„GKS jechał z nami jak do pożaru. To mogło się zemścić”

Jakie odczucia po meczu?
Mateusz OSZMANIEC: To dla mnie nietypowa rola, jestem ciągle aktywnym zawodnikiem i trudno mi mówić o kolegach. Pierwsza połowa w naszym wykonaniu nie była dobra. GKS jechał z nami jak do pożaru. To zasługa Andrzeja Witana, że wynik – 1:0 – był tak skromny. Po burzliwej naradzie w szatni, kilku ostrych słowach w przerwie, na drugą połowę wyszliśmy bardziej zmotywowani, naładowani. Zaczęliśmy grać lepiej, stwarzać wreszcie jakieś sytuacje. Niewykorzystane przez Tychy szanse mogły się zemścić. Były okazje na wyrównanie, ale zabrakło zimnej krwi. Gratulacje dla GKS-u.

Po faulu Omara Monterde na Witanie przeszła panu przez głowę myśl, że przyjdzie panu dokończyć ten nietypowy dla siebie mecz na boisku?
Mateusz OSZMANIEC: Gdy bramkarz leży na murawie, a ja jestem rezerwowy, to trzeba taką sytuację brać pod uwagę. Podniosłem się z ławki, zacząłem rozgrzewać, ale Andrzej jest silny, dlatego dał radę wstać i dobrze bronić.

 

Ostatnie ligowe zwycięstwo odnieśliście… we wrześniu z GKS-em. Co dalej?
Mateusz OSZMANIEC: Nie ma co ukrywać, że mecze upływają, a my od 16 kolejek nie wrzuciliśmy na konto trzech punktów. Im krócej do końca ligi, tym bardziej możliwość utraty pierwszej ligi w Bytowie zagląda nam w oczy. Nie ukrywam, że bardzo się tego boimy. Nie wyobrażamy sobie funkcjonowania Bytovii w drugiej lidze. Z racji tego, że po poprzednim sezonie odszedł nasz tytularny sponsor, jest nam bardzo ciężko. Zdajemy sobie z tego sprawę. Maszyna się zacięła, ale liczę, że już w środę z ŁKS-em będziemy wreszcie cieszyć się z wygranej.

Mateusz Oszmaniec bramkarz MKS Bytovia Bytów
FOT. JAKUB ZIEMIANIN / 400mm.pl