Marcin Stromecki: Chciałbym dorównać tacie

Rozmowa z Marcinem Stromeckim, nowym pomocnikiem GKS-u Katowice.


Jaki był najlepszy piłkarz, z jakim grał pan w jednej drużynie?

Marcin STROMECKI: – Piotrek Zieliński albo Arek Milik. Aż do kategorii U-16 grałem regularnie w reprezentacji Polski, byłem jej kapitanem. Jako Mazowsze zdobyliśmy mistrzostwo kraju kadr wojewódzkich. Pięknie się dla mnie zaczynało, miałem ułożoną drogę do kariery, ale przydarzyła się kontuzja, która wszystko skomplikowała. Rozwaliłem kolano, zepsuto pierwszą operację, musiałem przejść drugą.

Nie grałem przez 14 miesięcy, to zbiegło się z przejściem z wieku juniora do seniora. Na chwilę wróciłem jeszcze do kadry U-18 i właśnie tam – z „dużych” dziś nazwisk – byli Milik czy Zieliński. Prowadził nas trener Dorna, później przez chwilę trener Białek. Kontuzja zahamowała mój rozwój, odbiła się mocno. Dlatego czuję niedosyt, ale jednocześnie doceniam to, co mam. Nadal gram w piłkę, poznałem dzięki niej wielu wartościowych ludzi.

Był pan zawodnikiem Legii Warszawa, występując w Młodej Ekstraklasie czy rezerwach. Uchodził pan tam za jednego z wielu czy kogoś mocno rokującego?

Marcin STROMECKI: – Miałem przyjemność rozegrać nawet kilka sparingów w pierwszej drużynie Legii. Trener Urban zapraszał mnie na zajęcia pierwszego zespołu, ale nie udało mi się w nim zostać na stałe, zadebiutować w oficjalnym meczu. W Młodej Ekstraklasie wygrywaliśmy ligę, mieliśmy mocny skład. W środku pola grali Furman, Łukasik, Kopczyński, Gąsior, Rzuchowski. Ta pozycja zawsze w Legii była mocna, trudno było się przebić, a ja jak najszybciej chciałem trafić do seniorskiej piłki. Wypożyczano mnie do okolicznych klubów – Legionovii, Pogoni Siedlce.

Goni pan tatę Ryszarda, który zaliczył 11 występów w ekstraklasie jako pomocnik Polonii Warszawa. Panu nie było to jeszcze dane.

Marcin STROMECKI: – Chciałbym przynajmniej mu dorównać – poznać, jak smakuje gra w ekstraklasie. Chyba dla każdego piłkarza w Polsce marzeniem jest zadebiutować na najwyższym poziomie. Będę robił wszystko, by tak się stało. Chciałem być jak tata. Nie było tak, że ciągnął mnie za ucho, byśmy szli grać w piłkę. Podpatrywałem go, bo dla każdego młodego chłopaka ojciec powinien być autorytetem, każdy jest w ojca wpatrzony. Nie inaczej było ze mną.

Gdy grał w ekstraklasie, nie było mnie jeszcze na świecie. Najmocniej pamiętam go z Marcovii Marki. Jesteśmy z obrzeży Warszawy. Była nas w domu trójka – dwie siostry i ja. Wtedy tata postanowił być już bliżej, osiedlić się, abyśmy mogli spokojnie chodzić do szkoły. Zabierał mnie do szatni, na turnieje, treningi. Podobała mi się ta otoczka. Chodziliśmy na mecze, na Polonię. To była dla mnie atrakcja, nie w każdym domu był Canal+. Atmosfera meczu, możliwość podpatrzenia zawodników – to robiło na mnie wrażenie.

Do gimnazjum chodziłem już w SMS-ie Warszawa, przy Mazowieckim ZPN, na Bielanach. Trenerami byli Marcin Sasal i Marcin Broniszewski, ale moim pierwszym był tata. „Pykał” sobie w Rotavii Nieporęt, zaczął też prowadzić drużynę z mojego rocznika. Wymagał ode mnie więcej niż od innych. Nawet gdy wychodziliśmy sobie tylko postrzelać na podwórko, to nieraz wracałem z płaczem do domu. To kształtowało charakter.

Rozmawiacie po meczach?

