Mistrz trafiony na Ludowym

To miała być jedna z najważniejszych dat w najnowszej historii Zagłębia Sosnowiec – 5 kwietnia 2016 roku. Tego dnia na Stadionie Ludowym rozegrano rewanżowy półfinał Pucharu Polski. Faworytem był Lech Poznań, ówczesny mistrz kraju prowadzony przez Jana Urbana.

Wielka przygoda

W pierwszym spotkaniu sosnowiczanie polegli w stolicy Wielkopolski 0:1. Kwestia awansu do finału pozostawała więc otwarta. Przy Kresowej, po zaciętym boju, padł wynik 1:1. Prowadzenie dał gościom Maciej Gajos, wyrównał Adrian Paluchowski – wprowadzony na boisko niewiele wcześniej. Dla „Kolejorza” była to pierwsza bramka stracona w tamtej edycji PP.

– Pamiętam, że zaznaczyłem to na pomeczowej konferencji prasowej – wspomina Artur Derbin, wtedy szkoleniowiec Zagłębia. – Trener Urban tylko się uśmiechnął. Bo to jednak jego zespół w bilansie dwumeczu okazał się lepszy. Chociaż wcale się tak nie musiało stać. Przez 180 minut graliśmy z „Kolejorzem” jak równy z równym. Ale trenerów i piłkarzy rozlicza się ze zdobytych trofeów, a myśmy przecież nie awansowali nawet do finału. Mimo wszystko to była dla nas niezapomniana przygoda.

„Skazańcy” zaskoczą?

W obu zespołach nadal są piłkarze, którzy pamiętają tamten dzień z autopsji. W ekipie Zagłębia zostało takich dwóch – Martin Pribula (aktualnie rekonwalescent) i Żarko Udoviczić. Wtedy sosnowiczanie mieli kim straszyć w ataku: Jakub Arak, Michał Fidziukiewicz, w odwodzie niezawodny Paluchowski. Teraz, w wyniku perturbacji medyczno-dyscyplinarnych, drużyna pozostaje praktycznie bez napastnika. Czy wobec tego w niedzielnym starciu skazana jest na pożarcie?

– Niekoniecznie – odpowiada bez wahania trener Derbin. – Wiem, że Zagłębie ma obecnie swoje problemy i to niemałe. Wyniki nie są zadowalające, a nawet można powiedzieć, że tragiczne. Tymczasem do Sosnowca przyjeżdża wprawdzie zespół prowadzony przez byłego selekcjonera, ale pamiętajmy, że to jest drużyna poddawana przemianom i jeszcze nie gra tak, jakby sobie tego Adam Nawałka życzył. Gospodarze mogą na tym skorzystać. Na pewno nie skreślałbym ich przed pierwszym gwizdkiem. Dobra organizacja gry w defensywie i cechy wolicjonalne mogą się okazać w niedzielę mocnym atutem.

Czyste głowy

Derbin oczywiście zasiądzie jutro na trybunach Stadionu Ludowego. Kilka rzędów niżej, bliżej ławki rezerwowych, dostrzec będzie można Tomasza Nowaka, kapitana Zagłębia, który przechodzi obecnie okres rekonwalescencji po rekonstrukcji więzadeł krzyżowych. Jak zawsze – pozostaje optymistą.

– Nie lubię marudzić i narzekać – mówi dla przypomnienia Nowak. – Nadal uważam, że jesteśmy w stanie wygrać z każdym. Również w najbliższej kolejce. Jeżeli wyrzucimy z głowy, że „musimy” i że to jest Lech, to wszystko może ułożyć się po naszej myśli. Jakieś 90 procent piłkarskiego społeczeństwo skazało nas już na degradację, a ja sądzę, że stać nas na uratowanie miejsca w lidze. Zacznijmy od punktów w najbliższą niedzielę, bo one są możliwe do zdobycia. Kiedyś, jak jeszcze grałem w Górniku Łęczna, przyjechała do nas Legia, która kilka miesięcy wcześniej była bardzo bliska awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Miał być pogrom, a tymczasem już do przerwy prowadziliśmy 3:0…

Na zdjęciu: Żarko Udoviczić (z prawej) to jedyny uczestnik pamiętnego półfinału, który ma szansę zagrać przeciwko Lechowi również jutro…