Ligowiec. Gilotyna w pogotowiu

Lechia Gdańsk to wyjątkowo atrakcyjny przeciwnik dla „Kolejorza”. Latem ubiegłego roku poległa na własnych śmieciach 0:3, teraz w Poznaniu została skaleczona pięć razy i była tylko bladym tłem dla wciąż urzędującego mistrza Polski.


Nie dziwię się zatem, że trener Lecha John van den Brom piał z zachwytu nad postawą swoich podopiecznych. Ci zadawali bowiem rywalom ciosy tak ostre i szybkie, jak ruchy kota chwytającego mysz. Do tego stopnia, że gdańszczanie nie nadążali z nadstawieniem drugiego policzka.

Współczułem trenerowi Marcinowi Kaczmarkowi, z którym znam się… ho, ho, a może i dłużej. Bardzo szybko zrozumiał, że na Bułgarskiej jego zespół będzie chłopcem do bicia i – chcąc nie chcąc – pogodził się z tym. Na ławce wyglądał jak ktoś, kto właśnie przeczytał swój nekrolog. Potrafił jednak zachować klasę i nie obrażał swoich podwładnych, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w ten sposób nie podniesie ducha bojowego swojej drużyny. A tym, którzy chcą się pozbyć go z klubu szybko i bezboleśnie przypominam, że choćby nie wiem jak mocno chłostali osły, nie przerobią ich na konie wyścigowe. Cudów nie ma!

Autostradą do Hollywood (czytaj mistrzostwa Polski) podąża Raków Częstochowa. Jeżeli ktoś łudził się, że szczecińska Pogoń będzie w stanie powstrzymać pędzący shinkansen, musiał poczuć się tak, jak po spotkaniu w morzu z rekinem młotem. Przy okazji nasunęła mi się taka refleksja – zimą „portowcy” bez żalu pozbyli się, do Rakowa właśnie, Jeana Carlosa Silvę, który był u nich rezerwowym (w 15. meczach w ekstraklasie tylko sześć razy wyszedł na boisko w podstawowym składzie). Po przeprowadzce pod Jasną Górę Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem gra pierwsze skrzypce w Rakowie, w co drugim meczu strzela gole. I oczywiście gra od pierwszej minuty (tylko raz rozpoczął mecz na ławce rezerwowych). To się nazywa umiejętność zarządzania zasobami ludzkimi, prawda panowie trenerzy Pogoni i Rakowa? Kartek z odpowiedziami proszę nie przysyłać do redakcji, bo poczta i tak ma od cholery roboty…

Popełniłbym niewybaczalny grzech, gdybym nie wspomniał o Warcie Poznań. To drużyna, która długo nie będzie rozdawała kart w ekstraklasie, ale może napsuć mnóstwo krwi nawet ligowym potentatom. Dowodów dostarczył ostatni mecz z Widzewem, w którym ekipa Dawida Szulczka pokazała pazurki i zagrała na nosie łodzianom. Warto zauważyć, że tylko Raków ma tyle samo zwycięstw na wyjeździe (siedem), co Warta. Dla 33-letniego trenera poznaniaków musi to już być chleb tak powszedni, że nie zasługuje nawet na drgnienie powieki.

Iście anielską cierpliwość wykazują włodarze Wisły Płock, która przegrała w tym roku pięć meczów z rzędu! Mimo to trener Pavol Stano utrzymał się na stanowisku, chociaż jego zespół przypomina w tej chwili zwiędłą sałatę. Nie mam wątpliwości, że dla słowackiego szkoleniowca to klasyczny spacer na ostrzu brzytwy i jeżeli w środę „Nafciarze” nie wygrają z Wartą, gilotyna może zostać wprawiona w ruch.


Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus