Mentalność Kalego

Amerykanie mawiają, że porażka jest gorsza niż śmierć, albowiem z porażką musisz żyć. To oczywiście przesada, ale dla wielu sportowców zwycięstwo jest sprawą życia i śmierci. Na pewno do kategorii ludzi, którzy nie potrafią po męsku pogodzić się z porażką, należy trener warszawskiej Legii, Ricardo Sa Pinto.

Nie podał ręki

Po przegranych meczach Portugalczyk mówi takie herezje, że się wierzyć nie chce. Po ostatniej porażce w Poznaniu stwierdził na przykład, że Lech nie zasłużył na wygraną, bo – zdaniem szkoleniowca stołecznej jedenastki – „nie zrobił wystarczająco dużo do wygrania spotkania”… Taka teza jest absurdalna, ponieważ to Legia nie zrobiła nic, by ten mecz przynajmniej zremisować. Jeden strzał w światło bramki „Kolejorza” mówi wszystko na temat anemii mistrzów Polski w tym spotkaniu.

To nie był pierwszy i zapewne nie ostatni „wyskok” portugalskiego szkoleniowca. Domaga się on szacunku od innych, ale innym go nie okazuje. Taka mentalność Kalego, jak Kali ukradnie komuś krowę, to jest to dobry uczynek, ale jak Kalemu ktoś ukradnie krowę, to jest to zły uczynek. Cofnijmy się nieco ponad tydzień i przypomnijmy incydent z Michałem Probierzem w meczu na Łazienkowskiej. Po zakończeniu spotkania Ricardo Sa Pinto nie podał ręki trenerowi Cracovii, bo ten na rozgrzewce kopnął piłkę, która wyszła na aut, a którą Portugalczyk też chciał kopnąć. To dziecinada.

Żeby było ciekawiej (ale czy śmieszniej?), przed samym rozpoczęciem spotkania, w obecności sędziów, szkoleniowiec Legii podał rękę Michałowi Probierzowi. Jaki zatem rzekomy incydent na rozgrzewce miał wpływ na to, co się wydarzyło po zakończeniu spotkania? Sprawa jest prosta – Ricardo Sa Pinto nie mógł przełknąć porażki poniesionej na własnym boisku i do tego w kompromitującym mistrza stylu. W starciu z „Pasami” legioniści nie mieli nic do powiedzenia i ponieśli najniższy wymiar kary.

Krewki szkoleniowiec

Portugalczykowi puściły nerwy również w trakcie wyjazdowego spotkania z Lechią Gdańsk. Otóż kamery stacji telewizyjnej Canal+ wychwyciły moment, w którym trener Legii wdał się w pyskówkę z jednym z kibiców gospodarzy, który wychylił się zza ogrodzenia trybuny VIP. Obaj „rozmówcy” – jak mawiają teraz młodzi ludzie – „darli kopary”, a trener Legii soczystość swojej wypowiedzi podkreślił dodatkowo palcem wskazującym uniesionym w górę. Do akcji wkroczyli dwaj piłkarze Legii – Carlitos oraz Jose Kante, którzy odciągnęli krewkiego szkoleniowca od jego adwersarza.

Mimo krótkiego stażu w polskiej ekstraklasie, lista „występków” Ricardo Sa Pinto jest już dosyć długa. Po przegranym meczu w szczecinie z Pogonią szkoleniowiec Legii zgłaszał pretensje do sędziów asystentów, czyli liniowych. Po końcowym gwizdku puścił się za nimi w pogoń i dopadł ich w tunelu prowadzącym do szatni. Znów interweniować musieli piłkarze Legii, by nie doszło do rękoczynów.

Kiedy „na dywanik”?

O tym, że Sa Pinto jest wyjątkowo krewkim człowiekiem, świadczy jego zachowanie również po zwycięskich (!) meczach. Po wygranej (2:0) z Piastem Gliwice Portugalczyk doznał amoku i rwał się do pojedynku na pięści z opiekunem śląskiej drużyny, Waldemarem Fornalikiem. Niewiele brakowało, by spokojny zazwyczaj Fornalik podjął wyzwanie. A przecież były selekcjoner reprezentacji Polski może jest znany z „szermierki” słownej, ale zachowania żywcem wyjęte spod budki z piwem są mu zupełnie obce.

Według strategii przyjętej przez Portugalczyka, winni porażek Legii są sędziowie, nieuczciwi piłkarze przeciwnika, prowokacyjnie zachowujący się ich trenerzy, nierówne boisko, które faworyzuje rywala i Bóg wie co tam jeszcze. Pomysłowość i fantazja trenera Sa Pinto nie ma granic.

Teraz pole do popisu mają członkowie Komisji Ligi, by utemperować Portugalczyka. Gdyby takim niewyparzonym językiem posługiwał się polski szkoleniowiec, nie ma wątpliwości, że już dawno zostałby wezwany „na dywanik”.

 

Na zdjęciu: Gdy Legii nie idzie, jej trener Ricardo Sa Pinto ma pretensje do wszystkich i o wszystko…