Liga uciekinierów

Czy będąc zagraniczną gwiazdą i mając ważny kontrakt w polskim klubie, można wyjechać za granicę i grać w innym klubie? Oczywiście, że tak. Tego rodzaju sytuacje tylko w siatkówce.


W ponad dwudziestoletniej historii profesjonalnych rozgrywek siatkarskich w Polsce powiedziano już o nich tyle dobrego, że nie ma większego sensu jeszcze bardziej lukrować rzeczywistości. Prawdą jest, że PlusLiga stała się wizytówką dyscypliny, bezapelacyjnie należy do grona najlepszych rozgrywek na świecie i stała się wysokiej jakości produktem marketingowym. Niestety, kluby PlusLigi, ale i sam zarząd rozgrywek muszą borykać się z problemami, które zupełnie inaczej świadczą o sile dyscypliny. Bo jest przecież prawdą, że o sile rozgrywek mówi liczba zagranicznych gwiazd w niej grających. A co mówią o lidze sytuacje, gdy te „gwiazdy”, mimo ważnego kontraktu, uciekają do innych, lepiej płatnych zagranicznych klubów?

Niestety, nic dobrego. Problem w tym, że niemal nigdy nie jest to wina klubów, Polskiej Ligi Siatkówki S.A. czy Polskiego Związku Piłki Siatkowej, a Międzynarodowej Federacji Siatkówki, która z „ligi mistrzów świata” – jak do niedawna mówiono o PlusLidze – stała się „ligą zagranicznych uciekinierów”, bowiem przykłada do tego ręce swoją pasywnością w podejmowaniu decyzji. W żadnej innej cywilizowanej dyscyplinie nie byłoby możliwe takie działanie. W siatkówce jest, bo rządzi nią FIVB, która nigdy nie podejmuje trudnych decyzji.

Z Katowic do Ankary

Przypominając „zagranicznych uciekinierów”, zacznijmy od ostatniego głośnego przypadku. Sezon 2021/22 był historyczny dla GKS-u Katowice, bowiem po raz pierwszy klub ze stolicy Górnego Śląska awansował do fazy play off. Duża w tym zasługa amerykańskiego Micah Ma’a, który przez działaczy z Katowic został ściągnięty z francuskiego Poitiers. GKS podjął ryzyko, zatrudniając Amerykanina na umowie 1+1 – w dniu 31 stycznia 2022 roku umowa automatycznie przedłużyła się na sezon 2022/23. Ma’a podkreślał w wywiadach, że jest bardzo zadowolony z gry w Polsce, a na filmiku sprzed lotniska w Katowicach zapowiedział rychły powrót przed rozpoczęciem okresu przygotowawczego do kolejnego sezonu. Ten powrót jednak nigdy nie nastąpił.

Pod koniec maja – a więc w momencie, gdy rynek transferowy jest już mocno przetrzebiony, a o znalezieniu klasowego rozgrywającego nie ma mowy – zawodnik poinformował, że dziękuje za współpracę, ale w kolejnym sezonie będzie reprezentował barwy Halkbanku Ankara. Zaskoczony GKS starał się dogadać z zawodnikiem, który jednak przedstawił wysoce niestosowne warunki finansowe, dlatego w Katowicach nie zgodzono się na zerwanie kontraktu i umowa łącząca zawodnika z klubem pozostała w mocy.

PLS kara, FIVB przymyka oko

Ma’a i jego agent Georges Matijasević nic sobie jednak z tego nie robili. 1 sierpnia zawodnik nie stawił się na przygotowaniach do rozgrywek i machina ruszyła. GKS powiadomił PLS, PZPS, CEV oraz FIVB. Na apel odpowiedziały tylko polskie instytucje, które mocno wsparły stanowisko klubu, wyraźnie podkreślając niebezpieczeństwo tego procederu. FIVB jednak milczała i w ciągu następnych tygodni i miesięcy nie podjęła żadnego kroku. Co więcej, uprawniła zawodnika do gry w Turcji i wydała międzynarodowy certyfikat transferowy.

Dzięki temu Micah Ma’a stał się pełnoprawnym zawodnikiem Halkbanku Ankara występującego w lidze tureckiej i rozgrywkach Ligi Mistrzów. PLS ukarał zawodnika dwuletnim zakazem gry w PlusLidze oraz grzywną w wysokości 200 tysięcy złotych, ale nie zmienia to faktu, że GKS na kilka tygodni przed startem ligi musiał łatać dziurę w składzie, która była nie do załatania. Ostatecznie pozyskano Georgi SeganoWa, który radzi sobie na tyle dobrze, że katowiczanom nie grozi spadek, ale też nie powalczą w play off. Pytaniem bez odpowiedzi pozostanie, jak wyglądałaby gra zespołu Grzegorza Słabego, gdyby katowicki klub nie został oszukany przez Micah Ma’a, jego agenta Matijasevicia i Międzynarodową Federację Siatkówki. Tego nigdy się nie dowiemy. Wiemy, że GKS nie składa broni i będzie walczył z zawodnikiem w procesie cywilnym.

