, z którą zresztą przegrali. Myśmy byli już zmęczeni turniejem, ale sprężyliśmy się raz jeszcze i pokonaliśmy w spotkaniu o brąz Koreę Południową po dogrywce 2:1. Na finale w stolicy Meksyku na Stadionie Azteków było 110 tysięcy kibiców, atmosfera niesamowita. A potem ceremonia dekoracji medalami i radość z brązowych krążków. Cieszyliśmy się jak dzieci.

Dwa lata wcześniej poleciał pan na mistrzostwa świata w Australii. Na Antypodach mieliście drużynę z póżniejszymi gwiazdami seniorskiej reprezentacji, Janem Urbanem, Dariuszem Dziekanowskim, Ryszardem Tarasiewiczem czy Dariuszem Wdowczykiem, a mimo tego była klapa…
Józef WANDZIK: – W 1981 roku przegraliśmy w grupie 0:1 z Katarem i skomplikowaliśmy sobie sytuację. Ostatecznie zajęliśmy dopiero 9. miejsce, chociaż mieliśmy w składzie tak świetnych piłkarzy, jak właśnie Darek Dziekanowski, czy Janek Urban, z którym 4 lata później spotkałem się w Górniku Zabrze. Porażka z Katarem to była dla nas wstydliwa sprawa, ale nikt nie chciał pamiętać, że Katarczycy byli rewelacją tych mistrzostw i dostali się aż do finału. To nie byli kelnarzy.

„Achim” to miał dobrze…

Wicekrólem strzelców został wówczas Joachim Klemenz, pański późniejszy kolega z Górnika Zabrze. Jak to się stało, że obrońca zdobył 5 bramek, dystansując na liście snajperów takie tuzy jak Bebeto czy Marco van Basten?
Józef WANDZIK: – Powiem tak, „Achim” to miał dobrze…

A konkretnie to o co chodziło z tym Klemenzem?
Józef WANDZIK: – To mój serdeczny kolega z Górnika Zabrze i reprezentacji U-20. Kiedyś grał w środku pomocy na „8”-ce. A jak potem został stoperem, to lubił z przyzwyczajenia biegać do przodu, miał ciąg na bramkę. Jak się rozpędził, to był jak walec, miażdżył każdego po drodze. Po prostu nie szło go zatrzymać. Poza tym miał nosa do zdobywania bramek. A to cenny dar, czyli „Achim” miał dobrze…

Nic pan nie mówi o van Bastenie, który pozostawał wówczas w cieniu Klemenza…
Józef WANDZIK: – Jeśli chodzi o van Bastena to jego Holandia nie osiągnęła sukcesu w tamtych misrzostwach w Meksyku, ale potem dominowała w Europie. W 1988 roku została mistrzem Europy, a Marco był wtedy jednym z najlepszych napastników na świecie.

Z „brązowej drużyny” z Meksyku to pan zrobił największą karierę w seniorskiej piłce. 3 lata później ponownie znalazł się pan w tym kraju w ekipie Antoniego Piechniczka, już na „dorosłych” mistrzostwach świata.
Józef WANDZIK: – O nie, nie, nie… Był jeszcze Marek Leśniak, który zagrał dużo mniej spotkań ode mnie w kadrze, ale został królem strzelców naszej ligi. Nie wszyscy z nas zrobili prawdziwe kariery, ale tak się w życiu układa, że potrzebne jest szczęście. Ja w 1986 roku w |Meksyku byłem rezerwowym, to jeszcze nie był mój czas w kadrze. Potem nie udało nam się awansować na żadną dużą imprezę, choć zespół wciąż był mocny. Tyle że wtedy o promocję było trudniej. W mistrzostwach Europy grało tylko osiem drużyn, a na mundialu 24. Były bardzo silne ekipy jak ZSRR czy Jugosławia, a na dodatek my wciąż trafialiśmy na Anglię. Teraz jest więcej zespołów na tych imprezach, a do tego można awansować z drugiego miejsca lub na przykład poprzez Ligę Narodów. O awans jest po prostu łatwiej

Wróćmy do obecnego Mundialu 20-latków w Polsce. Interesuje się pan tymi mistrzostwami, ogląda pan występy Polaków? Ciężko będzie powtórzyć osiagnięcie pańskiej drużyny z 1983 roku?
Józef WANDZIK: – Ja życzę moim następcom, by nie tylko powtórzyli nasz wynik z Meksyku, ale dostali się do finału. Patrząc jednak realnie na tę sprawę, to raczej mało możliwe. Przyjechałem teraz do Polski z reprezentacją oldbojów klubów ateńskich i nie miałem okazji oglądać ich meczu z Kolumbią. Jednak oglądałem inne spotkania, chociażby RPA z Argentyną.

