Komentarz „Sportu”. Spektakl jeszcze trwa

Dawid Kubacki uosabia tę swojskość, za którą tak lubimy polskich skoczków. O ile Kamilowi Stochowi można by wytknąć humorzastość czy Piotrowi Żyle – nadmierną nieraz gadatliwość, o tyle blondynowi z Szaflar trudno zarzucić coś nawet przy dużej dozie złej woli. Również dlatego tak ucieszył ten jego sukces, tyleż zasłużony, co jednak zaskakujący, bo nie do przewidzenia w momencie, gdy ostatni przedświąteczny konkurs, w Engelbergu, zakończył na 47. miejscu. Gdy przed laty rozmawialiśmy dla „Sportu”, Kubacki przyznał z rozbrajającą szczerością, że tak naprawdę od małego fascynowało go modelarstwo; skoki owszem, trenował, ale telewizyjne transmisje konkursów niespecjalnie go zajmowały, a problemy z rozpoznawaniem zawodników miewał nawet w momencie, kiedy sam startował już w Pucharze Świata.

Nie wiem, czy wkrótce problemów z rozpoznawaniem zawodników nie będą miały tysiące tych osób, które każdej zimy tydzień w tydzień dmuchają w telewizory. Dostojności wczorajszego dnia mogło towarzyszyć też zmartwienie, jak długo ten piękny sen jeszcze potrwa. Dwa, może trzy sezony? Kubackiemu, Stochowi, Żyle, Kotowi, już zdecydowanie bliżej niż dalej do końca kariery, a wożenie po świecie poczciwego, acz dołującego Stefka Huli pokazuje jak na dłoni, że następców, kontynuatorów Małyszomanii, Stochomanii czy – od teraz! – Dawidomanii, ni hu-hu. Razi w oczy perspektywa pustki. Coraz bliższa. Na scenie trwa spektakl z wybitnymi aktorami, dlatego delektujmy się nim, skoro za kurtyną hula wiatr.

Chociaż, z drugiej strony… Jakub Wolny, który w Innsbrucku czy Bischofshofen nawet nie zakwalifikował się do konkursu, ma 24 lata. Dawid Kubacki pierwszy raz na podium PŚ stanął w wieku 27 lat i 9 miesięcy, a życiowy sukces osiągnął trzy lata później. Tak, życiowy – bo mistrzem świata można zostać przez przypadek. Turniej Czterech Skoczni wygrywają tylko najwięksi.