Odszedł dyrygent polskiej reprezentacji

W tę informację podaną w poniedziałek wcześnie rano przez Zbigniewa Bońka trudno było uwierzyć. Zmarł były reprezentant Polski Janusz Kupcewicz…


Do pana Janusza do Gdyni udałem się osobiście kilka lat temu. Spotkaliśmy się we wrześniu 2017 roku. Akurat zbierałem informacje do książki o trenerze Stefanie Żywotko. Legendarny trener z Kresów prowadził go w Arce w sezonie 1975/76. Wywalczyli wtedy wspólnie awans do ekstraklasy, a młody Janusz Kupcewicz został wtedy królem strzelców na boiskach zaplecza ekstraklasy. Był to dla niego jeden z przełomowych momentów w karierze, ale wcale tak nie musiało być…

Debiut u Górskiego

Z książki „Stefan Żywotko. Ze Lwowa po mistrzostwo Afryki”. „Podstawą było utrzymanie w zespole braci Kupcewiczów. Starszy Zbigniew, były reprezentant Polski juniorów, był ważnym punktem zespołu. Młodszy Janusz, już wtedy, mimo niespełna 20 lat, uchodził za nadzieję polskiego futbolu. Po spadku zanosiło się na to, że obaj opuszczą Arkę.

– Ich ojciec Aleksander występował w Lechii. Grałem przeciwko niemu wiele razy. Zresztą zaraz po wojnie był tam „Mucha” Czyżniewski. Nie raz go tam odwiedzałem. Mało tego, byłem prawie w Lechii. I tak potem wyszło, że ojciec i tu, i tam, szukał im klubów. Obaj nie przychodzili nawet na treningi. W przypadku starszego Zbigniewa, który chodził wtedy na Politechnikę, było tak, że komuś tam nie trafiła cena i wyszło na to, że zostanie w Arce, ale ta musi dać mu mieszanie.

To było realne. Dostał dwupokojowe mieszkanie i z bratem zostali w Gdyni. Potem młodszy Janusz otrzymał od Kazia Górskiego powołanie do reprezentacji, jak się dowiedział o tym, to się popłakał, a przypomnę, że były to czasy, kiedy dobrych piłkarzy nie brakowało i o powołanie do kadry nie było łatwo, bo konkurencja była spora. Nie grano wtedy w szmaciankę, a w poważny futbol – mówił Żywotko.

– Czy płakałem? Bardzo możliwe, skoro trener tak mówi. Było to zaskoczenie, ale też wielka radość. Jak hymn na Stadionie Śląskim, przy 100 tysiącach ludzi zagrano, to dla mnie młodego 21-latka, było niesamowite przeżycie, łezka mi poleciała – wspomina Janusz Kupcewicz, który zadebiutował w biało-czerwonych barwach w marcu 1976 r., w meczu przeciwko Argentyńczykom na Stadionie Śląskim, choć grał przecież w ledwie drugoligowym wtedy zespole. Polska przegrała tamto spotkanie z późniejszymi mistrzami świata 1:2.

– To było coś, trafić do takiej kadry, z wyróżniającymi się zawodnikami w Europie i na świecie, którzy sięgali po medale w najważniejszych imprezach. Wielka rzecz pobyć z tymi tuzami, poczuć szatnię, porozmawiać. To wszystko było pomocne na kolejnym etapie rozwoju mojej kariery. Przyjęcie było dobre, takie na zasadzie: przyjechał młody i niech się uczy. Hierarchia istniała, istnieje, tak powinno być i nie powinno się tego zmieniać – podkreślał Kupcewicz”.

Pomogły zmiany w składzie

Na mundial do Argentyny w 1978 roku poleciał jako rezerwowy, ale już na kolejnych mistrzostwach świata cztery lata później w Hiszpanii był jednym z kluczowych graczy. Przy okazji 40 lat od jednego z najważniejszych wydarzeń w historii polskiego futbolu, przypominaliśmy wygrane mecze z Peru 5:1 w La Coruni i z Belgią 3:0 w Barcelonie. Przypominaliśmy też o niepośledniej roli Kupcewicza w tamtych wydarzeniach. Na początku biało-czerwonym w Hiszpanii w 1982 roku nie szło. Dwa bezbramkowe remisy z Włochami i Kamerunem zostały odebrane jako porażka.

Z Peru w ostatnim grupowym meczu trzeba było wygrać. Pomogły zmiany w składzie dokonane przez selekcjonera Antoniego Piechniczka. Na boisko w podstawowej jedenastce wybiegł nie kto inny, jak grający z numer 3 pomocnik Arki czyli Janusz Kupcewicz, a do napadu przesunięty został Zbigniew Boniek. Akurat pomiędzy tą dwójką zawsze iskrzyło. Dwie silne piłkarskie osobowości, często chodzące swoimi ścieżkami. Nie raz nie dwa, nawet w ostatnich latach jeden drugiemu wbił szpilę. Teraz to już nie ma znaczenia.

Patent na Francuzów

W przypadku Janusza Kupcewicza najbardziej pamięta się słynną bramkę z meczu o 3 miejsce na mundialu w Hiszpanii. Jak się okazuje gol zdobyty przez niego po strzale z rzutu wolnego z ostrego kąta na początku II połowy starcia z Francją, jest ostatnią bramką, jaką polska reprezentacja zdobyła w finałach MŚ po wyjściu z grupy! Było to w sobotę 10 lipca 1982 roku, a pan Janusz kapitalnym trafieniem zaskoczył wtedy bezradnego i kompletnie zaskoczonego Jeana Castanedę.

To trafienie przeszło do annałów polskiej piłki. Później wprawdzie reprezentacji Polski w finałach MŚ jeszcze raz udało się wyjść z grupy, a było to w 1986 roku na mundialu w Meksyku, ale wtedy w 1/8 zostali rozbici przez Brazylijczyków 0:4. Kolejne mistrzostwa świata w wykonaniu reprezentacji Polski miały już ten sam schemat: przegrany mecz otwarcia, drugi mecz o wszystko, no i mecz o honor…

A propos Kupcewicza i meczów z Francuzami, to nie sposób nie przywołać tutaj towarzyskiego pojedynku z „Trójkolorowymi” rozegranego kilka tygodni później w Paryżu. Miał to być srogi rewanż Francuzów na naszych piłkarzach za porażkę w Aicante, a skończyło się na ich upokarzającej klęsce, a roli głównej wystąpił nie kto inny, jak oczywiście Kupcewicz dla którego był to chyba najlepszy spośród 20 meczów w narodowych barwach, w których zdobył 5 bramek, z czego trzy przypadły na starcia z Francuzami.

– Dla rywala było to prestiżowe spotkanie. Kiedy wygraliśmy z nimi o trzecie miejsce na mundialu, to mówiło się, że częściowo grali w rezerwowym składzie. Faktycznie brakło wtedy czterech czy pięciu graczy. Nie wystąpili Platini czy Giresse. To nie było jednak tak, że przez to był to mniej wartościowy zespół. Zresztą co tu mówić, my też byliśmy wtedy mocni. Na wyjazdach potrafiliśmy wygrywać z takimi potęgami, jak Hiszpania czy Francja – mówił nam kilka lat temu o tamtym meczu rozegranym 31 sierpnia 1982 r. na Parc des Princes Kupcewicz. Szalał wtedy na boisku, zdobył dwa efektowne gole, a my wygraliśmy ostatecznie aż 4:0!

– To rzeczywiście był dobry okres w mojej karierze. Najpierw wszedłem do reprezentacji, a potem utrzymałem w niej miejsce. Graliśmy wtedy dwójką napastników, ja byłem taką „10”, mającą 80 proc. zadań ofensywnych. Do tego wtedy rzeczywiście strzelałem sporo bramek – opowiadał „Sportowi” wtedy już pomocnik Lecha, który potem trafił nad Sekwanę do słynnego AS St. Etienne.

Miał grać w… Górniku

Choć jest legendą Arki i piłkarzem 90-lecia tego klubu, to mało kto pamięta, że mógł grać w… Górniku Zabrze, w którym był już i trenował! Kupcewicz, rocznik 1955, uchodził za wielki talent polskiej piłki, porównywany był do samego Włodzimierza Lubańskiego. O zdolnego pomocnika Warmii Olsztyn, a później drugoligowego Stomilu Olsztyn starały się kluby z całego kraju, z trzęsącymi wtedy ligową piłką Górnikiem i Legią na czele. Działacze z Zabrza usilnie namawiali wtedy samego piłkarza, jak i jego ojca Aleksandra na przyjazd do nich.

– To był 1973 czy 1974 rok. Przyjechałem do klubu, który był na topie i liczył się nie tylko w Polsce, ale też w Europie. W składzie same sławy, Lubański, Gomola, Szołtysik, Gorgoń. Przyjechałem do Zabrza po meczu młodzieżówki prowadzonej przez Mariana Szczechowicza, bodajże z Czechami. Po dwóch, trzech dniach treningów trafiłem jednak do szpitala. Okazało się, że wdało się zakażenie w ścięgno Achillesa.

Zamiast trenować na boisku, to przez miesiąc leżałem w szpitalu. To były inne czasy, inna medycyna. Miałem świetną opiekę, ale groziły mi poważne komplikacje. Potem już po fakcie, ojciec powiedział mi: „wiesz synek, groziła ci amputacja nogi” – wspominał tamte chwile były późniejszy reprezentant Polski

Ostatecznie z gry w Górniku nic nie wyszło. – Umówmy się, w jedenastce z Zabrza czy w Legii, która też była zainteresowana pozyskaniem mnie, byłoby mi ciężko grać. W jednym zespole występował przecież „Zyga” Szołtysik, a w drugim Kaziu Deyna, a obaj występowali na „mojej” pozycji. Z perspektywy czasu uważam, że dobrze zrobiłem, decydując się na ofertę Arki – wspomina.

O transferze i żądaniach Kupcewiczów krążyły wtedy legendy, że chcieli willi i nie wiadomo czego jeszcze. Były reprezentant Polski z humorem podchodził do tych opowieści. – Dziś mieszkam w dwupokojowym mieszkaniu w wiosce rybackiej, jaką jest Gdynia – opowiadał mi z uśmiechem kilka lat temu.

W ostatnich latach chorował na serce, ale dobrze się trzymał. Udzielał się jak mógł. Miał ciekawy punkt widzenia na wiele spraw. Długoletni nauczyciel WF w SP 10 w Gdyni. Teraz niestety pana Janusza nie ma już z nami…


JANUSZ KUPCEWICZ

  • Data urodzenia: 9 grudnia 1955 r.
  • Data śmierci: 4 lipca 2022 r.
  • Kariera piłkarska: Warmia Olsztyn, Stomil Olsztyn, Arka Gdynia, Lech Poznań, AS St. Etienne, Larissa, Lechia Gdańsk, Adanaspor
  • Sukcesy: 3 miejsce na MŚ 1982 r., Puchar Polski z Arką w 1979 r., mistrzostwo Polski z Lechem w 1983 r.
  • Reprezentacja Polski: 20 meczów, 5 bramek. Był w kadrze na MŚ 1978, kluczowy gracz podczas mundialu 1982.

Na zdjęciu: Janusz Kupcewicz podczas MŚ 1978 w Argentynie.

Fot. PAP/ARC