Piątek pod Wawelem dostał kopa… w górę

Derby Krakowa, grudzień 2016.  Krzysztof Piątek ma już na koncie 11 występów w barwach Cracovii, ale tylko 3 gole. W trakcie meczu wpada w szał, szarpie się z Maciejem Sadlokiem, powala go na murawę. Niektórzy domagają się dla niego czerwonej kartki. Kilkadziesiąt sekund później strzela gola na wagę ważnego remisu.

Pomysłodawcą transferu Piątka był ówczesny trener „Pasów”, Jacek Zieliński. – Chcieliśmy go ściągnąć nieco wcześniej, udało się dopiero pod koniec okienka transferowego. Jak na polskie warunki trzeba było wydać sporo pieniędzy, ale przekonywaliśmy profesora Janusza Filipiaka, że warto zaryzykować – mówi. Targi trwały długo. Chodziło o pół miliona euro, celem był zawodnik, który nie miał przecież pewnego miejsca w Zagłębiu Lubin, a w ekstraklasie strzelił raptem 7 goli. Ostatecznie do Cracovii dołączył dopiero pod koniec sierpnia, drużyna Zielińskiego zdążyła już odpaść z kwalifikacji do Ligi Europy.

Pytania o bramkarzy

Jesień 2016 generalnie nie była specjalnie udana dla Cracovii, zespół grał w kratkę. – Krzysiek wchodził do drużyny której nie szło, dołączył do nas pod koniec okienka. Jesienią strzelił kilka goli, ale regularnie zaczął trafiać dopiero na wiosnę, po tym, jak przepracował z drużyną okres przygotowawczy – zwraca uwagę Zieliński.

Pierwsze trafienia w barwach Cracovii zanotował w spotkaniu z Koroną. Zieliński stawiał w tym okresie na grę dwójką napastników, Piątek zagrał obok Mateusza Szczepaniaka, „Pasy” zanotowały efektowne zwycięstwo 6:0, a były piłkarz Zagłębia zdobył dwa gole.

Krzysztof Piątek szybko wszedł na wyższy poziom niż reszta ligowców. Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Po tych golach kolejne trafienia Piątka trzeba było czekać aż do grudnia, choć w kolejnym spotkaniu powinien kontynuować strzelanie. W doliczonym czasie meczu z Wisłą Płock (1:0) odebrał piłkę Przemysławowi Szymińskiemu i z połowy boiska popędził samotnie na bramkę Seweryna Kiełpina. Trafił w słupek. – Wydaje się, że nie ma prostszej sytuacji, ale dla napastnika, który ma problem ze skutecznością wcale tak nie jest. Masz za dużo czasu na myślenie, a to często kończy się złym wyborem – opisuje trener bramkarzy „Pasów”, Maciej Palczewski. Dużo czasu spędzał wtedy z Piątkiem.

– Krzysiek był wyjątkiem, bo przychodził do mnie i pytał o zachowanie bramkarzy rywali. Mógł się dowiedzieć, w jaki sposób zachowuje się bramkarz w sytuacji sam na sam albo jakie ma słabsze strony – mówi Palczewski. – Pamiętam też, że zimą podczas zgrupowania w Hiszpanii często prosił mnie, bym został z nim po treningu i do znudzenia ćwiczyliśmy sytuacje „jeden na jeden”. To cały Krzysiek. Jak coś mu nie wychodziło, to trenował, aż zaskoczyło i wkrótce, dzięki tej pracy, zaczął strzelać jak karabin – dodaje trener golkiperów Cracovii.

Wirus nieskuteczności

Prezes Janusz Filipiak niecierpliwie czekał na gole swojego nowego snajpera. Trener „Pasów” nie miał większych obaw, był przekonany,  Krzysztof Piątek prędzej czy później odpali. – To już wtedy był chłopak z dużą pewnością siebie, nie zrażał się niepowodzeniami. Nie powiem, że to kalka, ale Krzysiek zawsze przypominał mi Roberta Lewandowskiego. Wiedział, czego chce, dużo pracował nad sobą, dbał o siebie, stosował odpowiednią dietę, a nie stwarzał żadnych problemów. Pełen profesjonalizm. Przeszli podobną drogę i fajnie, że w meczu z Portugalią zagrali obok siebie. Dla mnie to było symboliczne wydarzenie – opisuje.

Tamtej jesieni długo zmagał się z wirusem nieskuteczności, ale miał też po prostu pecha. Ot choćby we wrześniowym meczu z Arką, gdy zadebiutował w podstawowym składzie, trafił piłką w słupek. W grudniu strzelił dwa gole, a potem kontynuował to na początku rundy wiosennej. Na początku 2017 w trzech pierwszych meczach Cracovia zdobyła cztery bramki, a wszystkie były autorstwa Piątka. Strzelał, choć mógł poczuć się zbity z tropu, bo Zieliński tuż przed pierwszym meczem rundy wiosennej całkowicie przebudował szykowany przez całą zimę podstawowy skład i m.in. Piątek zaczął na ławce. Odpowiedział golem w meczu inaugurującym wiosnę, choć na boisku pojawił się dopiero w 66 minucie.

