Komentarz „Sportu”. Mały krok do przodu

W czwartek wieczorem zadzwonił do mnie przyjaciel z czasów licealnych, obecnie szanowany lekarz, by porozmawiać o trwających mistrzostwach świata w Katarze, ze szczególnym uwzględnieniem postawy biało-czerwonych.


Nawiązał do niedzielnego meczu z Francją i zakomunikował mi, że drużyna Czesława Michniewicza wyrzuci aktualnych mistrzów świata za burtę turnieju. Podjąłem rzuconą rękawicę, ponieważ nie widziałem racjonalnych przesłanek, byśmy mogli odesłać do kąta „trójkolorowych”. Zakład był honorowy, a na zakończenie mój przyjaciel rzucił do słuchawki: „Bogdan, nie kupuj nowej butelki, wystarczy, że sięgniesz do swoich zapasów”. Czyli z góry skazał mnie na porażkę w zakładzie, lecz nie obraziłem się z tego powodu, bo bardzo sobie cenię szczerość i… poczucie humoru.

Zakład z przyjacielem wygrałem, ale jeszcze długo po końcowym gwizdku sędziego biłem się z myślami, czy nie wolałbym go przegrać. Dlaczego? Bo w porównaniu z wcześniejszym meczem z Argentyną biało-czerwoni zaprezentowali się w niedzielę o niebo lepiej, chociaż wynik na to nie wskazuje. W pojedynku z Messim i jego kolegami polscy piłkarze przypominali płochliwą i na dodatek kulejącą sarenkę, którą po boisku goni tłum kłusowników. Po niedzielnym występie naszych „eksportowych” piłkarzy polscy kibice nie muszą chodzić ze spuszczonymi głowami, chociaż w piłce nożnej – jak wiadomo – wrażenie artystyczne nie ma żadnego znaczenia. Jednakże nie sposób nie zauważyć, że długimi fragmentami wybrańcy Czesława Michniewicza dotrzymywali kroku aktualnym mistrzom świata. Nie byliśmy dla rywali bladym tłem, chociaż „trójkolorowi”, byli od nas zespołem lepszym. Przede wszystkim mieli w składzie więcej indywidualności, z niesamowitym Kylianem Mbappe na czele. W nim upatruję króla strzelców tego turnieju, a być może również najlepszego zawodnika, o ile podopieczni trenera Didiera Deschampsa obronią tytuł.

Polacy zagrali przyzwoicie, momentami nawet dobrze, lecz napędzali rywali indywidualnymi błędami. Długo Francuzi ich nie zdyskontowali, ale w 44 minucie Olivier Giroud „urwał się” Jakubowi Kiwiorowi. W momencie poprzedzającym stratę drugiego gola przez biało-czerwonych obrońca Spezii Calcio też się nie popisał, bo powinien przerwać atak Girouda faulem, nawet kosztem żółtej kartki. Żeby nie było niedomówień – nie zamierzam obarczać winą za tę porażkę 22-letniego stopera, ten turniej powinien być dla niego bolesną, ale zarazem pożyteczną lekcją, z której należy wyciągnąć wnioski na przyszłość. W meczu z Argentyną popełnione przez niego kardynalne błędy  uszły mu na sucho, natomiast mistrzowie świata nie mieli litości i nie zastosowali taryfy ulgowej.

Na pocieszenie pozostaje nam świadomość, że w 1/8 finału nie zdołały zameldować się drużyny Niemiec, Belgii, czy Urugwaju. Amerykanie mający do czynienia ze sportem (nie tylko piłką nożną) mawiają, że „porażka jest gorsza niż śmierć, albowiem z porażką musisz żyć”. Rozumiem ich punkt widzenia i uważam, że polscy piłkarze też powinni o tym pamiętać. Bo to jest koło zamachowe postępu…


Fot. Grzegorz Wajda