Krótka piłka. Co szlachcic ma do pana Mioduskiego? 

Argumentując, że tylko po wykreowaniu wyrazistych liderów, którzy będą regularnie awansować do fazy grupowej Ligi Europy, bogatsza – i lepsza – stanie się cała Lotto Ekstraklasa. Aby jednak tak się stało, mniejsi muszą zacząć współpracować z większymi w prowadzeniu polityki transferowej. Tak, aby szlak najzdolniejszych polskich piłkarzy wiódł za granicę przez Legię, Lecha i ewentualnie kogoś trzeciego…

Czy to byłaby słuszna koncepcja – zdania są podzielone. Nie brak przecież przykładów z ostatnich miesięcy. Krzysztofa Piątka, Arkadiusza Recy, czy Sebastiana Walukiewicza, że promocja w Legii lub w Lechu wcale nie jest niezbędna, aby ekstraklasowy klub był w stanie wynegocjować ośmiocyfrową (gdy liczymy w złotówkach) kwotę za perspektywicznego zawodnika wylansowanego na krajowym podwórku. Prawda jest zresztą taka, że z włoskiej perspektywy marka Cracovia, Pogoń, czy Wisła Płock niewiele (jeśli w ogóle!) różni się w tym momencie od brandów zespołów ze stolicy kraju i głównego miasta Wielkopolski. Cóż to bowiem za różnica, czy ktoś z Serie A kupuje gracza Pasów, Portowców, czy z pieczątką z Łazienkowskiej. Od dwóch lat piłkarze wszystkich bez wyjątku naszych drużyn kiszą się wyłącznie w ligowym sosie? Zatem ryzyko, czy zaprezentują international level jest w każdym przypadku identyczne…

O tym natomiast, że idee fixe prezesa Mioduskiego jest niemożliwa do wprowadzenia w życie – nikogo w zasadzie przekonywać nie trzeba. Legii, Lecha – o trzecim, tym niewykreowanym jeszcze liderze nie wspominając – dziś zwyczajnie nie stać na wyłożenie 4 milionów euro na zakup polskiego piłkarza. A nikt przy zdrowych – na przykład przy Roosevelta w Zabrzu – nie będzie czekał na taką kwotę za karę Szymona Żurkowskiego jeszcze dwa lata. Bo takie pieniądze Górnik może dostać właściwie w każdej chwili. Na dodatek bez konieczności dzielenia się z kimkolwiek, a także wzmacniania i wzbogacania któregokolwiek krajowego rywala. Zatem oczekiwanie na kasę przez KSG byłoby nie tylko sprzeczne z zasadami ekonomii, ale i wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Z drugiej strony – pomysły i zapędy właściciela mistrza Polski nie wzięły się znikąd. Działając w Europejskim Stowarzyszeniu Klubów (jest wiceprezesem ECA), Mioduski miał okazję wielokrotnie dyskutować o szczegółach, w jaki sposób siłę i rankingi budują ligi z Portugalii, Holandii, czy Belgii. Na dodatek dostrzega, że wypracowane tam wzorce chcą powielić wschodnie tygrysy – z Kazachstanu, czy Azerbejdżanu. Aby zatem sprostać rosnącej międzynarodowej konkurencji, zasadne z perspektywy myślącego o marce całych naszych rozgrywek bossa Legii – który swoją drogą poniósł niekwestionowane zasługi w wynegocjowaniu rekordowego kontraktu telewizyjnego dla Lotto Ekstraklasy –  byłoby powielenie takich rozwiązań. Problem w tym, że kształcąc się w USA pan Darek najwyraźniej zapomniał, że jako nacja mamy własną – i unikalną – specyfiką. Przede wszystkim zaś, że w Polsce już w czasach I Rzeczypospolitej szlachcic na zagrodzie był równy wojewodzie…