Krótka piłka. Na równi pochyłej

Tegoroczna tabela nie kłamie – najsłabsza, z zerowym dorobkiem po zimowej przerwie, jest Arka. Gdynianie jeszcze w grudniu deklarowali chęć ubiegania się o grupę mistrzowską, ale wystarczył miesiąc, aby te plany zostały brutalnie zweryfikowane. Po przegranej w Poznaniu zespół Zbigniewa Smółki osunął się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej. W najbliższą sobotę klub z Wybrzeża zmierzy się z Legią i nie będzie faworytem. Czy kolejna przegrana oznaczałaby kres kadencji 47-letniego szkoleniowca w klubie z ulicy Olimpijskiej? Przekonamy się zapewne już wkrótce, ale oczywisty fakt jest taki, że bardzo chwalony w Mielcu trener boleśnie zderzył z się ekstraklasą.

O ile w poprzedniej rundzie zawodnicy Arki jechali jeszcze na oparach paliwa, które dostali pod kierunkiem Leszka Ojrzyńskiego, o tyle zimą Smółka pracował już wyłącznie na własny rachunek. Efekt? Koń jaki jest każdy widzi, ale chyba nie całą winę należy przypisywać szkoleniowcowi. Mecz z Lechem pokazał dobitnie, że w zespole brakuje egzekutora. Gdynianie chcieli wypożyczyć Jose Kante z Legii, ale nie chcieli płacić Gwinejczykowi równowartości 15 tysięcy euro miesięcznie. Tylko po połowie z klubem ze stolicy. Szukający oszczędności mistrzowie Polski nie poszli jednak na taki układ. I wyszło na to, że chytry dwa razy traci…

Tylko nieznaczne lepsze od Arki są w bieżącym roku obie Wisły oraz Miedź, które punktowały w zaledwie jednym z czterech spotkań. Okazało się, że Maciej Stolarczyk i Kuba Błaszczykowski – mimo szczególnych zdolności i niezwykle pozytywnego nastawienia – też nie są w stanie zaproponować cudownych rozwiązań w krótkim czasie. Szkoleniowiec „Białej gwiazdy” nie bez powodu uchodził na największą szkoleniową rewelację jesieni, ale miał też w szatni bardzo ciekawy materiał ludzki. I o wiele większą jakość niż obecnie. Kuba świetnie zaprezentował się w selekcjonerskim debiucie Jerzego Brzęczka w Bolonii, później jednak jego forma sportowa znalazła się na równi pochyłej. I widać gołym okiem, że były kapitan reprezentacji potrzebuje jeszcze co najmniej kilku meczów, aby złapać właściwy rytm. Co to oznacza dla Wisły?

Cóż, nawet jeśli Vullnet Basha potrafi dwukrotnie w odstępie trzech minut niewiarygodnie kropnąć z dystansu – a przecież z góry można zakładać, iż Albańczyk nie będzie strzelał w końcówce każdego spotkania niczym nawiedzony – to wiślacy w pierwszej kolejności muszą poprawić grę defensywną. Nawet jeśli skrzydła także są słabsze niż można było się spodziewać… Czas ucieka nieubłaganie i jeśli w najbliższych kolejkach nie przyjdzie przełamanie, to przerwę na mecze reprezentacji krakowianie spędzą w minorowych nastrojach.

Wówczas może się bowiem okazać, że kandydatów do spadku jest co najmniej sześciu. A zabawa w ekstraklasę nie skończyła się nawet dla sosnowieckiego Zagłębia, które w nowym roku ewidentnie nabrało rozpędu.

 

Na zdjęciu: Vullnet Basha