Pekin zamiast Rzeszowa

To ostatni, modelowy wręcz przykład tego, jak zachowują się niektóre zagraniczne „gwiazdy” przyjeżdżające do PlusLigi. Ale przecież to niejedyny przykład. Wszystko zaczęło się kilka lat wcześniej. Sezon 2017/18 miał być drugim dla Johna Gordona Perrina w Asseco Resovii. Kanadyjski przyjmujący w wywiadach cieszył się na nowe wyzwania – ale tylko do do momentu, w którym odezwała się drużyna z Pekinu. Zachęcony większymi zarobkami zawodnik ostatecznie podpisał kontrakt z chińskim zespołem.

Rzeszowski klub nie odpuszczał i zwrócił się zarówno do FIVB, jak i kanadyjskiej federacji z prośbą o ukaranie Perrina, jednak nie udało mu się nic wskórać. Kanadyjczyk bez konsekwencji opuścił Rzeszów i rozegrał sezon w Chinach. Zespół z Podkarpacia stanął przez to w trudnej sytuacji. Znalazł zastępstwo w osobie Fina Elvissa Krastinsa, któremu jednak było daleko do klasy Perrina. Co ciekawe, menadżerem Kanadyjczyka był i do dzisiaj jest… George Matijasević. Przypadek?

Uciekł zanim przyjechał

Gdy cała siatkarska społeczność żyła sprawą Perrina, w Rzeszowie w tym samym czasie wybuchła afera z Kevinem Tillie. Przyjmujący reprezentacji Francji po sezonie spędzonym w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle miał trafić do Jastrzębskiego Węgla. W maju ogłoszono, że transfer Tillie stał się faktem, tyle tylko, że Francuz ani razu nie włożył koszulki jastrzębskiego klubu. W sierpniu podpisał bowiem kontrakt z… Pekin Volleyball, a jego nowym klubowym kolegą stał się John Gordon Perrin. Jastrzębski Węgiel śladem rzeszowskiego zespołu rozpoczął procedurę ukarania zawodnika, ale FIVB oraz agent zawodnika – po raz trzeci to Matijasević – śmiali się śląskiemu klubowi w twarz. Sprawa znów rozeszła się po kościach.

Petrodolary zdecydowały

Niestety, sprawa z Tillie nie była jedyną, w której Jastrzębski Węgiel się sparzył. Identycznie potoczyły się losy Tine Urnauta. Słoweński przyjmujący w wywiadach podkreślał, że gra dla śląskiego zespołu będzie dla niego gigantycznym wyzwaniem i motywacją. Ale podobnie jak Tillie nie zdążył odbyć choćby jednej jednostki treningowej.

Wszystko za sprawą lukratywnej oferty z Zenitu Sankt Petersburg, który zaproponował Słoweńcowi kilkukrotnie większy zarobek. Urnaut natychmiast zerwał kontrakt z Jastrzębskim Węglem i podpisał nowy z rosyjskim zespołem, który – co prawda – zapłacił odpowiednie odszkodowanie za zerwanie kontraktu. Smród jednak pozostał, a jastrzębski klub wydał oświadczenie, w którym dość mocno uderzył w Słoweńca. Pradoksalnie, klub ze Śląska wyszedł na tym całkiem dobrze, bowiem pozyskał z Ziraatu Ankara Trevora Clevenota, francuskiego mistrza olimpijskiego, który wniósł do zespołu wiele jakości.

Wdzięczność po amerykańsku

Na koniec kolejny przykład, choć już drugi w tym tekście dotyczący amerykańskiego zawodnika. Mowa o Taylorze Sanderze, który spędził w PGE Skrze Bełchatów sezon 2020/21, nie grając zbyt wiele i lecząc kontuzję. Mimo tego zespół z Bełchatowa postanowił przedłużyć z nim kontrakt, a sam zawodnik zapewniał, że spłaci dług wdzięczności wobec klubu. Po raz kolejny słowa zostały jednak rzucone na wiatr, bo Sander nigdy więcej już nie pojawił się w Bełchatowie. Skra postanowiła zatem rozwiązać z nim kontrakt i wszcząć postępowanie prawne, aby odzyskać od przyjmującego odszkodowanie. Jak się później okazało, były gracz Skry postanowił zakończyć karierę w hali i rozpocząć granie na plaży. Do tej pory zespół z województwa łódzkiego nie uzyskał od Amerykanina odszkodowania, a sprawa stoi w miejscu, podobnie jak ta Ma’a.

Do momentu, w którym takie sytuacje będą miały miejsca trudno mówić o profesjonalizmie FIVB i całej światowej siatkówki.

Michał Kalinowski


Na zdjęciu: Micah Ma’a paraduje w koszulce Halkbanku Ankara i nie poniósł z tego powodu żadnych konsekwencji.

Fot. Tomasz Kudala/PressFocus