Miałem ekstraklasę na wyciągnięcie ręki

Maciej GRYGIERCZYK: Oswoił się pan już z faktem, że GKS jest jednym z faworytów pierwszej ligi?
Dawid ABRAMOWICZ: – Nie jest o to łatwo, bo cały czas mam jeszcze w pamięci to, jakim blamażem zakończyła się dla nas runda jesienna poprzedniego sezonu. Wpadliśmy ze skrajności w skrajność, bo wyszliśmy z piekła, by dostać się niemalże do nieba. Chwała zespołowi, że „wykręciliśmy” to czwarte miejsce, ale trzeba to odgrodzić grubą kreską i zapomnieć. Nie chcę zbyt pochopnie rzucać groźnych haseł o walce o awans. Rok temu źle się to skończyło.

Wtedy zespół był w budowie, dziś sytuacja jest nieco inna.
Dawid ABRAMOWICZ: – Fajnie, że udało się zatrzymać szkielet drużyny. Nikt z tego szkieletu nie odszedł, swoją umowę przedłużył trener Tarasiewicz, doszło kilku zawodników, którzy podniosą jakość.

Ile telefonów z klubów ekstraklasowych odebrał pan latem?
Dawid ABRAMOWICZ: – Nie będę zdradzał, ale coś tam się pojawiło. Rozmowy były już dosyć mocno zaawansowane.

Prezes Grzegorz Bednarski zapowiadał, że będzie odrzucał takie oferty.
Dawid ABRAMOWICZ: – Dlatego podszedłem do tematu z pewnym dystansem, bo takich sytuacji już kilka w moim życiu było. Wiadomo, że lata lecą i chciałoby się trafić do ekstraklasy. Ona była na wyciągnięcie ręki, ale nie ma się nad czym rozwodzić. Cieszę się, że jestem w Tychach. Nie mam prawa narzekać tu ani na drużynę, ani na klub. Wszystko stoi na bardzo profesjonalnym poziomie, począwszy od stadionu, infrastruktury, tej całej otoczki, kibicach, którzy licznie nas wspierają. Dlatego nic na siłę. Wierzę, że ekstraklasę wywalczę z GKS-em.

Skoro była oferta z elity, to może w szatni już przynajmniej nie będą się śmiali, że gdyby nie wrzuty z autu, to nie grałby pan w piłkę.
Dawid ABRAMOWICZ: – W szatni już mnie żegnano, jakbym miał odchodzić! Pojawiłem się jednak na pierwszym treningu, trener też był trochę zdziwiony… Ale to tak pół-żartem. Mam nadzieję, że poprawię też indywidualne statystyki. Jest co poprawiać. Ostatni sezon skończyłem z trzema golami i bodajże sześcioma asystami. Nie jestem minimalistą, zawsze zawieszam sobie poprzeczkę wyżej. Wyznaczyłem sobie konkretne liczby i chcę je osiągnąć. Fundamentem jest dobro zespołu. Widzieliśmy wiosną, że gdy drużyna wygrywa, to zarazem każdą jednostkę też ciągnie do góry. Z tego, co wiem, zainteresowanie klubów ekstraklasy było nie tylko mną, ale też kilkoma kolegami.

Jak zapatruje się pan na fakt, że w sparingach testowaliście ustawienie z trójką środkowych obrońców?
Dawid ABRAMOWICZ: – To dla mnie nowość o tyle, że trener Tarasiewicz widzi mnie właśnie w tej trójce. Gdy wcześniej miałem styczność z tym ustawieniem, to jako wahadłowy. Zdarzyło się choćby kilka epizodów za trenera Jurija Szatałowa. Grałem wyżej, byłem częściej z przodu, teraz mam więcej zadań defensywnych. Jeśli tak też będzie w meczach o ligowe punkty, to nie pozostanie nic innego, jak zakasać rękawy i robić swoje.

Zaczynacie sezon w Opolu. Z jakimi odczuciami pan tam pojedzie?
Dawid ABRAMOWICZ: – Sentymentów wielkich nie ma, skoro spędziłem tam tylko pół roku (wiosna 2015 – dop. red.). Jak się okazało, był to dla mnie tylko chwilowy przystanek,. Z grona chłopaków, z którymi grałem, ostali się już chyba tylko Tobi Weinzettel i Rafał Brusiło, a ze sztabu szkoleniowego – Adam Kania i Piotrek Plewnia. Trudno więc mówić o sentymencie. Chciałbym, aby wynik był dla nas równie dobry, co w przedostatniej kolejce poprzedniego sezonu, gdy wygraliśmy z Odrą 3:0. Wtedy byłbym zadowolony. Ta inauguracja to jednak wielka niewiadoma. Trener Rumak parafował umowę na dłuższy okres, szatnia została mocno przewietrzona i sam jestem ciekaw, jak Odra będzie funkcjonowała. Mamy jednak swoje cele i chcemy zacząć sezon od zwycięstwa.

Odra to dla pana trudne wspomnienia?
Dawid ABRAMOWICZ: – Trochę tak jest. Został duży niedosyt i rysa po tamtym trzecioligowym sezonie. Gdy wygraliśmy z Polonią Bytom 2:1, awans do drugiej ligi mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Potknęliśmy się potem na Szombierkach. Skrót tego meczu na Śląskie.TV miał chyba 15 minut, z czego 14 – to były nasze sytuacje! Przegraliśmy jednak i awansowała Polonia. My obeszliśmy się smakiem. Nie jest tak, że zlekceważyliśmy tę końcówkę sezonu. Trener Smółka cały czas polewał nam rozpalone głowy chłodną wodą. Wszystko ze strony klubu było dopięte na ostatni guzik. Sam fakt, że przed najważniejszymi meczami mieliśmy zgrupowania, o czymś świadczy. Wszystkiego wygrać jednak się nie dało. Polonia była rozpędzona i wyprzedziła nas o włos.

Zbigniew Smółka wtedy był w trzeciej lidze, teraz jest w ekstraklasie.
Dawid ABRAMOWICZ: – W ogóle mnie to nie dziwi. Widziałem, jak pracuje. Konsekwentnie trzymał się swojego stylu i to przynosiło efekty. Jego zespoły zawsze dobrze grają. Gdy trener przyszedł do Stali Mielec, też podporządkował wszystko temu, by klub funkcjonował na bardzo profesjonalnym poziomie. Dlatego teraz jest w ekstraklasie, sięgnął z Arką Gdynia po Superpuchar Polski i chwała mu za to. Trzymam kciuki, aby zdobywał kolejne trofea, bo przecież o to chodzi w sporcie.

W dłuższej perspektywie, sukcesy osiągał niemalże każdy klub, w którym pan grał. Wisła Płock, Skra Częstochowa, Odra, Puszcza Niepołomice… Zastanawiał się pan, jaki wpływ na pana miała obecność w miejscach, gdzie są określone aspiracje?
Dawid ABRAMOWICZ: – Mogę tylko się śmiać, że pomagałem w tych sukcesach, bo odchodziłem! Skąd odszedłem – to zaczęło iść. Bez najsłabszego ogniwa łatwiej (śmiech). A tak poważnie, to nie zastanawiałem się nad tym, dlatego trudno mi się odnieść. Przyjmijmy, że to ja miałem w kieszeni tę „żabę”. Oby w Tychach się to nie sprawdziło!

Prześcignął pan już rok młodszego brata. Gdy Mateusz bronił w ekstraklasowym Śląsku Wrocław, pan grał w drugoligowych Niepołomicach. Teraz pan jest w Tychach, a brat – w Głogowie.
Dawid ABRAMOWICZ: – Nie ma co ukrywać, że w młodszych kategoriach to brat uchodził za bardziej utalentowanego. Jeździł regularnie na kadrę wojewódzką. Potem co prawda odbiegał wzrostem od innych, ale udowodnił, że to się nie liczy i mając 185 cm też można doskonale zamykać za sobą bramkę. Ja mogłem go tylko gonić; zresztą – goniłem resztę. Patrząc na naszą ekipę z Brzegu Dolnego, na szczeblu centralnym zostaliśmy już tylko w trójkę: my z bratem oraz Kornel Osyra z Miedzi Legnica. To innym, a nie mnie, wróżono niesamowite kariery, ale życie potoczyło się inaczej.

Tego lata zmienił pan stan cywilny. W szatniach piłkarskich dominuje teoria, że po ślubie forma idzie w górę, czy wręcz przeciwnie?
Dawid ABRAMOWICZ: – Jedyne głosy, jakie mnie doszły, to takie, że z pierścionkiem na ręce waży się trochę więcej.

Czyli, że niedobrze!
Dawid ABRAMOWICZ: – Ja na szczęście ściągam go na czas treningu. Z biżuterią grać nie lubię!