Michał Świącik: Bez żużla nie ma życia

 

W 2015 roku Włókniarz zniknął z żużlowej mapy Polski. W ciągu czterech lat awansował do ekstraligi i zdobył – w minionym sezonie – brązowy medal. Czy to był cel Włókniarza?
Michał ŚWIĄCIK: – Podchodziłem do tego sezonu ze sporym dystansem. Wszystkie zespoły ekstraligi miały silne składy, nie było więc łatwych meczów. Tym bardziej cieszę się, że udało nam się zdobyć ten medal. Po upadku poprzednich właścicieli Włókniarza sytuacja nie wyglądała najlepiej. Na szczęście w Częstochowie jest wielu ludzi „chorych” na punkcie żużla. Między innymi ja. Słuchałem niedawno wypowiedzi Bartosza Zmarzlika, który mówił, że nie potrafi żyć bez żużla. Mam dokładnie to samo. Jego pasja przekłada się na sukcesy indywidualne, moja z kolei na sukcesy Włókniarza. Myślę, że kibice są zadowoleni. W 2015 roku klub nie istnieje, a w 2016 jeździ w pierwszej lidze i zdobywa awans do ekstraligi…

Fot. PressFocus

… a potem małe schodki, wciąż w górę: 2017 rok – piąte miejsce, 2018 – czwarte, 2019 – medal.
Michał ŚWIĄCIK: – Wielu fachowców po awansie uważało, że tak szybko, jak awansowaliśmy, równie szybko z ekstraligi spadniemy. Zajęliśmy piątą lokatę. A nie „psuliśmy” zawodników, oferując im niebotycznych pieniędzy za jazdę w naszych barwach. Generalnie mamy liczący się progres, a w związku z tym już słyszymy pytania, czy w 2020 będziemy walczyć o srebro lub złoto. Staramy się bardzo mocno pracować zarówno w trakcie, jak i po sezonie. Zawodników traktujemy jak rodzinę, jest wiele projektów związanych ze szkoleniem młodzieży. Mam marzenie, aby Włókniarz stał się na lata gwarantem wielkich emocji. Coś na wzór Unii Leszno.

Facebook Włókniarza bardzo często z dumą dostarcza informacji o sukcesach kadry młodzieżowej zespołu. Czy w najbliższych latach ktoś z tej grupy młodzieżowej może wejść na poziom Maksyma Drabika lub młodzieży leszczyńskiej i osiągnąć podobne sukcesy?
Michał ŚWIĄCIK: – Mamy w klubie kilka diamentów. Jest wśród nich Franciszek Karczewski, który występuje obecnie w klasie 250. Duży talent, który przede wszystkim myśli na torze, słucha z uwagą trenera, wyciąga wnioski i poprawia styl jazdy. Gdyby nie wiek, spokojnie moglibyśmy wpuścić go do ekstraligi i byłby tam jednym z najlepszych juniorów. Mieliśmy trochę niespełniony talent w postaci Oskara Polisa, ale też już mamy jego następcę – Kacpra Halkiewicza. Bardzo dobrze radzi sobie na dużym motorze, choć startuje w miniżużlu. Jeżeli rodzice wyrażą zgodę, będzie to także dotyczyć Dawida Pieszczyńskiego. Są tutaj tacy zawodnicy którzy – jak Maksym Drabik – mogą zrobić bardzo wiele dobrego dla częstochowskiego żużla.

Leon Madsen został wicemistrzem świata. Oprócz tego zajął trzecie miejsce w indywidualnych mistrzostwach Europy. Nic tylko się cieszyć, że ma się w składzie swojego zespołu tak wybitnego zawodnika.
Michał ŚWIĄCIK: – Zabrakło mu tylko dwóch punktów do tytułu mistrza świata. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że zemścił się na nim defekt w jednej z wcześniejszych Grand Prix. Ale myślę, że marzeniem każdego żużlowca jest tytuł wicemistrza świata. Leon dokonał rzeczy niemożliwej w Toruniu. Wygrał eliminacje, rundę zasadniczą z kompletem punktów, półfinał i finał. Zdobył 21 punktów. W Grand Prix nie było jeszcze zawodnika, któremu ta sztuka by się udała. Zapisał się w historii mistrzostw świata. My, częstochowianie, cieszymy się, że przy Olsztyńskiej mamy tak klasowego zawodnika, a jednocześnie kapitana zespołu. Jest tu już kilka lat, zostanie tutaj jeszcze przez co najmniej trzy. Leon utożsamia się z Polską. Mieszka tutaj, ma tutaj swoją działalność, odprowadza podatki, jego partnerka jest Polką. No i po Grand Prix do kibiców mówił po polsku, co jest wielce znaczące i miłe.

