Walnąć pięścią w stół!

Nie przegraliśmy w Kiszyniowie dlatego, że mamy słabych piłkarzy, ale dlatego, że zabrakło nam charakteru. To najważniejszy wniosek po czerwcowych meczach biało-czerwonych.


Wiele wniosków nasuwa się po czerwcowych meczach reprezentacji Polski. Niestety, wynik spotkania w Kiszyniowie przesłania wszystko co wydarzyło się wcześniej i dlatego rezultat starcia z Niemcami – choć przecież historyczny i dla nas korzystny – przestaje mieć jakąkolwiek wartość. Dlatego też wszelkie dywagacje, a następnie wspomniane wnioski, należy wyciągnąć z katastrofy, jaka wydarzyła się w stolicy Mołdawii.

1. Bez „mitu założycielskiego”

Trochę za bardzo daliśmy się ponieść emocjom przed i po meczu z Niemcami. Niektórzy nazwali zwycięstwo 1:0 – również dobrze mogło być 3:1 dla rywala i nikt nie mógłby mieć żadnych pretensji – „meczem założycielskim” zespołu Fernando Santosa. Jak szybko jednak ten mit powstał, tak szybko upadł. Porównywanie tego zwycięstwa do wygranego spotkania 2:0 za kadencji Adama Nawałki od razu było nonsensem, a po porażce w Kiszyniowie można uznać za absurdalne. Choć niemal 9 lat temu, też głównie się broniliśmy, mieliśmy sporo szczęścia i świetnego Wojciecha Szczęsnego. Inna była jednak skala tamtego sukcesu, a przede wszystkim – inna stawka meczu, bo wtedy graliśmy o punkty eliminacji ME, a na dodatek z mistrzami świata, a nie z zespołem, który mundial w Katarze skończył… wcześniej od nas.

2. Weterani są potrzebni

Można mieć wiele do powiedzenia na temat przydatności do zespołu, a także obecnej formy Grzegorza Krychowiaka, Kamila Glika czy Kamila Grosickiego. Niemniej jednak każdy z wymienionych zawsze dawał z siebie w meczach reprezentacji 100 procent. Nawet „Krycha”, do którego było w ostatnich latach chyba najwięcej pretensji. Ale właśnie ten sam „Krycha”, choć błędów się nie wyzbywał, potrafił w środku pola nacisnąć, zagrać ostrzej, spacyfikować. Kogoś takiego w meczu z Mołdawią zabrakło i 171. zespół w rankingu FIFA potrafił nas zdominować, choć brzmi to kuriozalnie. Co do obrońców, to – bez Glika – zachowywali się po przerwie, jak dzieci we mgle. Były gracz m.in. Monaco prędzej urwał by nogę – swoją lub Iona Nicolaescu, a nie dał strzelić zawodnikowi Beitaru Jerozolima dwóch goli. Jasne, za jego rządów w defensywie reprezentacji Polski też zdarzało się tracić nam sporo bramek, ale 3 czy 4 gole strzelali nam np. Francuzi czy Duńczycy, a nie Mołdawianie.

3. Zespół… „bezjajeczny”

Ta kwestia w znaczny sposób łączy się z powyższą. Otóż – mówiąc kolokwialnie – w tym zespole brakuje… jaj. Trudno wskazać choć jednego zawodnika, który ma „cojones” na takim poziomie, jak chociażby wspominany Glik, któremu w kaszę nie nadmuchał nawet Jack Grealish – jesienią 2021 roku w starciu z Anglią czy Argentyńczycy, choć w przegranym meczu na mundialu w Katarze. Tu nie chodzi o to, by mieć w zespole brutala, ale kogoś takiego, przed kim rywal czuje respekt. Jak doskonale było widać w Kiszyniowie, Mołdawianie bali się tylko Roberta Lewandowskiego i to do czasu. Później zupełnie stracili respekt do naszych. Polacy, choć zabrzmi to pewnie dla niektórych zbyt surowo, dali sobą rywalowi pomiatać i momentami wyglądali tak, jakby to oni się przeciwnika bali. Drużyny, od której niżej w rankingu FIFA plasują się tylko cztery europejskie reprezentacje.

4. Kapitan musi więcej

Każdy może myśleć o [Jerzym Brzęczku] i jego pracy z drużyną narodową, co tylko chce. Ale ze słowami jakie wypowiedział na łamach „WP Sportowe Fakty” nie sposób się nie zgodzić. – „Lewego” bardzo szanuję jako piłkarza, bo jego klasa sportowa jest niepodważalna. Ale myślę, że już część kibiców widzi, że brakuje czasem w meczu, a czasem już po spotkaniu, takiej reakcji z jego strony, która pomogłaby drużynie, poniosłaby zespół. On jest najbardziej potrzebny w kryzysowych momentach, bo jak się na boisku wszystko dobrze układa, to każdy zawodnik sobie poradzi – powiedział były selekcjoner reprezentacji i można odnieść wrażenie, że coraz więcej kibiców myśli podobnie. Jasne, że Lewandowski nigdy do przesadnie charyzmatycznych kapitanów – jakim był choćby Zlatan Ibrahimović dla Szwedów – nigdy nie należał, ale wydaje się, że można oczekiwać od niego więcej. Bo przyznanie się do winy, że zagraliśmy słabo, to za mało. To bowiem każdy widział.

5. Reprezentacja na… którym miejscu?

Dobrze grają w klubach, źle w reprezentacji. Czerwcowe mecze, szczególnie ten z Mołdawią po raz kolejny potwierdził tę smutną maksymę. Niektórzy nasi piłkarze – niestety Piotr Zieliński jest najlepszym przykładem – zachowują się na boisku co najwyżej dziwnie. Chcą grać w drużynie narodowej, albo inaczej, chcą być do niej powoływani, ale nie potrafią następnie wziąć odpowiedzialności na siebie.


Więcej o reprezentacji Polski


Zachowują się tak, jakby dybali na powołanie, ale następnie mecze o stawkę najchętniej przesiedzieliby na ławce; niech grają inni. Jakub Błaszczykowski, który właśnie oficjalnie zakończył reprezentacyjną karierę, jest najlepszym wzorem, że można zupełnie inaczej. On często, nawet gdy słabiej grał w klubie, albo nie grał w ogóle, to w drużynie narodowej rozgrywał najlepsze spotkania. O ilu piłkarzach kadry Santosa możemy powiedzieć to samo? O żadnym.


Na zdjęciu: Od Roberta Lewandowskiego oczekujemy więcej. Nie tylko więcej bramek, bo o to się nie martwimy, ale więcej kapitana w… kapitanie.

Fot. Sergey Sokolov/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.