Marcin STROMECKI: – Jak najbardziej. Ogląda te z moim udziałem i jest surowy. Za jedną rzecz pochwali, a potem wymieni trzy złe, wskaże, jak powinienem się zachować… Podpowiada na bieżąco, jest takim moim fanatykiem. No i też lubi jeździć na mecze. Krąży za moimi drużynami po Polsce. Bierze mamę czy dziadka do samochodu – i w drogę. Na Bukowej na pewno się pojawi. Już chciał przyjechać na nasz pierwszy zimowy sparing, z GKS-em Jastrzębie, ale akurat był bez publiczności.

„Też lubi jeździć na mecze”. Tak jak pan?

Marcin STROMECKI: – Grając w Skrze, jak tylko była możliwość, jeździłem do Gliwic czy Zabrza na ekstraklasę. No i do Katowic, by podpatrzeć kolejnego rywala. Z Częstochowy to godzinka, więc nie ma tragedii. Traktowałem to jako relaks. Zawsze braliśmy drużyny po GieKSie. Analizowaliśmy je, a przy okazji oglądaliśmy GKS. Przekonałem się też, że atmosfera na śląskich stadionach jest specyficzna. Tu panuje taki klimat, że aż trudno mi to ubrać w słowa. Śląska piłka ma swój dodatkowy smaczek. Czuć, że ludzie tym żyją.

Grał pan w wielu klubach. Czy kiedyś miał pan wrażenie, że zawodowstwo może się zakończyć i trzeba będzie szukać na siebie innego pomysłu?

Marcin STROMECKI: – Miałem trudny okres w 2017 roku, w Stomilu Olsztyn, do którego przeszedłem z Siarki Tarnobrzeg. W ogóle nie grałem wtedy u trenera Asenskiego. Zabierał mnie na mecze, ale nie dał zadebiutować w pierwszej lidze. Był moment zwolnienia, do tego doszedł też zakręt w życiu prywatnym. Los pokazał mi, że o marzenia trzeba walczyć. Postanowiłem wtedy, że dam sobie szansę; że postawię na piłkę jeszcze raz, na maksa, by zobaczyć, co się stanie. Poszedłem w dietę, w dodatkowe treningi motoryczne.

Absolutnie wszystko podporządkowałem wtedy każdej kolejnej jednostce treningowej. W Stomilu doszło do zmiany trenera, przejął nas trener Kiereś. Zadebiutowałem, grałem dobrze, dostawałem coraz więcej szans. To mnie budowało. Jak się okazało – z trenerem Kieresiem było mi w życiu bardzo po drodze. Po latach w Łęcznej świętowaliśmy dwa awanse, a w Olsztynie dokonaliśmy niemalże niemożliwego.

Dlaczego niemożliwego?

Marcin STROMECKI: – Klub miał bardzo duże problemy finansowe. Po pierwszej rundzie mieliśmy stratę punktową do bezpiecznego miejsca. W ostatnich sześciu kolejkach musieliśmy wygrać pięć razy, by się utrzymać. To się nam powiodło. Pokonało nas wtedy tylko Zagłębie Sosnowiec, które potem awansowało. My utrzymaliśmy się dzięki wygranej w Głogowie 1:0 po moim golu. Przejąłem piłkę na 16. metrze, rozprowadziłem, przebiegłem niemal całe boisko i trafiłem do pustej. Dobiłem strzał Tanczyka. Smakowało to chyba jeszcze lepiej niż te dwa awanse w Łęcznej.

Był pan mocno rozczarowany, musząc odchodzić latem z Górnika po wywalczeniu ekstraklasy?

Marcin STROMECKI: – Trochę byłem zawiedziony, że nie dostanę szansy debiutu w ekstraklasie. Do samego końca liczyłem, że zostanę w Łęcznej. Rozmowy długo trwały. Trener Kiereś jasno powiedział mi, że chce, bym nadal grał w Górniku, ale coś nie wypaliło. Nie zostało to do końca wyjaśnione, ale Lubelszczyzna w moim sercu będzie już zawsze. Utożsamiałem się z tamtym miejscem, tam też poznałem swoją miłość. Latem wylądowałem jednak w Skrze, która była takim wariantem szybkim, trochę rezerwowym.

Z powodów licencyjnych graliście wszystkie mecze na wyjazdach.