Wróćmy do zakończonego sezonu. Początek w wykonaniu Włókniarza nie wyglądał najlepiej, szczególnie przy Olsztyńskiej. Pamiętam pana wypowiedź dla Radia Fon, że sam będzie przygotowywał tor do zawodów.
Michał ŚWIĄCIK: – Od 1991 roku jestem w stowarzyszeniu CKM Włókniarz. Każdego dnia spędzałem tutaj kilkanaście godzin, co w sumie przełożyło się na dziesiątki tysięcy godzin. A zatem i to nie ma dla mnie tajemnic. Wielokrotnie rozmawiałem z Jerzym Baszanowskim czy Andrzejem Puczyńskim. Widziałem również, jak pracowali przy torze, jak go przygotowywali. Moja wypowiedź dla Radia Fon była spowodowana zdenerwowaniem. Połowa sezonu, kolejny przegrany mecz u siebie… Ten nasz tor był betonowy. Moja wypowiedź doprowadziła do tego, że nie tylko toromistrze, ale i trener zaczęli postępować inaczej z torem. Doszliśmy z trenerem do porozumienia, choć nadal twierdzę, że jeszcze trochę wody i na nasz stadion wróci to stare dobre ściganie, z którego jesteśmy znani. W mojej wypowiedzi nie było ani grama złośliwości. Po prostu po trzech przegranych meczach z rzędu trzeba było uderzyć w stół. Kibice tego ode mnie oczekiwali.

Można po tym sezonie chwalić Leona Madsena, Fredrika Lindgrena czy młodzieżowców. Jednak postawa Mateja Zagara czy duetu toruńskiego – Przedpełski i Miedziński – była daleka od idealnej. Czy gdyby mógł pan cofnąć czas, to zmieniłby kadrę zespołu?
Michał ŚWIĄCIK: – Gdyby ci zawodnicy podeszli do swoich obowiązków inaczej niż w poprzednich sezonach, wszystko wyglądałoby inaczej. Problemem Zagara jest to, że „rozjeżdża” się dopiero po połowie sezonu. Powinien wyciągnąć z tego wnioski. Może potrzebuje więcej startów albo dodatkowej ligi? W meczach przegranych małą liczbą punktów brakowało nam jego „oczek”. Adrian Miedziński to kapitalny chłopak, oddany drużynie. Zawsze daje całe serce na torze. Nawet czasami trochę za dużo. Po prostu się spala. Chęć wygrania powoduje, że popełnia błędy. Być może to, że znaleźli się w jednej drużynie z Pawłem Przedpełskim, spowodowało u Adriana chęć zaprezentowania się lepiej.

To oczywiście tylko gdybanie. Faktem jest, że Adrian miał najgorszy sezon w karierze. Co do Pawła – wrócił na pozycję zawodnika, który jeździ całe spotkania. W poprzednich sezonach tak nie było. Kiedy skończył wiek juniorski, sukcesywnie był odsuwany. Odjechał jeden-dwa biegi na początku sezonu i na tym się to kończyło. To było dla niego nowe wyzwanie. Trener zawsze desygnował go na ciężki numer, ale dla niego odpowiedni. Sam się o tym przekonał, kiedy poprosił trenera o zmianę numeru, jadąc na mecz do Leszna. Po spotkaniu powiedział, że trener miał rację. Podsumowując: zawodnicy nie do końca poukładali sobie sezon tak, jak powinni. Skutkiem tego była słaba dyspozycja do połowy sezonu. Później nasze działania integracyjne, z których wielu się śmiało, pomogły zespołowo.

