Mucha nie siada. Media zaszczuły Nawałkę? Wolne żarty

Mnie ubawił stwierdzeniem, że „zaszczuliście trochę Nawałkę” wygłoszonym podczas pożegnalnej konferencji z byłym już selekcjonerem. Kto zaszczuł? Oczywiście my, dziennikarze.

Wypowiedział to twardziel, który spojrzał brutalnie w załzawione oczy roztrzęsionej telewizyjnej reporterki i ostentacyjnie odciął się od sugestii, że też był w narodowym tłumie płaczących nad marną grą reprezentacji; człowiek obyty w świecie, oswojony z mało wyszukaną krytyką włoską; facet, który sam używa języka potocznego, wreszcie działacz, który samotnie na Twitterze toczy z dziennikarzami otwarte potyczki, często zwycięskie, bo też niewielu śmie z nim polemizować – uniżoność moich kolegów wobec prezesa jest już legendarna (nie mnie przesądzać, dlaczego, choć mogę się domyślać; ci zaś, którzy mają odmienne zdanie, są „banowani”, czytaj wykluczani z dyskusji – dyskusji w rozumienia prezesowskim).

Ale ja nie o tym, a o zaszczuciu. Mam wrażenie, że przez ostatnie tygodnie prezes błądził w zaświatach. Owszem, była krytyka, raz wyższych lotów, raz niższych; mnie raz się jednak tylko czerwona lampka zapaliła, gdy przeczytałem, że Nawałka bredzi. Mocne, sam bym pewnie tak nie napisał, ale niedalekie przecież od prawdy. Wszystko niemal, co były już selekcjoner mówił – z rzadka, to prawda – przez bite cztery lata zasługiwałoby na ów czasownik. Ale media jednak się powściągały – bo reprezentacje i jej bossa broniły wyniki.

Puste i wytarte do cna frazy nawałkowe przyjmowano z uśmiechem, machnięciem ręki, co najwyżej z politowaniem – nikt nie śmiał głośno nazwać rzeczy po imieniu. Jestem przekonany, że w Niemczech, Anglii czy w Italii, gdzie kultura czytelnictwa, prasy, mass mediów jest daleko bardziej zaawansowana od polskiej, dawno z tak jałowego krasomówcy zrobiłyby miazgę; nad Wisłą naprawdę był Wersal. A po mundialu – przepraszam, nie było już na co przymykać oczu, koń jaki był, każdy widział, balon pękł, a to, co brano za dobrą monetę, okazało się zdartym miedziakiem.

Nawałka mimo to grał do końca swoją rolę człowieka-cyborga, który nie daje się sprowokować, przyłbicy nie odsłania, gardy nie opuszcza. Jego emocje pozostały do samego finału nieodgadnione, jego klęska pozostała klęską osobistą, niewystawioną na widok publiczny. Tymczasem reprezentacja to dobro wspólne, każdy z nas ma prawo wiedzieć, dlaczego było dobrze, i skąd nagle jest źle. Podoba mi się to, co powiedział Andrzej Iwan – Nawałka sam sobie zgotował ten los, bo wcześniej się od mediów odcinał, więc niektórzy się mu odpłacili. Nikt jednak nie atakował trenera ad personam, generalnie mam wrażenie było ad meritum.

Abstrahując od mundialowej klęski, która drużynę mocną w gębie od dwóch dekad zamienia w chłopców na galaretowatych nóżkach, jest coś arcypolskiego i zatrważającego w tym, jak kolejni selekcjonerzy nie potrafią żyć z mediami – albo zwyczajnie „nie umieją” (Janas), albo przed nimi uciekają (Beenhakker), albo się na nie obrażają (Smuda, Fornalik), albo je wreszcie ignorują (Nawałka). Wystarczyłoby zaś porozmawiać uczciwie, a nie zasłaniać się komunałami.