Marcin STROMECKI: – Dziwne to było. Nie trenowaliśmy nawet na własnych obiektach, jeździliśmy po całym mieście albo okolicznych miejscowościach. W Skrze jest bardzo rodzinny klimat, począwszy od prezesów, a na paniach sekretarkach skończywszy. Każdy oddawał tam serce, walczył, chciał się jak najlepiej pokazać. Dla części chłopaków to pierwszy sezon na tak wysokim poziomie. W żadnym meczu nie stawiano nas w roli faworyta, ale daliśmy radę. To kolejne doświadczenie, które jakoś ukształtowało mój charakter. Nie było łatwo i kolorowo. Nie graliśmy ofensywnego futbolu, dzięki któremu można było się pokazać. Tym bardziej cieszy mnie transfer do GieKSy. Już wiem, że będziemy nastawieni bardziej ofensywnie, bardziej „na tak” w rozegraniu.

Czy wcześniej jakiś klub za pana płacił?

Marcin STROMECKI: – Nie, to pierwszy transfer gotówkowy z moim udziałem. Zawsze miło, gdy ktoś za ciebie chce zapłacić. Już wcześniej, grając w Łęcznej, GieKSa się do mnie odzywała. Rywalizowaliśmy wtedy o wejście do pierwszej ligi, dobrze nam w Górniku szło, dlatego nie chciałem psuć czegoś, co funkcjonowało. Wtedy toczyliśmy pierwsze rozmowy, a teraz zostały sfinalizowane. Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony, że to się udało. Zwykle na tym samym szczeblu tego typu transferów przecież się nie robi. To rzadkość. Bardzo doceniam to, co przeżyłem w Skrze, ale ona a GKS to kluby na zupełnie innych poziomach.

W takim zespole, z takimi aspiracjami i z takiego miasta, jak GKS, wcześniej chyba pan nie był?

Marcin STROMECKI: – Zgodzę się. Czułem to od pierwszego dnia rozmów, poprzez pierwszy dzień w klubie, w szatni. To, co zobaczyłem, było budujące. Widać, że te mury mają duszę, że niejedno widziały i niejedno słyszały. To się w GKS-ie czuje. Ludzie tu szanują swoją pracę, cieszą się nią. Nie przychodzą tu z obowiązku. Idą robić to, co kochają. Mam nadzieję, że z GieKSą osiągnę minimum to, co z Górnikiem Łęczna.

I dogoni pan tatę?

Marcin STROMECKI: – Każdy ma swoją drogę do ekstraklasy. Moja jest dłuższa, może trudniejsza, ale zobaczymy, gdzie się zakończy. Nie jest powiedziane, że się nie uda. Już starsi zawodnicy debiutowali w ekstraklasie. Nie jest to nic niemożliwego.

Na razie jednak w tabeli GKS musi oglądać też się za siebie. Takiego scenariusza jak w Olsztynie, gdy do ostatniej kolejki walczycie o utrzymanie, raczej pan nie zakłada?

Marcin STROMECKI: – Z góry nie chcę ani niczego zakładać, ani wykluczać – by ani się nie zawieść, ani nie przemotywować. Będę żył z meczu na mecz, a co z tego wyjdzie w końcowym rozrachunku, to się okaże.



147 MECZÓW w II lidze rozegrał Marcin Stromecki. Strzelił 7 goli.
3 BRAMKI na poziomie I ligi zdobył dotąd nowy pomocnik GieKSy. Najbardziej pamiętna to ta w ostatniej kolejce wiosny 2018, w Głogowie, która zapewniła Stomilowi utrzymanie

Marcin STROMECKI
urodzony
: 6.04 1994 w Nowym Dworze Mazowieckim
pozycja na boisku: środkowy pomocnik
kluby: Rotavia Nieporęt, Legionovia, Marymont Warszawa, Mazur Karczew, GKP Targówek, Korona Kielce, Legia Warszawa (2011-12), Pogoń Siedlce (2013-14), Legionovia (2014-15), Siarka Tarnobrzeg (2015-17), Stomil Olsztyn (2017-18), Znicz Pruszków (2019), Górnik Łęczna (2019-21), Skra Częstochowa (2021), GKS Katowice (2022 – ?).


Na zdjęciu: Marcin Stromecki (z prawej) to jeden z dwóch zimowych nabytków GieKSy, która wykupiła go ze Skry Częstochowa.
Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus