Ligowiec. Raj dla kłusowników

Od zawsze uważam, że dzielenie skóry na żywym niedźwiedziu to bardzo niebezpieczne zajęcie. W tę pułapkę dał się złapać Raków Częstochowa, który zaczął snuć wielkomocarstwowe plany.


Widać pod Jasną Górą nie znają porzekadła, że pycha przed upadkiem kroczy. Raków nie jest w tej chwili zespołem, który może rozdawać karty w ekstraklasie, to wciąż drużyna na dorobku, bez spektakularnych sukcesów. To dobrze, że ma ambicje, ale byłoby lepiej dla częstochowian, gdyby stosowali zasadę „ciszej idziesz, dalej zajdziesz”.

W czterech ostatnich potyczkach w ekstraklasie podopieczni trenera Marka Papszuna zdobyli raptem jeden punkt i nie strzelili ani jednego gola! Takie są fakty i guzik mnie obchodzi, ile „setek” w tych spotkaniach częstochowianie zmarnowali. To nie pech, ani przypadek, tylko brak umiejętności. I nie zmyli mnie poza większości piłkarzy Rakowa, którzy po przegranych meczach mają tak niewinny wygląd, że nawet anioł zostałby przy nich uznany za notorycznego przestępcę.

Przed tygodniem w tym miejscu napisałem, że oczekiwanie na wygraną Lecha w rozgrywkach ligowych przypomina szukanie czarnego kota w ciemnym pokoju. Statystyka potwierdza, że moja diagnoza jest trafna, bo „Kolejorz” – jakby nie patrzeć wicemistrz Polski – w ostatnich sześciu (!) potyczkach ligowych zaksięgował tylko trzy punkty (bramki 2:8).

Nie wiem i nie zamierzam zgadywać, kiedy wyczerpie się cierpliwość włodarzy Lecha względem trenera Dariusza Żurawia. Nie da się jednak ukryć, że w tej chwili zespół z Bułgarskiej przypomina kulejącą żyrafę, którą na boisku goni tłum kłusowników.

Dziwi mnie brak reakcji działaczy Lechii Gdańsk na „wizytę motywacyjną” kiboli u ich piłkarzy i sztabu trenerskiego. Milczenie w tej sprawie jest tak naprawdę przyzwoleniem na działania zastraszające pracowników klubu. A może pan Mandziara i jego współpracownicy pochwalają „wjazd” pseudokibiców? W swojej naiwności chyba wierzą, że ten incydent poprowadził ich drużynę do zwycięstwa z Rakowem.

Skoro tak, to niech pozbędą się z klubu Piotra Stokowca. Im niepotrzebny jest trener, tylko grupa łysych kibiców, którzy mają takie pojęcie o futbolu jak niewidomy o kolorach. Ważne jednak, że mają krzepę w rękach. Znany z osobliwego poczucia humoru reżyser Alfred Hitchcock powiedział kiedyś: „Jestem dobry w takich sportach jak szachy, sokolnictwo, bicie żony”. Niektórzy chyba zbyt dosłownie potraktowali jego słowa…

W weekendowych meczach tej kolejki padło tyle goli, co kot napłakał, bo tak należy potraktować osiem trafień w sześciu spotkaniach. Z jednej strony źle to świadczy o celownikach napastników i ofensywnych pomocników, a z drugiej o bardzo dobrej dyspozycji bramkarzy.

Nie da się ukryć, że Duszan Kuciak, Frantiszek Plach, czy Matusz Putnocky pokazali klasę i uchronili swoje drużyny od utraty kilku goli (Dantego Stipicy nie liczę, bo miał tylko dwa strzały w światło bramki). Doceniając kunszt wymienionych strażników bramek trzeba wyraźnie zaznaczyć, że solą meczów piłkarskich są strzelane gole. Futbol bez nich (goli) jest jak Mona Lisa bez swojego uśmiechu.


Fot. Adam Starszyński/PressFocus