Lindgren wielki – sędzia słaby

– Obawiam się, że po tak ciężkim urazie Lindgren może mieć pewną blokadę psychiczną, że będzie jeździł asekuracyjnie – mówił m.in. Eugeniusz Skupień, były drużynowy mistrz Polski w barwach częstochowskiej drużyny. Szwed już w pierwszym ligowym starcie rozwiał jednak wątpliwości. W meczu z MrGarden GKM-em Grudziądz pojechał doskonale. Wygrał wszystkie sześć swoich biegów i to głównie dzięki niemu ekipa Marka Cieślaka zremisowała i wywiozła cenny punkt z trudnego terenu.

Lindgren na słynnym grudziądzkim „betonie” wcale nie startował najlepiej, ale zupełnie się tym nie przejmował. Na wyjściu z pierwszego łuku maksymalnie odjeżdżał na zewnętrzną, nabierał pod bandą ogromnej prędkości i najczęściej już na wejściu w kolejny wiraż był na czele stawki. Zdaniem wielu fachowców jego jazda ocierała się o geniusz! Szwed zaliczył więcej indywidualnych zwycięstw niż cała drużyna gospodarzy razem! – Pojechał jakby był po jakichś dopalaczach – stwierdził, nie kryjąc zaskoczenia, trener GKM-u, Robert Kempiński.

– Nie ma się co oszukiwać. Ten remis traktować musimy jak porażkę. Prowadziliśmy już dziesięcioma punktami, ale w decydującej fazie zabrakło nam indywidualnych zwycięstw. Nasi zawodnicy robili, co mogli. Szukali różnych ścieżek, ale to do zwycięstwa nie wystarczyło – dodał szkoleniowiec gospodarzy, który liczył na nieco lepszą dyspozycję przede wszystkim debiutującego w barwach GKM-u reprezentanta Polski, Przemysława Pawlickiego (9 pkt plus bonus).

Chociaż po ostatnim biegu przyjezdni bardzo się ucieszyli, to niewiele brakowało, aby zgarnęli w Grudziądzu pełną pulę. Zwycięstwa Włókniarza pozbawił sędzia Ryszard Bryła. Arbiter ten powinien już odpocząć od PGE Ekstraligi po zeszłorocznym finale. Fatalnie wówczas posędziował pierwszy mecz w Lesznie i niewiele brakowało, by jego błędy kosztowały Fogo Unię niezdobycie tytułu. Żużlowa centrala dalej jednak go foruje.

W niedzielę Bryła nie popisał się parę razy. Najpierw w 9. biegu na wejściu w I łuk Adrian Miedziński został delikatnie wypchnięty na zewnętrzną przez jadącego przy krawężniku Antonio Lindbaecka. W efekcie nadział się przednim kołem na tył motocykla Krystiana Pieszczka, pofrunął w powietrze i wpadł w dmuchaną bandę. Chociaż w telewizyjnych powtórkach ewidentnie było widać jak opona Lindbaecka dotyka nogi Miedzińskiego i wybija go z rytmu, to sędzia postanowił wykluczyć zawodnika gości.

– Chyba za nazwisko – komentowali w mediach społecznościowych kibice i dziennikarze. Wielu byłych zawodników i trenerów, w tym chociażby Robert Wardzała, też uważało, że to zawodnik z Grudziądza zawinił.

W tej sytuacji szef polskich sędziów, Leszek Demski, postanowił jednak mocno bronić arbitra. – W mojej ocenie bardziej Polak chciał założyć Szweda niż odwrotnie. W konsekwencji kontaktu Miedziński nadział się na tylne koło jadącego z przodu Krystiana Pieszczka i to było główną przyczyną jego upadku. Nie przypisywałbym błędu sędziemu. Powiedziałbym, że procentowo 60 do 40 wina leżała po stronie zawodnika gości. Lindbaeck swojego toru jazdy nie zmienił. Też skłaniałbym się do wykluczenia Miedzińskiego.

W ocenie zdarzenia z 12. wyścigu nikt już nie miał słów na usprawiedliwienie decyzji sędziego Bryły. – Nawet gdybym chciał, to nie obronię sędziego. Był to jego ewidentny błąd – stwierdził Demski. – Arbiter nie zauważył, że przyczyną upadku Michała Gruchalskiego było ostre wejście hakiem ze strony Krzysztofa Buczkowskiego.

Zawodnik w kasku białym nie miał szans, by złożyć się w łuk. Buczkowski, krótko mówiąc, wpakował się w niego i wypruł mu wszystkie szprychy. Nie było szans, żeby zawodnik gości pojechał dalej. To nie on powinien zostać wykluczony z powtórki, a Buczkowski. Zawodnik GKM-u dostał od sędziego ostrzeżenie za ostry atak, a jednocześnie arbiter nie zauważył dlaczego Gruchalski się przewrócił. Ewidentny błąd – podsumował Demski.