Mundialowa opowieść pisana błędami

Zwycięstwo ma wielu ojców, natomiast porażka jest sierotą – to popularne w futbolowym światku powiedzenie, ale w przypadku niepowodzenia biało-czerwonych w Rosji nie znalazło potwierdzenia. Trener naszej drużyny wziął całą odpowiedzialność na własne barki – choć nie wytłumaczył przyczyn (być może do końca jeszcze nie znając lub nie rozumiejąc) – i nie szukał wspólników w dziele doprowadzenia do katastrofy. Tyle że wcale nie trudno ich wskazać. Zwłaszcza tych siedemnastu, którzy dotąd pojawiali się na boiskach w Moskwie i/lub Kazaniu. Żaden z wybrańców Nawałki nie zagrał bowiem na miarę oczekiwań. Forma sportowa – ogólnie całego zespołu i indywidualnie wszystkich polskich piłkarzy – okazała się niższa niż przed dwoma laty w finałach Euro 2016. Obiektywnie rzecz ujmując, apogeum obecna reprezentacja osiągnęła wiosną zeszłego roku, natomiast od wrześniowego 0:4 w Kopenhadze rozpoczął się zjazd po równi pochyłej, który zakończył się klęską w Rosji.

Szczegółowy wykaz pomyłek w obronie

Wojciech Szczęsny interweniował rzadko, i najczęściej nieskutecznie. Zawinił przy utracie drugiego gola z Senegalem, nie miał prawa zaliczyć pustego przebiegu tak daleko poza polem karnym. Źle ocenił sytuację, źle obliczył dystans do piłki i błędnie oszacował swoją szybkość w porównaniu do M’Baye Nianga. Zupełnie niepotrzebnie wybiegał poza pole karne, dlatego ponosi winę za utratę dwóch punktów w spotkaniu inaugurującym nieudany występ w finałach mistrzostw świata. A na tym pomyłki bramkarza nr 1 w talii Nawałki wcale się nie skończyły, także na spółkę z Janem Bednarkiem przyczynili się bowiem do straty premierowego gola w starciu z Kolumbią. Owszem, są niezgrani, ale po doświadczeniach zdobytych w Premier League – ani golkiper, ani stoper – nie powinien zachować się tak niefrasobliwie po wrzutce w pole bramkowe.

A skoro już o Bednarku mowa, to nie opanował piłki wycofanej przez Grzegorza Krychowiaka przy drugim golu dla Senegalu, nie asekurował też futbolówki od strony, z której nadbiegł Niang. Fakt, że w ogóle nie widział napastnika rywala może świadczyć o mocno, wręcz zupełnie ograniczonym w tym momencie widzeniu szerokokątowym, co mogło być spowodowane stresem. W przypadku debiutanta w kadrze – usprawiedliwionym, ale tylko do pewnego stopnia. Na mundial nikt przecież nie powinien jechać po naukę. A jeśli tak się dzieje – edukacja bywa, niestety, bardzo kosztowna.

Pierwszego gola w meczu otwarcia sprezentowali Afrykańczykom Łukasz Piszczek – który stracił piłkę niczym junior, a potem przyznał, że najprawdopodobniej rozegrał najgorszy mecz w reprezentacji – oraz Thiago Cionek. Stoper SPAL miał oczywiście pecha, ale znalazł się w strefie, w której nie powinien był się znaleźć. Odpuścił krycie swojego zawodnika, mimo że akcja miała miejsce już w polu karnym, a dodatkowo ustawił się jeszcze najgorzej jak tylko można, uniemożliwiając sobie kontrolę nad piłkę przy strzale przeciwnika. Nic więc dziwnego, że wpakował piłkę do naszej siatki zupełnie myląc Szczęsnego. Osobny rozdział to wprowadzanie piłki do gry przez Thiago, który w tym aspekcie wyszkolenia daleki jest od reprezentacyjnego poziomu.

