Krótka piłka. Godlewski o Titanicu i słusznie wzburzonym Fornaliku

Jeśli nawet jednak to jest główna motywacja Zdenka Ondraszka i spółki, to trudno czynić o nią zarzuty. W każdym fachu pracuje się przecież dla kasy; a jeśli ktoś powie, że ma inne powody, to zwyczajnie mu nie wierzcie. Zresztą, nie dość, że „Biała gwiazda” gra do końca, to na dodatek w mijającej rundzie starała się być na boisku miła dla oka. Życzę zatem Lotto Ekstraklasie, żeby jedna z jej największych legend jakimś cudem – bo już tylko to się chyba ostało – pozostała w elicie. Nie tylko z uwagi na piękną, ponad 110-letnią tradycję, 13 tytułów mistrza Polski, i fakt, że jeszcze (całkiem) niedawno w kwalifikacjach Ligi Mistrzów była w stanie wygrać spotkanie z wielką Barceloną. To przecież wciąż niesamowity medialny magnes dla całej ligi, i bodaj najbardziej charakterna ekipa w całej stawce w ostatnich miesiącach.

Zaczynając spisywać niniejsze przemyślenia, popełniłem prostą (chyba zresztą nie jako pierwszy) literówkę, i wyszło mi: Wisła karków. Po namyśle, przywróciłem tę frazę z błędem. Niech będzie przestrogą nie tylko dla Komisji Licencyjnej, ale przede wszystkich dla wszystkich, którzy mają wpływ na funkcjonowanie klubów w Polsce. Cóż bowiem z tego, że problem jest od dawna zdiagnozowany, skoro nikt dotąd nie wziął się za jego rozwiązywanie?

**

Półtorej dekady temu, nawet z okładem, na stadionie Wisły poznałem Adama Nawałkę. Jako młody (wówczas) i kulturalny człowiek zacząłem zwracać się do późniejszego selekcjonera, choćby z racji różnicy wieku, per pan. – Jaki pan, mów mi po imieniu! I pamiętaj – wszystkie Adamy to fajne chłopy – usłyszałem na dzień dobry. Nawałka potwierdził od tamtej pory nie raz, że fajny z niego chłop i świetny szkoleniowiec. A teraz zaczął to udowadniać także w Poznaniu. Warto jednak zauważyć, że w ostatnich dwóch kolejkach Lech wygrał z najsłabszymi w tym okresie zespołami w lidze. I nawet jeśli Zagłębie Sosnowiec wręcz rozjechał, to do osiągnięcia powtarzalności jeszcze daleka droga. Na tę trzeba poczekać – i wstrzymać się z zachwytami – co najmniej do wiosny.

**

Dawno nie miałem okazji rozmawiać z tak wzburzonym Waldemarem Fornalikiem. Szkoleniowiec Piasta nie mógł pogodzić się z faktem, że jego zespół nie dostał w meczu z Legią rzutu karnego po zagraniu ręką Wiliama Remy’ego. I pełną odpowiedzialnością za niedopatrzenie obarczył asystenta VAR, którym był Daniel Stefański. Czyli ten sam, który tydzień wcześniej wykartkował gliwiczan w spotkaniu z Zagłębiem Lubin. Zaś w spotkaniu w Warszawie nie zawołał nawet – choć miał taki obowiązek – głównego zawodów, Bartosza Frankowskiego, aby obejrzał powtórkę kontrowersyjnej sytuacji.

Oczywiście, nawet były selekcjoner nie może być sędzią we własnej sprawie, ale Fornalik wytoczył ciężkie argumenty przeciw Stefańskiemu: że, co prawda jest zgłoszony w Bydgoszczy, ale od długiego czasu mieszka w Warszawie. I chętnie, z partnerką, lansuje się na stadionie przy Łazienkowskiej. Zatem nie powinien być uwzględniany – co szkoleniowiec Piasta chętnie zakomunikuje także przed Komisją Ligi, o której zaproszenie wręcz zabiega – w jakiejkolwiek roli przy obsadzie spotkań Legii.

Trudno odmówić trenerowi racji. Ciekawe, co na to szef PKS, Zbigniew Przesmycki?