Komentarz „Sportu”. Nie ten woźnica

Zmiana trenera to zbójeckie prawo każdego właściciela klubu. Nie zawsze jednak „podmianka” woźnicy jest decyzją logiczną i zrozumiałą, a co gorsza – często wychodzi pomysłodawcy bokiem.


Przed meczem z Sandecją Nowy Sącz, jakby nie patrzeć najskuteczniejszej drużynie w rundzie wiosennej, zarząd Widzewa pokazał drzwi Enkeleidowi Dobiemu, powierzając opiekę nad zespołem niespełna 42-letniemu Marcinowi Broniszewskiemu. Nie chodzi bynajmniej o wiek trenera, lecz o jego dokonania.

Oprócz krótkich epizodów w Pogoni Siedlce i Górniku Łęczna, zawsze krył się za plecami innych, pełniąc funkcję asystenta. Jeżeli włodarze Widzewa myślą, że to on wprowadzi ich drużynę na salony, to… życzę dużo zdrowia.

Nic nie mam do Broniszewskiego-juniora, ale moim zdaniem nie jest on właściwym człowiekiem do kierowania klubem o tak rozdmuchanych ambicjach jak Widzew. Już na starcie nowy szkoleniowiec dostał obuchem w głowę, a okoliczności porażki w Nowym Sączu mówią same za siebie – stracić gola grając z przewagą dwóch piłkarzy, to sztuka nie lada.

Fakt, że padł on po rzucie karnym, nie jest żadnym alibi, bo ktoś przecież wpuścił przeciwnika do własnej „16”. A tak między nami – w Widzewie trzeba zmienić nie tylko woźnicę, ale również wyprzęgnąć konie. Bez tego dyliżans nie ruszy z impetem do przodu.


Fot. widzew.com/Martyna Kowalska