Sezon 2019 za nami. Sezon 2020 powoli się rozpoczyna, ponieważ otwiera się okienko transferowe. Wiemy, że Adrian Miedziński wraca do Torunia. Czy z obecnego składu odejdzie ktoś jeszcze, szykuje się duża rewolucja?
Michał ŚWIĄCIK: – Prawdopodobnie odejdzie Michał Gruchalski. Nie widzi siebie na pozycji 8. My też za bardzo nie chcemy wprowadzać „ósemki”. Rozumiem go, chłopak szuka swojej drogi w lidze niżej. Ma potencjał, chce zasmakować seniorskiego ścigania. Życzę mu szybkiego powrotu do Włókniarza.

Na stadionie podczas meczu z Unią Leszno można było zauważyć Jasona Doyle’a. Po tym dało się słyszeć głosy, że może trafić do Włókniarza. Widziałby go pan w Częstochowie?
Michał ŚWIĄCIK: – Doyle jako jedyny był lokomotywą GetWell Toruń. Oczywiście, chciałbym mieć w zespole takiego żużlowca. Jeżeli coś mamy zmieniać, to być może przyszedł czas, aby na pozycji Zagara zakontraktować zawodnika, który będzie nam gwarantował większą zdobycz punktową. Taki zawodnik, jak Doyle, może wprowadzić nową jakość. To przecież były mistrz świata. Wtedy mielibyśmy mistrza i wicemistrza świata w jednej drużynie. Doyle sportowo jest z najwyższej światowej półki, ale także przesympatyczny, skromny człowiek. Sam zapytał, czy może przyjechać na mecz z Unią Leszno. Trudno byłoby mu odmówić.

Jest wolne miejsce po Adrianie Miedzińskim. Wśród kibiców pojawiła się plotka, że Maksym Drabik miałby go zastąpić. To prawda?
Michał ŚWIĄCIK: – Z Częstochowy zawsze płynął sygnał, że dla niego drzwi są otwarte. Nasze działania były nakierowane na to, by mógł się rozwijać. Pomogłem Maksymowi wydostać się z upadającej spółki. Uważam, że jakaś wdzięczność względem Włókniarza ze strony Maksyma powinna pozostać – przez wzgląd na nasze zachowanie.

Zrobiliśmy wiele ruchów, oczywiście zgodnych z regulaminem, aby mu pomóc. Zawodnik poprzez ludzi ze swojego otoczenia dał sygnał, że w przyszłości będzie zainteresowany startem w naszych barwach, środowisko mówiło wręcz, że na 100% Maks będzie ponownie w nich jeździł. Ale nie wolno nam rozmawiać z zawodnikiem w okresie przed transferami, więc tych rozmów po prostu nie było. Nie zabrania nam to jednak rozmawiać z teamem danego żużlowca.

Mieliśmy zapewnienia, że w sezonie 2020 Maksym Drabik będzie zawodnikiem Włókniarza. Stało się inaczej. Nie wiem, czy zawinił ktoś ze środowiska Maksyma, ale nie zostaliśmy poważnie potraktowani. Ubolewamy nad tym. Szkoda, bo chciałbym zobaczyć Maksyma w Częstochowie. Jesteśmy poważnym klubem i nie możemy sobie pozwolić, by tak nas traktowano. Jeżeli ktoś zaczyna się z nami kontaktować, mówię tu o jego otoczeniu, to chcemy jasnej deklaracji, a nie traktowania jak dzieci. Zostaliśmy, mówiąc dobitnie, obrażeni przez otoczenie Maksyma Drabika.

Urząd Miasta Częstochowy poinformował swego czasu o dziurze w budżecie miejskim wynoszącej ponad 100 milionów złotych. Czy Włókniarz bierze pod uwagę, że miejskie dotacje mogą przez to zmaleć?
Michał ŚWIĄCIK: – Bierzemy pod uwagę każdą możliwość. Współpracujemy z miastem w zakresie promocji miasta przez sport. W tym sezonie wypełniliśmy ją nawet z nawiązką w każdej kategorii. Często słyszę, że są inne dyscypliny sportu, które nie dostają tak wielkiej dotacji. Pomijany jest jeden, zasadniczy fakt. Jako jedyny klub w Częstochowie mamy na utrzymaniu cały obiekt.

