Marek Papszun: Ocena musi być wysoka

Rozmowa z Markiem Papszunem, trenerem Rakowa Częstochowa.


Co pan na to, by nasza rozmowa toczyła się pod szyldem „ani słowa o Legii”?

Marek PAPSZUN: Ciekawe… Chyba już wszystko zostało powiedziane na ten temat, myślę, że nawet za dużo. Pojawiło się wiele domysłów, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

Było już tyle informacji, że szkoda na to słów.

Marek PAPSZUN: Dokładnie. Chyba już wszystkim przejadł się ten temat.

Jaką ocenę w skali szkolnej wystawiłby pan zespołowi za 2021 rok?

Marek PAPSZUN: Piątkę z plusem.

Wysoka ocena, ale biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia, to jest ona zasłużona.

Marek PAPSZUN: Podsumowanie statystyczne pokazuje, że byliśmy najlepszą drużyną w lidze w tym roku kalendarzowym. Oprócz tego zdobyliśmy Puchar Polski, myślę, że dobrze reprezentowaliśmy Polskę w europejskich pucharach. Siłą rzeczy ocena musi być wysoka.

Pierwszy raz zagraliście w rozgrywkach europejskich. Czuje pan niedosyt, że nie udało się awansować do fazy grupowej?

Marek PAPSZUN: Niedosyt był, szczególnie na gorąco po spotkaniu w Gandawie. Wszystko musi mieć swoją kolej. Gdybyśmy awansowali do fazy grupowej Ligi Konferencji, to czekała, by nas ciekawa przygoda, ale z drugiej strony moglibyśmy mieć problemy w lidze. Nie dysponowaliśmy kadrą, która pozwoliłaby grać na trzech frontach. Ponadto mieliśmy w zespole problemy zdrowotne. Skutki awansu mogłyby być dla nas bolesne. Jak na pierwszy sezon „dodatku” w postaci europejskich pucharów, to dotarliśmy wystarczająco daleko.


Tak trener Papszun mobilizował swoich zawodników przed serią rzutów karnych z Suduvą Mariampol. Reszta to już piękna historia…
Fot. Norbert Barczyk / PressFocus

Jest więc plan, aby takie „dodatki” zdarzały się częściej?

Marek PAPSZUN: Celem klubu jest utrzymanie się w czołówce, co za tym idzie regularne granie w rozgrywkach pucharowych, do czego będziemy dążyć. Pomni doświadczeń z tego roku wykorzystamy je w przyszłości.

Ciężko było „przestawić” zespół na grę w innych okolicznościach niż zazwyczaj?

Marek PAPSZUN: To prawda. Trzeba było inaczej grać, więcej uwagi poświęcić na aspekty defensywne. Byliśmy na to przygotowani. Jesteśmy drużyną, która radzi sobie we wszystkich fazach gry. Gdy trzeba to potrafimy się bronić, w innych przypadkach atakować. Nie było to więc dla nas szalenie trudne, prędzej rozwijające.

Rozwój nastąpił w każdym aspekcie? Mówię nie tylko o zawodnikach, ale także o panu, sztabie szkoleniowym i klubie.

Marek PAPSZUN: Myślę, że tak. Organizacja, kwestie logistyczne, bardzo ważne przygotowania do rozgrywek, szczególnie że nie graliśmy u siebie. To wszystko w przyszłości powinno zaprocentować. Może pojawi się możliwość gry w kolejnych latach meczów pucharowych w Częstochowie.

Zastanawiał się pan skąd w tym sezonie tak duże problemy zdrowotne w zespole?

Marek PAPSZUN: Oczywiście, myślałem o tym wielokrotnie jak wyglądało i przebiegało to od strony zdrowotnej. Staraliśmy się reagować na te wydarzenia, co nie było łatwym zadaniem.

Dobrymi przykładami są Marcin Cebula i Igor Sapała. Obaj stracili prawie całą rundę z powodu dość nietypowych kontuzji.

Marek PAPSZUN: Tutaj wracamy do sedna sprawy. Każdy przypadek był inny, spora część z nich była losowa i nietypowa. Igor wypadł jeszcze w ubiegłym sezonie. W finale Pucharu Polski grał z kontuzją. Okazało się, że jest ona nietypowa. Nie była to nawet typowa kontuzja, a narośl na stopie. Została ona wycięta, jednak pojawiła się ponownie w innym miejscu. Czegoś takiego w swojej karierze jeszcze nie widziałem. Mieliśmy sporo takich dziwnych zdarzeń, nie do końca związanych z piłką nożną. Mieliśmy także urazy mechaniczne, jak choćby Ben Lederman, gdy został pokiereszowany przez brutala na Litwie. Pojawiły się także kłopoty mięśniowe, które wynikały z przeciążenia, ilością spotkań, brakiem odpowiedniej regeneracji, podróżami. To wszystko miało wpływ na zdrowie zawodników. Przyczyn było wiele, a dodatkowo nałożyły się one na siebie.

Mówiąc szczerze, to przez lata pracy w Rakowie mógłby pan teraz bronić doktoratu z medycyny. Sapała to kolejny nietypowy przypadek. Podobnie było wcześniej w przypadku Tomasza Petraszka.

Marek PAPSZUN: Było sporo takich zdarzeń, ale jest to wkalkulowane w życie, jak i sport. Dochodzą do tego teraz jeszcze tematy covidowe, o których nie można zapomnieć. Nas akurat mocno one nie dosięgnęły. Trzymaliśmy się reżimu sanitarnego, ale było kilka przypadków, gdy absencja zawodników była tym spowodowana. Po prostu trzeba radzić sobie z takimi sytuacjami i je rozwiązywać. Mam nadzieje, że w kolejnej rundzie ominą nas te problemy, będziemy zdrowi i mieli więcej szczęścia.

Zostając bezpośrednio przy Petraszku. Pod koniec rundy usiadł na ławce rezerwowych, co było lekkim zaskoczeniem. Jaki był powód takiej decyzji?

Marek PAPSZUN: Tomasz wszedł do gry dość nieoczekiwanie. Mieliśmy olbrzymie problemy w meczu z Lechem Poznań. Nie był na to jeszcze gotowy, a musiał zostać rzucony na głęboką wodę. W kolejnych spotkaniach nie mógł ustabilizować formy. Dobre spotkania przeplatał słabymi, później znów pojawił się nasilający ból przez kwestie przeciążeniowe. To nie pomagało mu w ustabilizowaniu formy. Dodatkowo do gry wracali Zoran Arsenić czy Milan Rundić. Giannis Papanikolaou i Fran Tudor dobrze wyglądali grając na stoperze. Te elementy sprawiły, że Tomaszowi w tym okresie nie było łatwo o stabilizację formy. Myślę, że najbliższy okres przygotowawczy pomoże mu w dojściu do odpowiedniej dyspozycji.

Kontuzje były główną przyczyną wahań formy w końcówce rundy?

Marek PAPSZUN: Mieliśmy w tych meczach spore problemy kadrowe w czasie spotkań, dla przykładu w rywalizacji z Lechią czy Górnikiem. W Gdańsku w przerwie boisko musiał opuścić Arsenić. Podczas rywalizacji z Górnikiem trzeba było zmienić Tudora. To byli ważni zawodnicy, ale nie chodzi tu o nich czy o ich zmienników. Te zdarzenia spowodowały kolejne rotacje. Arsenicia zmienił Petraszek, czego skutkiem było przesunięcie Andrzeja Niewulisa na pozycję pół-prawego stopera. Nie wpłynęło to dobrze na jego postawę, jak i na wynik spotkania. Oczywiście, jako zespół też powinniśmy zagrać lepiej, ale problemy kadrowe odcisnęły się na nas. Trzeba uczciwie przyznać, że z Górnikiem skład, jak i zmiany w moim wykonaniu nie pomogły zespołowi. Nie pamiętam, żebym tak słaby zarządzał meczem. Wiele przyczyn złożyło się więc na to, że prowadząc do przerwy przegraliśmy z Górnikiem.