Mamy zdolnych, młodych piłkarzy, jednak coraz trudniej nam o sukces na wielkich imprezach. Co jest tego przyczyną?
Józef WANDZIK: – Na pewno jesteśmy krajem utalentowanych piłkarzy, ale moim zdaniem ci młodzi, zdolni za szybko wyjeżdżają za granicę. To jest błąd. Jednak niech to lepiej ocenią trenerzy i analitycy ze specjalnej komórki w PZPN-ie. To oni powinni wyciągnąć właściwe wnioski. Sporo fajnych chłopaków jest w kadrze U-21, która za chwilę rozpocznie swój udział w mistrzostwach Europy U-21. Ten zespół wyeliminował wcześniej Portugalię, prawdziwą potęgę w piłce młodzieżowej, więc to coś znaczy. Jednak nie chcę przekreślać szans drużyny Jacka Magiery, nie o to mi chodziło. To się wszystko może zmienić.

Chcieli go w… operze

Nie żałuje pan greckiej emigracji, to był dobry wybór? Wyjeżdżając z Górnika Zabrze miał pan oferty także z innych krajów?
Józef WANDZIK: – Oczywiście i było ich sporo. Z Belgii, Niemiec, Turcji. Chciała mnie Bursaspor, a także Trabzonspor, jeśli chodzi o ligę turecką. Z Belgii dostałem propozycje ze Standardu Liege i Royal Charleroi. Mogłem też zagrać w pierwszej Bundeslidze, gdzie grał wówczas interesujący się mną Bayer Uerdingen. Ostatecznie wybrałem Panathinaikos i nie żałuję tej decyzji. Grecy byli najbardziej konkretni. W tamtym okresie to był klub znakomicie zorganizowany, mający potencjał fnansowy i kibicowski, a także świetną bazę. Razem z Krzyśkiem Warzychą dużo tam osiągnęliśmy. Byliśmy w półfinale Ligi Mistrzów, wygrywając pierwszy mecz w Amsterdanie z Ajaksem 1:0 po golu „Gucia”. Już wszyscy nas widzieli w finale, ale rewanż przegraliśmy u siebie aż 0:3. Nie mieliśmy żadnych problemów w Panathinaikosie, a wspierał nas prawdziwy żywioł kibicowski. Na greckich kibiców zawsze mogliśmy liczyć.

Zarówno w Polsce, jak i pod Akropolem znakiem rozpoznawczym Józefa Wandzika był tubalny głos, który słyszany był nie tylko na boisku, ale i na trybunach. Podobno Grecy chcieli pana zatrudnić w… operze.
Józef WANDZIK: – Rzeczywiście, były takie żarty, że w Grecji za tenora do opery miałem iść. Jak krzyczałem „moja”, to obrońcy odsuwali się od razu, by zrobić mi miejsce na interwencję. Wszyscy się cofali, robili miejsce. Zderzenie ze mną nie należało do przyjemnych. Jak już nauczyłem się greckiego, to w ich języku krzyczałem „moja”, czy też „bramkarz”. Mój tubalny głos robił swoje. W operze jednak nie wylądowałem i szkoda, bo może z takim głosem zrobiłbym karierę (śmiech…).

W 2004 roku Grecja została sensacyjnym mistrzem Europy. Nie byłoby tego tytułu, gdyby nie fantastyczny bramkarz Antonios Nikopolidis, który był pana dublerem w Panathinaikosie. Dużo się nauczył od Pana?
Józef WANDZIK: – Nikopolidis 9 lat był moim zmiennikiem w Panathinaikosie i prawie się zestarzał, czekając na grę w bramce. Jednak czegoś się przez ten czas nauczył, zostając mistrzem Europy. W stosunku do mnie zachował się bardzo fair, podkreślając w wywiadach i książce autobiograficznej, że to nie było 9 straconych lat. Dużo się ode mnie nauczył i potem jak wszedł do bramki, pokazał klasę. Pokazał klasę także jako człowiek, podkreślając, jak wiele mi zawdzięczał. Jego trenerem nie byłem, ale szkoliłem jego syna, Janisa, który był w Olimpiakosie Pireus. Trenowałem go 6 lat. Ostatecznie wyjechał do USA i po okresie gry w uniwersyteckich drużynach przechodzi do jednego z klubów MLS-u. To dla mnie satysfakcja zawodowa.

Grecki łącznik

Jak często przyjeżdża pan do Polski, by odwiedzić stare kąty, przyjaciół z Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze, w których to klubach pan bronił?
Józef WANDZIK: – Jestem w Grecji już 29 lat i jest mi w tym kraju bardzo dobrze. Z żoną mieszkamy pod Atenami, a dzieci rozjechały się po świecie. W Polsce jestem co roku, tak jak bym dalej mieszkał w swoim rodzinnym kraju. W Górnika koło Bytomia, gdzie się wychowałem, mam działkę, w domu rodzinnym żyje moja siostra. Rokrocznie organizuję w Górnikach turniej imieniem Henryka Hajdy, mojego pierwszego trenera. Pomagam miejscowemu klubowi, staram się spłacać dług wobec niego.

Wracają z wypożyczenia

A wspomniane kontakty z Ruchem czy też Górnikiem…
Józef WANDZIK: – Z klubem z Zabrza mam bardzo dobry i częsty kontakt. W zeszłym roku moje nazwisko powędrowało pod dach Areny Zabrze, znalazłem się w galerii zasłużonych piłkarzy. Z trenerem Marcinem Broszem mam bardzo dobre relacje, jesteśmy w stałym kontakcie. To bardzo dobry i porządny człowiek. Życzę mu coraz lepszych wyników z Górnikiem. Bardzo dużo zawdzięczam też Ruchowi, z którego to klubu przeszedłem do Górnika. Na turnieju szkolnym wypatrzył mnie skaut z Ruchu i tak trafiłem na Cichą, pod opiekę słynnego trenera Leszka Jezierskiego. Dzięki Ruchowi jestem tu, gdzie jestem. Jestem jednak bardzo zdziwiony tym, że rok po roku tak zasłużony klub spadł aż do trzeciej ligi. Mam nadzieję, że niebiescy szybko się podniosą i wrócą do ekstraklasy.

W naszej piłce rzadko pojawiają się Grecy. Ostatnio w defensywie Zagłębia Sosnowiec grał Georgios Mygas, jednak niczym nie zachwycił. Podobnie jak Giannis Mystakidis w Górniku. Dlaczego Grecy nie chcą grać w Polsce?
Józef WANDZIK: – Trudno mi powiedzieć, dlaczego tak mało Greków jest w polskiej ekstraklasie. Mygasa i Mystakidisa znam dobrze, oni potrzebowali czasu, by się lepiej zaaklmatyzować w Polsce. Dobrym przykładem jest tutaj Jesus Jimenez, chociaż nie jest Grekiem. Hiszpan w Górniku miał trudny początek, ale z czasem się rozkręcił. Miał bardzo udaną wiosnę, pomógł Górnikowi uratować Ekstraklasę i został wicekrólem asyst, mając na koncie 9 tak zwanych ostatnich podań. Tak samo jest z Grekami, oni także muszą mieć zaufanie u trenerów i wówczas zaczną dobrze grać. Ja także miałem trudne początki w Panathinaikosie, ale klub na mnie postawił i było coraz lepiej. Moim zdaniem warto sprowadzać Greków do Polski i także Polacy powinni grać w Grecji. Ostatnio do PAOK-u Saloniki przeniósł się Karol Świderski i strzela tam bramki. To zreszta był dobry wybór Karola, PAOK to klub bardzo mocny finansowo, mający fantastycznych kibiców i świetny budżet. Co roku będzie grał w Lidze Mistrzów. Inny klub grecki Olimpiakos Pireus ma ciekawy, ustabilizowany zespół i też powinien osiągać dobre wyniki w Europie. Z kolei AEK Ateny wybudował nowy stadion i też będzie mocny. Jedynie „mój” Panathinaikos ma teraz trudny czas.

Co teraz porabia Józef Wandzik na greckiej ziemi?
Józef WANDZIK: – Jestem drugim trenerem i trenerem bramkarzy w małym klubie pod Atenami, który nazywa się Markopoulo. Awansowaliśmy teraz do czwartej ligi i mamy nadzieję, że to nie koniec. Jestem jakby oddelegowany do tego klubu z firm Admiral i Robbe de Kappa, które są znanymi na świecie producentami sprzętu sportowego. Jestem z nimi związany od wielu lat. Jednak to nie wszystko, razem z Krzyśkiem Warzychą, który jest bardzo szanowany i znany w Grecji, założyliśmy Akademię Personalną „Wandzik-Warzycha”. Chodzi o trening indywidualny młodych piłkarzy. Wcześniej pracowałem w znanych greckich klubach, takich jak Kallithea czy też Levadiakos. Mam więc sporo zajęć, człowiek cały czas jest przy piłce i zawsze brakuje wolnego czasu. Jednak na przyjazd do Polski zawsze go znajdę…

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