Koszty to około milion złotych. Więc z tych pieniędzy otrzymanych od miasta w wysokości 3,5 miliona brutto – netto około 2,7 – musimy odliczyć milion na utrzymanie stadionu. A są w mieście obiekty, które generują większe koszty niż otrzymywane przez nas pieniądze z miasta. Pieniądze z miasta, wbrew pozorom, nie są duże, my musimy i tak dokładać jeszcze 4 razy tyle, aby klub dobrze funkcjonował. Budżet klubu ekstraligowego znacząco przekracza 10 milionów.

Ale Skra nie dostała nic, AZS upadł, Raków walczy o stadion, nie mówiąc o innych sportach.
Michał ŚWIĄCIK: – Świadomy jestem, że te dotacje wpływają na poróżnienie środowisk sportowych i kibicowskich.

Tym bardziej, że między kibicami Rakowa i Włókniarza od lat dochodziło do spięć. Sam słyszałem historie o zabieraniu klubowych szalików przez kibiców drugiego klubu. To chore, że kibice drużyn dwóch różnych sportów się nienawidzą.
Michał ŚWIĄCIK: – Dla mnie to też jest nie do zaakceptowania. Na szczęście od kilku lat relacje między Rakowem i Włókniarzem układają się dobrze. Wielu kibiców, którzy pojawiają się na meczach Rakowa, jest również obecnych na spotkaniach żużlowych. Sam, kiedy tylko mogę, pojawiam się na meczach Rakowa. Jestem lokalnym patriotą. Ważne jest dla mnie, aby Raków dobrze grał i miał gdzie rozgrywać mecze, żeby odbudować AZS bo to jest niesamowita sprawa…

AZS jest w podobnej sytuacji do Włókniarza sprzed kilku lat.
Michał ŚWIĄCIK: – Może to pójść w takim kierunku, jak w latach 90. Wtedy prezesem Włókniarza i AZS-u był pan Janusz Tobiański. Oba kluby radziły sobie dobrze.

Chciałby pan zmierzyć się z taką rolą?
Michał ŚWIĄCIK: – Dwa lata temu zaproponowałem przejęcie AZS-u. Te same barwy, nie pokrywają się w czasie sezony, miałbym pełen pakiet dla sponsora i kibica…

Tym bardziej że obok stadionu żużlowego znajduje się nowa hala.
Michał ŚWIĄCIK: – Właśnie. Mógłby powstać wspólny dział marketingowy i administracyjny. Koszty byłyby minimalne. Oczywiście, moi zastępcy wybijali mi z głowy ten pomysł. Wracając do dziury budżetowej – Częstochowa utraciła jakiś czas temu status miasta wojewódzkiego. Obecnie jesteśmy znani tylko z Jasnej Góry oraz sportu. Włókniarz i Raków w tej drugiej dziedzinie brylują. Nie chcę, by Częstochowa w pewnym momencie podzieliła los miast, które kiedyś były wojewódzkimi, a o których niewiele dzisiaj słychać.

Zechce pan potwierdzić bądź zdementować plotkę, że tuż po zakończeniu rundy zasadniczej wydzwaniał pan do kibiców, być namawiać ich na zakup karnetów na kolejny sezon?
Michał ŚWIĄCIK: – Nigdy nie dzwonię do kibiców, choć… bardzo bym chciał. Sprzedajemy cztery tysiące karnetów. Bardzo szanuję kibiców, staram się z nimi rozmawiać, choć czasami dostaję za to po głowie. No ale – rzecz jasna – nierealne jest dzwonienie do każdego z nich. A zresztą – zabrania tego RODO (śmiech).

Na zdjęciu: Leo Madsen stał się jedną z ikon Włókniarza. Wygląda też na to, że nie tylko sport trzyma go w Polsce.