Patrząc z drugiej strony w spotkaniu z Jagiellonią skład i zarządzanie meczem było na wysokim poziomie. Zaskoczył pan decyzją, by Ivan Lopez zagrał jako fałszywa dziewiątka. Takie rozwiązanie byłoby dla was optymalne, czy jednak lepiej będzie grać z klasycznym, rosłym i silnym napastnikiem?

Marek PAPSZUN: Podstawowym wyborem będzie klasyczna, silna dziewiątka, jednak musi być ona w formie. Manewrem w meczu z Jagiellonią pokazaliśmy, że możemy również zagrać nieco inaczej z Ivim na dziewiątce i to może być równie dobre rozwiązanie. Po prostu nasi napastnicy muszą się starać, dysponować na tyle dobrą formą, by takiego manewru nie stosować. Uznałem, że na dziś w takiej dyspozycji nie byli, stąd decyzja z Ivim na dziewiątce. Cieszę się, że to rozwiązanie się sprawdziło, ponieważ daje to nam pewną alternatywę, ale również powinno zmobilizować to naszych napastników, aby więcej taka sytuacja nie musiała się zdarzyć.

Pomijając Vladislavsa Gutkovskisa reszta napastników jest pod formą. To także ograniczyło panu pole manewru w ostatnich spotkaniach?

Marek PAPSZUN: Nie chciałby się dale użalać nad tą kwestią, ale statystki nie kłamią. „Gutek” był najlepszym napastnikiem. Gdy jego zabrakło nasza siła w ataku znacząco spadła, stąd w ostatnich meczach tak to wszystko wyglądało. Chłopaki muszą się starać, dać z siebie więcej i być bardziej pożytecznymi dla zespołu.

Która z porażek z tego sezonu bolała najbardziej?

Marek PAPSZUN: Wszystkie bolały. Te trzy porażki w końcówce mocniej. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do przegrywania. W całym 2021 przegraliśmy osiem meczów, z czego trzy na jego koniec. Dodatkowo można ich było uniknąć. W meczu z Cracovią byliśmy zdecydowanie lepsi, ale dostajemy bramkę życia bez żadnego zagrożenia, dwa spotkania, o których już mówiliśmy wymknęły nam się spod kontroli. Powinniśmy je wygrać, a co najmniej nie przegrać. Stąd też mieliśmy duży głód zwycięstwa i mocne rozczarowanie porażkami, ale to jest wkalkulowane. Trzeba pracować, by do takich sytuacji nie dopuszczać

Jak długo zajmuje panu analiza takich spotkań? Więcej niż w przypadku wygranych?

Marek PAPSZUN: Analiza przy porażkach jest porównywalna do tej po zwycięstwach. Być może więcej jest po nich dyskusji w sztabie szkoleniowym, więcej schematów analizujących indywidualnie zawodników, bo jednak coś nie zagrało i trzeba dokonać zmian w składzie. Od tej strony jest tego więcej, ale porównując przegrane i zwycięstwa, to nie ma różnicy w analizie.

Ile razu musi pan obejrzeć spotkanie, aby dobrze je zanalizować i przedstawić swoje wnioski zawodnikom?

Marek PAPSZUN: Można powiedzieć, że dwa razy. Oglądam je z dwóch kamer jednocześnie. Jeden obraz jest z kamery telewizyjnej, drugi z naszej taktycznej. Oczywiście wiele fragmentów się przewija, a te, które chce pokazać zespołowi odtwarzam kilka razy.

Raporty przygotowywane przez zawodników pozwalają inaczej spojrzeć na spotkanie?

Marek PAPSZUN: Tak, niektórzy zawodnicy rzucają nowe światło na pewne sytuacje, którego mu nie widzimy. Zauważają elementy, które nam umknęły. Po to zresztą jest ten raport. Chcemy zobaczyć mecz ich oczami i zwrócić uwagę na te, których my nie widzimy. Moim zdaniem to kapitalna forma wspólnej analizy meczu i wyciągnięcia z niego wniosków.

Po wielu przeprowadzonych analizach może pan stwierdzić, że rywale podchodzą do Rakowa w zupełnie inny sposób niż rok czy dwa lata temu?

Marek PAPSZUN: Dzisiaj podchodzi się do nas zupełnie inaczej niż w poprzednich dwóch sezonach. Mecze z nami to dla nich dużo większa mobilizacja. Teraz przeciwnicy specjalnie przygotowują się pod spotkania z nami w sposób strukturalny, między innymi zmieniają ustawienie. Co za tym idzie skala trudności jest wyższa. Jest to dla nas dobre, ponieważ zmusza nas to do ciągłego rozwoju.

Czy letnie okno transferowe było w waszym wykonaniu słabe? Na 10 nowych zawodników, którzy dołączyli do zespołu trudno znaleźć wiele pozytywów.

Marek PAPSZUN: W mojej opinii nie było słabe, ponieważ realizujemy nakreślone przez siebie cele. Nie jest łatwo pozyskać zawodników do Rakowa, natomiast trzeba przyznać, że to okno nie było idealne w naszym wykonaniu. Mimo to wstrzymałbym się z ostatecznymi osądami. Pół roku to mało, by ocenić wszystkie transfery. Część zawodników potrzebuje więcej czasu na adaptacje. Są także transfery nieudane, a co za tym idzie niektórych piłkarzy zabraknie. Jednego już nie ma, bo Alexnadre Guedes opuścił Raków.

W takim razie ilu jeszcze zawodników może pożegnać się z zespołem?

Marek PAPSZUN: Trudno mi w tej chwili powiedzieć jak to będzie wyglądało, ale dwóch lub trzech może jeszcze odejść.

Wracając do Guedesa, ale i do pozostałych zawodników z portugalskiego „zaciągu”. Nie czuje pan lekkiego rozczarowania ich postawą, szczególnie że po nieobecnym już napastniku oraz Fabio Sturgeonie chyba sporo sobie obiecywano?

Marek PAPSZUN: Pedro Vieira i Miguel Luis to projekt. Porównałbym to do pozyskania młodych Polaków. Może to pójść w jedną lub drugą stronę, natomiast dużym rozczarowaniem jest Guedes. Fabio z kolei pokazał, że będzie wzmocnieniem zespołu, o czym jestem przekonany.

Swego czasu pojawiła się plotka, że Vieira miał panu podpaść, przez co nie grał. Faktycznie tak było?

Marek PAPSZUN: To nawet nie plotka, a kompletna bzdura. Czym taki młody chłopak miałby mi podpaść? Absolutna bzdura. Nie gra, ponieważ nie jest jeszcze na tym poziomie sportowym. Myśleliśmy, że będzie rozwijał się szybciej, niż było do tej pory i dlatego nie grał. Ot i cała tajemnica. To chłopak, który musi iść na wypożyczenie i zobaczymy jak będzie dalej się rozwijał i funkcjonował.

Wśród letnich transferów widział pan przypadki zawodników z „genem leserstwa”?

Marek PAPSZUN: Zawodnicy, którzy zbyt wiele nie grają mają swoje słabsze momenty, ale co do zasady to tego u żadnego z nich nie widzę. Gdyby tak było, to albo nie byłoby ich z nami lub wylądowaliby w drugim zespole. Nie ma w drużynie takich problemów. Czasami zawodnicy mają słabsze okresy, wtedy trzeba z nimi pracować, rozmawiać, aby wrócili na odpowiednią ścieżkę. Poza tym nie mogą marnować czasu, ponieważ to są ich kariery.

Wymaga pan od zawodników tak ciężkiej pracy, jaką sam pan wykonuje?

Marek PAPSZUN: Tego samego nie, ale na pewno wymagam pracy i poświęcenia, to nie podlega dyskusji. Zawodnicy zarabiają dobre pieniądze, muszą pracować, by na nie zarobić.

Ile czasu poświęca pan na pracę w trakcie rozgrywek?

Marek PAPSZUN: Trudno powiedzieć…

Na pewno nie jest to system ośmiogodzinny.

Marek PAPSZUN: Prawda. Przede wszystkim jest to system siedmiodniowy. Nie ma u mnie dnia bez pracy. Jest to po prostu niemożliwe. Dla przykładu jednego dnia mamy mecz, kolejnego jest trening. Nawet jeżeli nie biorę w nim udziału, to muszę przeanalizować tamto spotkanie, kolejnego przeciwnika, ale również przygotować się do kolejnego tygodnia. Następnie jest tydzień pracy, gdzie mam szereg innych obowiązków oprócz prowadzenia drużyny. Teraz jest przerwa w rozgrywkach, ale trzeba działać dalej. Mam transfery, trzeba przygotować okres przygotowawczy, który trzeba zaplanować, więc jest to urlop niepełny. Oczywiście jest inaczej niż zazwyczaj w klubie, ale pracy nie brakuje. Żeby nie było – nie narzekam. Ja to lubię, sprawia mi to przyjemność, dlatego potrafię odnaleźć się w takim trybie pracy.

Pytanie, czy do stylu pracy dostosowany jest styl życia. Pamiętam, że trener nadużywał wręcz kawy i napojów energetycznych. Zostały one przez pana odstawione?

Marek PAPSZUN: Zasadniczo ilość pracy jest obecnie mniejsza, na co wpływ miał sztab szkoleniowy. Udało mi się skompletować grupę kompetentnych ludzi we wszystkich niezbędnych obszarach. Trzeba przyznać, że zdjęli ze mnie trochę pracy i mogę im ją delegować. To jest świetne, ponieważ dzięki temu można mieć trochę czasu dla siebie, a przede wszystkim można się wyspać. Dzięki temu nie muszę „jechać” na wspomnianych dopalaczach, bo to tylko może odbić się na zdrowiu. Dzisiaj, oprócz tego, że jestem bardziej doświadczony, wiem jak pracować i nie muszę się tego uczyć to dodatkowo mam ludzi, którzy mnie w tym procesie wspomagają. Dzięki temu od wielu tygodni nie trzeba spędzać tyle czasu nad pracą, ale w końcu można zadbać o siebie.

Czyli jak rozumiem jest pan w pełni zadowolony ze swojego sztabu.

Marek PAPSZUN: Tak, jestem z nich bardzo zadowolony. To grupa kompetentnych i profesjonalnych ludzi o dużej kulturze i wartościach. Jest to dla mnie bardzo ważne, tym bardziej że w ostatnim czasie się rozrósł dzięki właścicielowi klubu, który rozumie nasze potrzeby. Ta liczba osób pomaga mi i odciąża w wielu zadaniach, które się rozkładają na całą grupę.

Udaje wam się wszystkim zmieścić w pana gabinecie? Jak pamiętam nie był on przystosowany do tak szerokiego grona.

Marek PAPSZUN: Niestety nie. Część musi być na korytarzu. Drzwi są otwarte i tak prowadzimy odprawę. Nie było jednak jeszcze sytuacji, gdy bylibyśmy na niej wszyscy. Wtedy byłby dopiero problem, bo jest nas ponad 20 osób.

To już prawie drugi zespół. Można wręcz rozegrać sparing trenerzy kontra zawodnicy.

Marek PAPSZUN: No cóż, nieraz na treningach wyrównawczych jest więcej trenerów niż zawodników.

Sztab jest obecnie bardzo szeroki, bo nawet znalazło się w nim miejsce dla kucharza. Niewiele klubów w Polsce ma aż tak rozbudowany sztab, chyba tylko Lech i Legia.

Marek PAPSZUN: Można do nich dołączyć także Zagłębie Lubin, bo „podebrali” na wspomnianego przez pana kucharza. Na pewno tak szeroki sztab mają te wymienione kluby, być może jeszcze któryś zespół. Jest to element profesjonalizmu, dbania o detale i szczegóły. Tak to powinno wyglądać w klubie, który ma aspiracje.

Wielkimi krokami zbliża się okno transferowe. Na jakich pozycjach klub będzie szukał wzmocnień?

Marek PAPSZUN: Nie będę mówił o pozycjach, ale na pewno potrzebujemy wzmocnień. Jest to normalne. Zespól ciągle co pół roku, rok potrzebuje wzmocnień. Pracujemy nad tym. W klubie mamy nowego dyrektora sportowego, Roberta Grafa. Wraz ze swoim sztabem ludzi szuka wzmocnień. Wierzę, że na tym polu poczynimy jakieś ruchy.


Od 1 października Robert Graf jest nowym dyrektorem sportowym Rakowa. Pierwszy test dopiero przed nim
Fot. Warta Poznań

Jak układa się panu współpraca z nowym dyrektorem sportowym? Słyszałem o nim nie zawsze pozytywne opinie.

Marek PAPSZUN: Nie wiem kto rozpowszechnia takie plotki. Mogę mówić o naszej współpracy tylko dobre słowa. Układa się tak, jak powinna. Rozmawiamy o zawodnikach, o ich profilach. Dział skautingu doskonale wie jakich zawodników szukać i to robi. Jestem z nimi w stałym kontakcie. Jesteśmy także w porozumieniu, jeżeli chodzi o kwestię odejść z zespołu. Dla mnie ta współpraca układa się dobrze.

Klub faktycznie poszukuje zawodników według profilów „przedokładnych”, to znaczy są „widełki” dotyczące wzrostu, wagi oraz skupienie się na konkretnym elemencie gry danego zawodnika?

Marek PAPSZUN: W przypadku wagi bym nie przesadzał, jednak warunki fizyczne są dokładnie określone w wersji idealnej, ale trzeba podchodzić do tego z pewną rezerwą. Jeżeli nie ma dostępnego takiego zawodnika, to trzeba trochę się naginać. Faktem jest, że profile są dokładnie określone.

W ostatnich oknach kontraktujecie w dużej mierze zagranicznych zawodników. Ciężko jest znaleźć w Polsce piłkarzy, którzy odnajdą się w specyfice Rakowa?

Marek PAPSZUN: Bardzo ciężko. Każdy klub chciałby opierać zespół o Polaków, natomiast jest to trudny temat. Młodych zawodników o określonym poziomie i potencjale jest niewielu, a gdy już są to kosztują bardzo dużo i zabiegają o nich inne kluby. Gdy pojawia się polski talent to prędzej wyjedzie za granicę niż zostanie u nas.

Jeżeli jesteśmy przy młodzieży to chciałbym zapytać o „korońską” młodzież, a więc Wiktora Długosza, Iwo Kaczmarskiego i Daniela Szelągowski. Czy jest pan zadowolony z ich rozwoju?

Marek PAPSZUN: Każdy z nich inaczej się rozwija, stąd trudno tutaj uogólniać. Na pewno chcielibyśmy, aby postęp był szybszy i grali w pierwszym składzie jak Ben Lederman, ale tak nie jest. Stąd myślimy, aby pozmieniać im ścieżki rozwoju oraz o ruchach wypożyczeniowych. Zobaczymy jak nam to wyjdzie i kto będzie dedykowany do takiego wypożyczenia.

To także jest problem, bo z jednej strony warto dać takiemu młodemu zawodnikowi szansę, by trafił w inne miejsce i rozwijał się przede wszystkim poprzez grę, z drugiej strony ma pan ograniczony zastęp młodzieżowców. To jest kluczowy problem?

Marek PAPSZUN: Dokładnie tak, ci chłopcy powinni być wypożyczani na niższy stopień rozgrywkowy, by więcej grać i dostawać szanse, bo jest to ważne w ich rozwoju. Patrząc z drugiej strony jest przepis o młodzieżowcu, który musimy respektować. Nie mamy na razie jeszcze swojego „narybku” z akademii, przez co sytuacja jest patowa. Dla mnie to też jest trudne, bo wiem, że niektórych z nich powinniśmy wypożyczyć, tak jak Oskara Krzyżaka, który płynnie się rozwija, a musimy tych chłopaków blokować przez przepis o młodzieżowcu. Sytuacja jest więc patowa.