Szlajanie po polu karnym

W grudniu odbyły się wspomniane na wstępie derby, od trzeciej minuty Cracovia przegrywała 0:1, a to Krzysztof Piątek pobudził zespół do ataków. W trakcie drugiej połowy wdał się w przepychankę z Maciejem Sadlokiem. Pchnął wiślaka, ten upadł, za chwilę byli wokół nich niemal wszyscy piłkarze. Piątek mógł wtedy wylecieć z boiska, ale tak się nie stało. Wygrał to starcie. Popisał się tężyzną fizyczną i odwagą. Cracovia niemal natychmiast osiągnęła przewagę psychologiczną i ruszyła do ataków, a zaraz Piątek doprowadził do remisu.

– Jak do tego doszło? Szlajałem się w polu karnym. Ktoś źle wybił piłkę, ta spadła mi pod nogi i strzeliłem. Szanujemy ten punkt, ale my przyjechaliśmy tu po wygraną – mówił po meczu. Zawsze mierzył wysoko. Remis w derbach? Mało. 11 goli w pierwszym sezonie w Cracovii? Mało, bo powinno być 14-15. To ten rodzaj ambicji, który nie pozwala ci się zatrzymać, a on już wtedy był nieformalnym przywódcą tej drużyny. Nie pękał nawet przed najtwardszymi obrońcami, a nawet przeciwnie – im bardziej go kopali, tym więcej miał ochoty do gry.

Wątpliwości Nawałki

Po sezonie 2016/17 Cracovię objął Michał Probierz i on też od razu postawił na Piątka, a nawet wskazał go palcem mniej ogarniętym skautom mianując go wicekapitanem i wyznaczając do roli egzekutora rzutów karnych. Piątek odpłacał się golami, choć niektórzy zarzucali mu wtedy, że strzela głównie z karnych. – Bramka to bramka. Czasem karny jest trudniejszy niż niektóre sytuacje boiskowe. To gra nerwów – zwracał uwagę Piątek. Zaraz na początku sezonu przykleiła się do niego łatka przeciwnika systemu VAR.

W drugiej kolejce Cracovia grała w Gdańsku z Lechią, a Szymon Marciniak po raz kolejny postanowił zostać gwiazdą meczu. Po analizie zapisu wideo anulował dwa gole zdobyte przez Piątka, choć potem nieco gubił się nawet w zeznaniach. – Dziwnie czułem się wracając z Gdańska bez tych goli. Zaskoczeni byli wszyscy, nawet piłkarze Lechii. Przecież my zdążyliśmy już cieszyć się z tej bramki, wrócić na swoją połowę i dopiero wtedy sędzia oznajmił, że gola nie ma. Za długo to trwa. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Jeśli dzięki temu piłka ma być sprawiedliwa to OK, ale gdzieś w tym wszystkim giną emocje. Teraz po strzeleniu gola trudno od razu się cieszyć, bo człowiek ma w kącie głowy, że zaraz sędzia może stwierdzić, że bramki nie ma – mówił potem Krzysztof Piątek w rozmowie ze „Sportem”.

Włosi wątpliwości nie mieli

Probierz poświęcał Piątkowi sporo czasu, a w listopadzie zeszłego roku publicznie go skrytykował. – Rzadko krytykuję publicznie piłkarza, ale nie mam wyjścia, skoro rozmowy indywidualne nie pomagają. Nie wypada, by zawodnik co chwile machał rękoma i miał o wszystko pretensje. Jeśli chce wskoczyć na w wyższy poziom to musi to zmienić – mówił trener Pasów. Piątek przyjął krytykę z pokorą, a dzień później strzelił dwa gole Lechii (2:1).

Już wtedy uważnie przyglądał mu się sztab Adama Nawałki i skauci z całej Europy, w tym ci z Genoa CFC. Przed mistrzostwami świata selekcjoner nie był jeszcze pewien, czy to już jest czas Piątka i skreślił go na wczesnym etapie selekcji. Włosi takich wątpliwości nie mieli. Krzysztof Piątek też, zresztą już wcześniej umówił się z prezesem Cracovii Januszem Filipiakiem, że ten puści go po sezonie. Ustrzelił 21 goli (najlepszy wynik spośród polskich piłkarzy) i mógł jechać dalej.

 

 

Na zdjęciu: Wielka radość drużyny Cracovii po golu Piątka w derbach z Wisłą.