Michniewicz znów się tłumaczył

Selekcjoner Czesław Michniewicz szczegółowo jak nigdy opowiedział o swoich powiązaniach z szefem korupcyjnej mafii, słynnym „Fryzjerem”.


Kwestia 711 połączeń (oraz ich prób) Michniewicza z Ryszardem Forbrichem ps. „Fryzjer” ciągle jest tematem burzliwych dyskusji opinii publicznej. Choć od tych wydarzeń minęło już 18 lat, a trener nigdy nie usłyszał nawet zarzutów – co dopiero wyroku – wiele osób podważa moralność zatrudnienia go na czele piłkarskiej reprezentacji 38 milionów obywateli Polski. Michniewicz po raz kolejny wrócił do „tematu 711” w trwającej ponad 2,5 godziny rozmowie na „Kanale Sportowym”.

Inne realia

Choć szkoleniowiec nieraz poruszał ten kontrowersyjny temat, nigdy nie odpowiedział na pytanie, o czym rozmawiał tyle razy z „Fryzjerem”. Liczba 711 razy tyczy się tylko okresu 2003-05. Rozmowy te wielokrotnie były przeprowadzane bezpośrednio przed i po meczach prowadzonego przez Michniewicza zespołu Lecha Poznań. Było to dawno temu, więc trener oczywiście nie jest w stanie cytować słów, które wtedy padały, ale przypomniał, jakie wówczas realia panowały.

Internet był wówczas rzadkością, a najszybszym – choć wcale nie niezawodnym – źródłem informacji o wynikach meczów była telegazeta. Telewizyjne skróty spotkań można było zobaczyć najszybciej dopiero kilka godzin po ostatnim gwizdku. Aby być pewnym tego, co działo się na boisku, najlepiej było po prostu zadzwonić do świadka wydarzeń. Jako że Forbrich był wówczas wiceprezesem Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej i cieszył się ze zwycięstw Lecha, regularnie dzwonił do Michniewicza. Tak tłumaczy to sam trener.

Czerpał wiedzę

– Kibicował Lechowi, miał zadrę straszną do Amiki. On się z tym nie krył i miał satysfakcję, gdy Lech wygrywał, a Amice nie szło. Kibicował mi bardzo, czasem dzwonił po meczach, czasem przed meczem. Czasem mówił do mnie: słuchaj, mam informację, że w Śląsku Wrocław ktoś nie zagra za kartki, ktoś ma kontuzję. Nie było internetu, nie było takich informacji jak dzisiaj, że z każdego treningu jest relacja. Wtedy jechałeś na mecz i nie wiedziałeś, kto zagra, bo nikt nie informował – wyjaśniał Michniewicz.

Obecny selekcjoner znał Forbricha także z czasów Amiki Wronki. Ich drogi wielokrotnie się przecinały. Trener znał działacza, tak jak wiele innych postaci polskiej piłki czy dziennikarzy.

– Dzisiaj wiemy, kto jest kto, ale wtedy wszyscy go zapraszali. Taki to był człowiek – znał wiele osób. Ja czerpałem od niego wiedzę, kto zagra, kto nie zagra. Nie wiem, czy i w drugą stronę nie mówił, kto nie wystąpi w Lechu, bo taki właśnie był Forbrich – mówił selekcjoner.

Feralne dwa mecze

Trener wyjaśnił zamieszanie z dwoma meczami, które w jego przypadku budziły największe wątpliwości – ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki i Górnikiem Polkowice. W pierwszym przypadku – co wyjaśnił już na swojej selekcjonerskiej konferencji – podkreślił, że kilku ważnych zawodników nie zagrało z powodu kartek bądź kontuzji. Lech miał wąską kadrę, więc nie było mowy o tym, aby wystawić inny skład, tym bardziej że kilka dni później poznaniacy grali finałowy rewanż Pucharu Polski z Legią – dla nich ważniejszy. A w tamtych czasach kartki pokazane w lidze i PP sumowały się, nie były liczone osobno.

W przypadku Polkowic chodziło o premię, którą zarobili piłkarze za pokonanie Górnika. „Kolejorz” otrzymał ją od klubów, które walczyły o utrzymanie razem z Polkowicami. Poznaniacy zrobili wszystko, aby wygrać, ponieważ przed spotkaniem – jak podkreślił Michniewicz – przekupić go chcieli… przedstawiciele Górnika. Aby nie było wątpliwości, że Lech się podłożył, jego gracze zrobili wszystko, aby zwyciężyć – a premię dostali bez wcześniejszych ustaleń. W niektórych krajach takie czynności „dziękczynne” są na porządku dziennym.

– Niektórzy mówią teraz, że Michniewicz dzielił pieniądze, ale jakie pieniądze i za co? Za to, że wygraliśmy mecz. Ja jako trener nie wymagałem tych pieniędzy. Nie mówiłem: dajcie pieniądze, bo nie wygramy. Pojechaliśmy, zrobiłem wszystko, żeby ten mecz wygrać. To jest cała historia – przyznał, potem dodając: – Miałem obawy o tę premię, czy ktoś nie powie, że dostaliśmy ją nielegalnie, a ja ją podzieliłem. Tylko że ja tej premii nie wymuszałem w żaden sposób. Jedyny zarzut, jaki można było postawić, to że nie odprowadzono od niej podatku – wyjaśnił selekcjoner, chcąc zamknąć na zawsze temat, który ciągnie się za nim od prawie dwóch dekad.


Na zdjęciu: Czesław Michniewicz raz na zawsze chciał rozwiać krążące wokół niego wątpliwości.
Fot. Rafał Oleksiewicz/Press Focus