Nieskuteczna pogoń, bark i lagi

Michał Pazdan był najpewniejszym punktem nie tylko naszej defensywy, ale także całego zespołu, do momentu utraty trzeciego gola w meczu z Kolumbią. A wtedy był niewłaściwie ustawiony, aby w ogóle myśleć o przecięciu cudownego skądinąd podania Jamesa Rodrigueza do Juana Cuadrado, a nieskuteczną pogoń za ciemnoskórym skrzydłowym przypłacił naciągnięciem mięśnia. Kamil Glik grał zbyt krótko, żeby wpisać się nawet na listę pomyłek, ale wielu kibiców nie wybaczyło stoperowi AS Monaco, że po upadku na bark po wykonaniu przewrotki, w wyniku czego doznał poważnej kontuzji tego stawu, osłabił naszą defensywę. Po spotkaniach z Senegalem i Kolumbią nikt nie ma bowiem wątpliwości, że z Glikiem nasza defensywa jest o co najmniej 50 procent skuteczniejsza niż bez Kamila. Pomyłek skutkujących utratą goli nie zanotował Maciej Rybus, ale sposób, w jaki dawał się ogrywać w naszej szesnastce Cuadrado, nie przynosi chwały mistrzowi Rosji w barwach Lokomotiwu Moskwa. Rybka rozwijał największą prędkość w naszym zespole, i chwała mu za to, ale lepiej prezentował się pod bramką przeciwnika, niż na naszym przedpolu. A przecież jest lewym obrońcą…

Krychowiak był ojcem chrzestnym przy utracie drugich bramek zarówno w meczu z Senegalem, jak i Kolumbią. Był powolny, wręcz ślamazarny, przegrywał większość biegowych pojedynków. A lagi na Roberta Lewandowskiego, z reguły niezbyt dokładnie, na rywalach z Afryki i Ameryki Południowej nie robiły większego wrażenia. I zupełnie nie zaskakiwały…

Siła razy gwałt to przeżytek

Jacek Góralski zagrał na miarę możliwości. Ambicji nie sposób odmówić defensywnemu pomocnikowi Łudogorca Razgrad, ale puste przebiegi przy próbach wślizgu pokazały, że interwencje oparte na współczynniku: siła razy gwałt, w starciu z tak wytrawnym rywalem jak Kolumbia, to po prostu przeżytek. Piotr Zieliński potrafił grać na oczekiwanym poziomie przez niepełne dwa kwadranse meczu z Senegalem, potem zniknął. Występ Arkadiusza Milika na mundialu trudno określić inaczej niż mianem nieporozumienia. Kuba Błaszczykowski przegrał ze zdrowiem. Co zresztą nie powinno szczególnie dziwić w sytuacji, gdy przez ostatnie pół roku doświadczony pomocnik VfL Wolfsburg niemal wyłącznie leczył się i rehabilitował. Kamil Grosicki starał się, ale nie był w stanie wygrać nawet co drugiego pojedynku z Senegalczykami. Dlatego w starciu z Kolumbią usiadł na ławce. Z kolei Bartosz Bereszyński nie poprawił gry na skrzydle, zaprezentował się tak, jakby szczyt formy przygotował na towarzyskie spotkanie z Litwą.

Dawid Kownacki popisał się zagraniem, które zostało zapisane jako strzał w meczu z Senegalem, ale nie mogło zaskoczyć afrykańskiego golkipera. Zaś w spotkaniu z Kolumbią wspierał Lewandowskiego w zakładaniu wysokiego pressingu, szkoda tylko, że zaledwie przez kwadrans. Łukasz Teodorczyk nie wykorzystał natomiast warunków fizycznych do rozbicia kolumbijskiej defensywy, ale – po prawdzie – to nasz zespół w momencie wejście napastnika Anderlechtu Bruksela był już w takiej rozsypce, że nasi piłkarze bardziej koncentrowali się, aby nie dostać kolejnego gonga, niż na konstruowaniu własnych akcji. A i tak jeszcze jednego dostali…

Osobny rozdział to Robert Lewadnowski, który znów nie okazał się napastnikiem turniejowym, a jako lider – zawiódł na całej linii. Niech zatem nikt się nie dziwi, że to w Japończykach należy upatrywać faworyta dzisiejszego spotkania. Forma naszych piłkarzy jest tak niedostateczna, że nawet punkt zdobyty na koniec fazy grupowej wydaje się poza zasięgiem. Ale może jeszcze raz w tym turnieju zostaniemy zaskoczeni? Tylko tym razem pozytywnie…