Przykład Krzyżaka jest dobry, ponieważ jest stopniowy – najpierw druga liga, teraz występy w Skrze Częstochowa. Jak się pan na niego zapatruje?

Marek PAPSZUN: Myślę, że jego ścieżkę rozwoju zaplanowaliśmy wręcz modelowo. Najpierw grał w Bytovii Bytów, z nami trenował podczas okresu przygotowawczego. Obecnie jest w Skrze, jest wyróżniającym się zawodnikiem. Zobaczymy przy kolejnym okresie przygotowawczym czy jest gotowy na ekstraklasę, czy zdecydujemy, by grał jeszcze w pierwszej lidze. Tak to powinno funkcjonować, ale tak jak mówię nie wszystko jest łatwe przez reguły, jakie obowiązują w ekstraklasie.

Jak to wygląda w przypadku Kacpra Trelowskiego. Jest on gotowy na ekstraklasę?

Marek PAPSZUN: Spokojnie z tą ekstraklasą. Ten chłopak w poprzednim sezonie nie wywalczył sobie miejsca w drugiej lidze w Sokole Ostróda.

Patrząc z drugiej strony zaliczył kilka dobrych występów…

Marek PAPSZUN: Nie były słabe, ale nie były też idealne. Nie jest tak, że to już jest poziom Vladana Kovaczevicia. Praca wykonana z trenerem Tkoczem sprawiła, że postęp jest gigantyczny, ale trzeba jeszcze trochę poczekać. Jednak to nie tak, że dzisiaj wygrywa rywalizację z Kovaczeviciem.

Ma jednak potencjał, by w przyszłości być podstawowym bramkarzem Rakowa.

Marek PAPSZUN: Oczywiście, tego nie neguję. Musi pracować i okrzepnąć.


Wychowanek Rakowa, Kacper Trelowski (po prawej) w 2021 roku zaliczył debiut w barwach swojego zespołu
Fot. Jakub Ziemianin/rakow.com

Obóz w Belek jest dla was wyjątkowy. Po pierwsze jedziecie tylko w jedno miejsce, a nie dwa jak to w przeszłości bywało, po drugie potrwa on aż 18 dni. Skąd taki plan?

Marek PAPSZUN: Powód jest prozaiczny – w Polsce nie ma w tym okresie warunków do trenowania. Biorąc pod uwagę krótki okres przygotowawczy, zdecydowaliśmy się wybrać Turcję. Dodatkowo ten obóz potrwa tak długo, ponieważ nie mamy gdzie u siebie trenować. To było w naszej opinii jedyne rozsądne wyjście.

Zaskoczyła mnie liczba zaplanowanych sparingów. Zazwyczaj rozgrywaliście ich 5-6. Powodem decyzji było długie zgrupowanie w Turcji czy także początek poprzedniej rundy, który nie wyszedł wam najlepiej, a wtedy właśnie rozegraliście pięć spotkań towarzyskich?

Marek PAPSZUN: Wychodziło to z planu przygotowań. Specjalnie nie sięgałem pamięcią, jak organizowaliśmy to rok temu. Nie ma odniesienia jeden do jednego. Kluczową rzeczą jest kadra, jaką się dysponuje. Inaczej podchodzi się do sparingu, gdy ma się 30 zawodników, a inaczej gdy w kadrze jest ich 20. Wtedy można robić podwójne sparingi. W chwili obecnej nie mamy tylu zawodników, stąd mniejsza liczba meczów towarzyskich.


Na zdjęciu: Raków w 2021 roku był najlepiej punktującym zespołem w ekstraklasie, stąd Marek Papszun wysoko ocenił grę swojego zespołu.

Fot. Tomasz Folta/Pressfocus