Na pewno wstyd

Po klęsce w Wielką Sobotę drużyna spod Jasnej Góry znowu znalazła się w strefie spadkowej.


Dobra, a nawet – jak przeczytaliśmy na stronie Skry – fantastyczna wiadomość okazała się początkiem… klęski. Tak można stwierdzić po analizie wydarzeń pod Jasną Górą w ostatnich dniach minionego tygodnia. Zawodnicy nakarmieni nadzieją, że już z Resovią zagrają w Wielką Sobotę na swoim boisku w przeddzień spotkania otrzymali informację, że Komisja do Spraw Licencji Klubowych Polskiego Związku Piłki Nożnej – owszem – wyraziła zgodę na rozgrywanie meczów I-ligowych na stadionie przy ulicy Loretańskiej 20, ale od 28 kolejki. To znaczyło, że na potyczkę z rzeszowianami drużyna Jakuba Dziółki jako formalny gospodarz musi kolejny raz pojechać do Bełchatowa.

Ktoś powie: „Cóż w tym dziwnego? Przecież Skra już drugi rok swoje „domowe” mecz gra na wyjeździe, a od roku przyjmuje zespoły gości na bełchatowskiej murawie. Odpowiedź brzmi tak: Co innego gdy wiesz, że musisz, bo nie ma innego wyjścia, a zupełnie co innego gdy już się wydawało, że będzie inaczej, ale czegoś zabrakło.

Zaczęły się duże problemy

– Zaczęło się od nastawienia i źle się skończyło – stwierdził Jakub Dziółka, trener Skry, podsumowując wynik 0:5 sobotniego meczu z Resovią. – Pierwszy raz zagraliśmy tak bardzo słaby mecz w tej rundzie rewanżowej. Straciliśmy błyskawicznie bramkę, praktycznie z rozpoczęcia gry rzeszowian. Popełniliśmy błąd w realizacji planu, który był taki sam jak w poprzednich spotkaniach, w których sięgaliśmy po zwycięstwa. Tym razem po długim podaniu i dośrodkowaniu obroniliśmy pierwszą strefę w polu karnym, ale w drugiej popełniliśmy błąd i strzeliliśmy bramkę samobójczą i od tego momentu zaczęły się duże problemy. W przerwie chcieliśmy zareagować zmianami, ale też nie wniosły tego co zakładaliśmy i skończyło się wysoką porażką. Jako trener czuję zdenerwowanie i na pewno wstyd, bo nie przystoi nam przegrywać w taki sposób, szczególnie po tych meczach, które do tej pory rozegraliśmy.

Odważnie i mocno zdeterminowani

Przypomnijmy, że w czterech marcowych meczach Skra zdobyła 9 punktów i znalazła się nad kreską. W dodatku do składu wrócili wyleczeni już zawodnicy więc wszystko wskazywało na to, że częstochowianie pójdą za ciosem. Po samobójczym trafieniu Jana Flaka w 27. sekundzie gry w meczu z Resovią wyglądali jednak jak bokser, który po otrzymaniu pierwszego ciosu słania się na nogach i czeka już tylko na ostatni gong. W boksie jednak trener ma możliwość rzucenia ręcznika na ring i poddania zawodnika, a Jakub Dziółka musiał patrzeć na kolejne uderzenia.

– To co było wcześniej nic dla nas nie oznacza – dodał szkoleniowiec częstochowian. – Cały czas to piłkarzom powtarzaliśmy i z takim przeświadczeniem musimy przystąpić do następnych meczów. Z tego co się stało w meczu z Resovią jako sztab szkoleniowy musimy wyciągnąć wnioski i chciałbym powiedzieć, że nie zrezygnujemy z tego naszego sposobu gry, bo on w poprzednich meczach przynosił nam punkty. Nie zejdziemy z tej drogi. Odbudujemy się w tym tygodniu i pojedziemy do Gdyni na mecz z Arką grać znowu odważnie i będziemy mocno zdeterminowani.

Znad morza na swoje boisko

Oczywiście kibice Skry zdają sobie sprawę z kim częstochowianom przyjdzie grać w niedzielę, ale wspominając spotkania z Arką z poprzedniego sezonu mają prawo liczyć na dobrą postawę podopiecznych Jakuba Dziółki i wierzyć, że po powrocie znad morza zespół z klonowym liściem w herbie, już na swoim boisku przy ulicy Loretańskiej, wywalczy utrzymanie w I lidze.


Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus