Klasyk na remis

Optyczna i statystyczna przewaga gospodarzy nie przełożyła się na wynik.


Mecz ŁKS-u z GKS Tychy to dla kibiców obu zespołów klasyk. Kibicowska „zgoda”, która zaczęła się kilkadziesiąt lat temu od wspólnie wypitego piwa podczas wyjazdu łodzian na Śląsk jest kultywowana. Sektor dla kibiców przyjezdnych był w niedzielę na stadionie ŁKS demonstracyjnie pusty, bo goście dopingowali swoich razem z miejscowymi na „galerze”.

Zgodnym remisem zakończył się także mecz, z czego jednak bardziej zadowoleni są na pewno goście. Przy posiadaniu piłki na poziomie 70-30 na korzyść ŁKS, przy bilansie strzałów 17:6 i rzutach rożnych 9:2 wynik remisowy budzi zdziwienie i jest raczej świadectwem braku skuteczności atakujących niż defensywnej sprawności zespołu broniącego kurczowo swojej bramki.

Kluczowa była I połowa spotkania, bo przez 45 minut goście tylko raz doszli do głosu, gdy w 39 min. po rzucie wolnym Mateusz Czyżycki przy pomocy dwóch rykoszetów zagroził poważnie łódzkiej bramce, ale nie pokonał Aleksandra Bobka. Podobnych szans ŁKS miał w tej fazie aż sześć, po strzałach (obronionych przez Konrada Jałochę albo minimalnie niecelnych) Bartosza Szeligi – dwukrotnie, Michała Trąbki – też dwa razy oraz Kamila Dankowskiego i Nacho Monsalve. Jałocha był czujny, a strzały niecelne to już „zasługa” samych strzelających. Pod bramką gości było jednak na tyle ciasno i defensywa tak gęsta, że w ogóle o sytuację strzelecką było trudno.

LKS zaczął mecz z Pirulo na ławce rezerwowych, na której najlepszy zawodnik I ligi w minionym roku usiadł trzymając wręczoną mu przed meczem nagrodę „Piłki Nożnej”. Trener Kazimierz Moskal nie zdecydował się na włączenie go do podstawowego składu: – Długo nie trenował, jest już zdrowy, ale zostawiam go w odwodzie na II połowę – tłumaczył przed meczem, jakby przeczuwając przebieg wydarzeń. Widać było, że animusz gospodarzy słabł z minuty na minutę, a Pirulo do mobilizacji kolegów znakomicie się nadaje. Kilka jego udanych dryblingów zaraz po wejściu na boisku poderwało jego partnerów w zespole – sytuacja stawała się dla gospodarzy coraz bardziej niebezpieczna, bo rywal coraz śmielej atakował i gra nie była już tak jednostronna jak przed przerwą. W 59 min. strzał Patryka Mikity został znów po rykoszecie od obrońcy wybity przez bramkarza poza boisko, w 60 – groźnie z wolnego strzelił Krzysztof Wołkowicz, będący tak jak Michał Trąbka już jedną nogą w Mielcu, ale nie żałujący drugiej dla swojej dotychczasowej drużyny, z którą do końca tego sezonu jest związany kontraktem.

Nie byłoby pewnie w ogóle goli w tym meczu, gdyby nie VAR. „Stempel”, jaki Monsalve postawił na stopie Marcina Koziny byłby w erze przed VAR wręcz niewykrywalny, ale przy analizie wideo okazał się oczywisty. Goście dostali więc nieoczekiwaną szansę nawet nie na jeden, a na trzy punkty, ale jej nie wykorzystali. Pirulo co chwila „kręcił” tyskimi obrońcami i choć trudno mu było znaleźć pozycję do strzału, to raz zdołał zmusić rywala do błędu. Na jego drybling dał się zwieść kapitan drużyny Nemanja Nedić i sędzia znów wskazał na 11. metr, ale tym razem pod drugiej stronie boiska. VAR miał szukać teraz okoliczności łagodzącej dla piłkarza GKS, bo faul mógł budzić wątpliwości, ale nie znalazł, potwierdzając tylko pierwszą decyzję. Kto mógł strzelać „jedenastkę”? Oczywiście Pirulo, który jest pod tym względem pewniakiem. To jego czwarty gol z rzutu karnego w tym sezonie, a dziesiąty w ogóle.

Końcówka meczu z jedenastoma doliczonymi minutami była nerwowa i emocjonująca. ŁKS rzucił się do ataku, ale bliżej gola byli goście, bo w 8. doliczonej minucie po rzucie rożnym i główce Daniela Rumina Bobek ocalił swoją drużynę przed porażką.


ŁKS Łódź – GKS Tychy 1:1 (0:0)

0:1 – Wołkowicz, 38 min. (rzut karny), 1:1 – Pirulo, 83 min. (rzut karny)

ŁKS: Bobek – Dankowski, Monsalve, Marciniak, Koprowski – Szeliga (90. Janczukowicz), Mokrzycki, Kowalczyk, Biel (62. Pirulo), Trąbka – Jurić (62. Balongo). Trener Kazimierz Moskal.

GKS: Jałocha – Machowski, Buchta, Nedić, Wołkowicz – Skibicki (90+2. Dzięgielewski), Dominguez (84. Radecki), Żytek, Czyżycki (84. Tecław), Kozina (74. Rumin) – Mikita. [Trener] Dominik Nowak.

Sędziował Grzegorz Kawałko (Olsztyn). Widzów 8655. Żółte kartki: Monsalve – Żytek, Machowski, Czyżycki, Skibicki, Jałocha, Mikita.

Piłkarz meczu – Krzysztof Wołkowicz.


Na zdjęciu: Piłkarze ŁKS-u i GKS-u Tychy walczyli do upadłego, ale mecz nie wyłonił zwycięzcy.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus


VAR i czas gry

Mecz pokazał, że uregulowany musi zostać sposób doliczania czasu zabranego na analizę VAR. Oglądanie powtórek trwało w Łodzi dokładnie – ze stoperem w ręku – cztery i pół oraz pięć i pół minuty. To prawda, że sędzia przedłużył mecz o 11 minut, ale gdzie w takim razie wyparował czas na kontuzje i liczne zmiany, a czystym zyskiem dla GKS-u okazały się żółte kartki za opóźnienia gry, aż trzy w samej końcówce. Udało się „ukraść” nie tylko kilkanaście sekund wykopując piłkę albo zwlekając z wybiciem jej od bramki, bo dłużej trwało zapisywanie tych kartek przez sędziego, który w sumie zapomniał o jeszcze jednej, bo skoro był faul i rzut karny, to tak jak wcześniej Monsalve, napomniany powinien zostać też Nedić.

Organizatorzy meczów w Łodzi muszą też pomyśleć o innej lokalizacji budki z VAR. Ulokowanie jej obok barierki oddzielającej trybunę od boiska i zmuszanie arbitra do pracy pod presją kibiców nie jest dobrym pomysłem.