Ligowiec. Kalkomania

Nie mam złudzeń, że dla wielu kibiców i komentatorów tematem numer jeden minionej kolejki jest „krzywda” warszawskiej Legii w meczu ze Śląskiem Wrocław.


Wylano już na ten temat morze atramentu, dlatego przypomnę tylko, że w akcji, po której gospodarze zdobyli zwycięskiego gola, nie naruszono przepisów gry w piłkę nożną. Błąd popełnił tylko bratanek Zbigniewa Bońka, Marcin, który błędnie ocenił zaistniałą sytuację. Arbiter główny chyba lepiej zna przepisy od swojego asystenta (a może ma tylko lepszy wzrok?), dlatego nie użył gwizdka.

Protesty legionistów, interpretacja trenera Czesława Michniewicza to tylko zasłona dymna, bo wszyscy uczestniczy meczu wiedzą doskonale (lub powinni to wiedzieć), że sędzia asystent jest tylko pomocnikiem, nie wyrocznią. Ja wierzę arbitrom bocznym na tyle, na ile mucha wierzy pająkowi, gdy ten oferuje jej wygodny nocleg w swojej sieci.

A skoro już jesteśmy przy trenerze Michniewiczu… Kiedyś uśmiechano się pod nosem lub stukano znacząco w czoło, gdy postawił tezę, że w futbolu najbardziej niebezpieczny jest wynik 2:0. Po ostatniej kolejce chyba nikt nie ośmieli się zakwestionować faktu, że Michniewicz wypowiadając te słowa był trzeźwy, nie mówił w pijanym widzie. Dowiodły tego aż trzy mecze, w których zespoły roztrwoniły dwubramkową zaliczkę. To była taka piłkarska kalkomania, której doświadczyli kibice w Krakowie (dwukrotnie) i Częstochowie.

Trenerzy Górnika Zabrze, Lechii Gdańsk i Rakowa Częstochowa po końcowym gwizdku sędziego mieli prawo czuć się, jak kangurzyca po napadzie kieszonkowca. Zwłaszcza dwaj pierwsi, Jan Urban i Tomasz Kaczmarek, zapewne byli wściekli jak diabli. Rywale dosłownie sprzątnęli ich zespołom sprzed nosa komplet punktów, których potrzebują jak kania dżdżu. Swoją drogą było to potyczki bardzo emocjonujące, stojące na niezłym poziomie i okraszone mnóstwem celnych strzałów na bramkę przeciwnika, czego nie można powiedzieć o wywołanej na początku do tablicy Legii (2 strzały).

Nie wiem, jak dodatkowo uhonorowani przez swojego pracodawcę zostaną Matej Rodin z Cracovii i Michal Frydrych z krakowskiej Wisły. Chorwat i Czech byli królami końcówek w swoich meczach i zafundowali przeciwnikom tyle radochy i rozrywki, co wizyta komornika. Nie będę już pastwił się nad obrońcami Górnika i Lechii, ale dostali chyba namacalny dowód, że powinni raz na zawsze wyleczyć się z marzeń o transferze do zagranicznego klubu.

Nie potrafi odbić się od dna Bruk-Bet, który jeszcze ani razu nie zdołał sięgnąć po komplet punktów. Właścicielom klubu psu na budę ładna dla oka gra zespołu, skoro nie przekłada się to na zdobycz punktową. Słynny Franz Beckenbauer, gdy był jeszcze piłkarzem Bayernu, powiedział znamienne słowa: „Wolę wygrać mecz w beznadziejnym stylu niż przegrać w znakomitym”.

Te słowa powinien zapamiętać trener „Słoników” Mariusz Lewandowski, bo jego drużyna nie uprawia gimnastyki artystycznej, ani łyżwiarstwa figurowego. Fakt, że szkoleniowiec po porażkach i remisach ma tak niewinny wygląd, że nawet anioł przy nim zostałby uznany za notorycznego przestępcę, nie jest wystarczającym alibi.


Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus